Faszyzm już przyszedł!
Oto słowa, które rozpoczynają nową epokę w dziejach konfrontacji PiS z wolną Polską. 10 kwietnia 2019 roku senator Grzegorz Bierecki powiedział: „Nie ustaniemy, aż nie doprowadzimy do pełnego oczyszczenia Polski z ludzi, którzy nie są godni należeć do naszej wspólnoty narodowej […] Wskazanie winnych i wymierzenie im kary może oczyścić Polskę”. Nie mamy już złudzeń, że reżim planuje zmasowane polityczne represje. Aż do „pełnego oczyszczenia”. Otwarta pozostaje tylko kwestia, czy element „sczyszczony” będzie gnił w więzieniu, czy może zostanie wyeliminowany radykalnie i ostatecznie.
Kim jest Grzegorz Bierecki, tłumaczyć nie trzeba. Gdyby ktoś chciał sobie odświeżyć wiedzę na temat działalności bankiera Kaczyńskiego i Rydzyka, obsługującego imprezy propagandowe dla twardego elektoratu narodowo-katolickiego, to może sobie poczytać na ten temat w wywiadzie z Bianką Mikołajewską.
Wypowiedź Biereckiego, jednego z nietykalnych dygnitarzy PiS, wpisuje się w cały szereg skandali, które właściwie nie powinny być już tak nazywane. Skandalami bowiem nazywa się wydarzenia bulwersujące, lecz niespodziewane, a tymczasem po reżimie PiS i po samym Kaczyńskim nie można już spodziewać się niczego innego, jak właśnie tego, co w świecie ludzi honoru nazywa się skandalem, a więc czymś niespodziewanym. Ostatnie skandale to szantaż bankierów PiS zastosowany wobec właściciela Getin Nobel Banku Leszka Czarneckiego oraz odrażające praktyki Jarosława Kaczyńskiego, na czele z niezapłaceniem rachunków oraz pośredniczeniem w przekazaniu łapówki dla pewnego księdza. Czy nadciągająca jak jakaś potworna gradowa chmura afera w postaci coraz bardziej realnych porno-taśm z udziałem dygnitarzy PiS i kościoła katolickiego mieści się jeszcze w kategorii skandalu? Moim zadaniem nie – nie można ciągle mówić o skandalach, tak jakbyśmy spodziewali się, że „w ogólności” jest lub będzie dobrze czy chociaż poprawnie.
Nie, nie ma i nie będzie już skandali związanych z PiS. Jest po prostu gangsterka i bezdenna demoralizacja. Nie ma już tutaj żadnego „problemu moralnego” – jest tragedia narodu, który ze swych trzewi wydalił najgorsze miazmaty, a teraz dusząc się w nich, z trudem łapie powietrze. Czy ostatecznie przetrwa, czy też pogrąży się na dekady w politycznej dzikości, w jakiej znajdował się przez wiele lat przed wojną i przez cały okres PRL, to zdecyduje się w tym roku. To historyczny rok. Jeśli ludzie, którzy mieli czelność pluć na ofiary katastrofy smoleńskiej, czyniąc sobie z nich narzędzie cynicznej hucpy z wmawianiem narodowi zamachu i politycznego mordu, nadal będą rządzić, Polska wkrótce dołączy do grona egzotycznych dyktatur, jakie powstały po rozpadzie Związku Radzieckiego. Jeśli naród przegra wybory sam ze sobą, zapłaci słoną cenę za własną głupotę i grzeszność.
Dotychczas mogło się wydawać, że tego rodzaju przestrogi i alarmy są na wyrost. Po wystąpieniu Biereckiego i jego słynnych na pół świata słowach nie wolno już tak myśleć. Czysty jak łza faszyzm, krystaliczna w swej prostocie i dosłowności, podręcznikowa wprost pogróżka przedstawiciela władzy skierowana do jej wrogów, nie pozostawia wątpliwości. Za plecami naiwnego w swym staromodnym cynizmie, poczciwego w swej nazbyt oczywistej paranoi, słabości i niepełnosprawności życiowej dyktatora kryją się prawdziwe jadowite żmije. Mają moc, a za to nie mają żadnych skrupułów. Mogą wszystko, o czym najlepiej świadczy bezkarność Glapińskiego czy Biereckiego, którego ani Kaczyński, ani nikt inny ze strony reżimu nie odważył się choćby pro forma potępić. Widać kto tu naprawdę rządzi i jakie ma plany. Kto wie, może jeszcze będziemy z łezką w oku wspominać Macierewicza, Ziobrę, Kamińskiego czy Rydzyka. Bo chyba inni tu jednak czynni są szatani.
Gdy faszyści dorwą się do władzy, szybko zapełnią się więzienia. Szybko, jak we Włoszech Mussoliniego, zapanuje „organiczna jedność katolickiego narodu”, eliminująca wszelki „obcy element”. Szwadrony opętanych szowinizmem i militarno-seksualną żądzą, w podkute obutych buty wyrostków pójdą ze sztandarami swej pychy, wulgarnej bigoterii i nienawiści ulicami polskich miast, tak jak niedawno słyszano ich i widziano na Jasnej Górze. Każdy, kto ma w sercu jakąś delikatność, czułość czy dobroć będzie truchlał ze strachu i obrzydzenia, a nieliczni straceńcy tak jak zawsze w takich razach prowadzić będą swą nierówną i niezrozumiałą dla oczadziałego ogółu walkę z faszystowskim reżimem. To może być Polska jak z czasów sanacji – odrażająca w swej bucie, powszechnej przemocy politycznej, rasizmie, korupcji i pogłębiającym się zapatrzeniu w faszyzm. Albo jeszcze gorsza.
Mamy do czynienia z rozstrzygającą bitwą. To walka kulturowa o wszystko – tak się składa, że dokładnie w ten sam sposób definiują ją biskupi. Wróg sam się już zdemaskował i można nazywać go po imieniu. Nie ma już żadnych wątpliwości, czym jest partyjno-kościelny konglomerat, a ostatnie złudzenia „ludzi środka” co do tego, jaką organizacją jest Kościół katolicki, zostały już ostatecznie rozwiane. Odrażające kłamstwo smoleńskie (o rzekomym istnieniu poszlak wskazujących na zamach) i nie mniej ohydne kłamstwo pedofilskie (jakoby pedofilów wśród księży nie było więcej niż w innych zawodach) zostały już ostatecznie zdezawuowane. Żaden człowiek pragnący udawać przed sobą, a tym bardziej przed innymi uczciwość nie może utrzymywać, że nie jest pewien, czy aby Kościół nie jest instytucją do cna zdemoralizowaną, przeżartą bezprzykładną chciwością, złodziejstwem i zwyrodnialstwem seksualnym (papież jest ostatnim, który by temu przeczył). Nikt też nie może już rżnąć głupa, udając, że daje wiarę w to, że Jan Paweł II nie wiedział, iż chroni i hołubi jako swych wielkich przyjaciół najgorszych zwyrodnialców, o których przestępstwach ukazywały się na całym świecie artykuły i książki. Epoka „katolicyzm tak – wypaczenia nie” na zawsze odeszła już do przeszłości. Podobnie jak epoka legalizowanego etycznie symetryzmu. Nikt nie może dziś pretendować do miana człowieka honoru i udawać, że to, co wiemy o aferze taśmowej, o Srebrnej, o aferze KNF i wielu innych sprawach, nie wystarcza do ostatecznego moralnego potępienia środowiska PiS.
Skończył się polityczny podział na PiS i nie-PiS. Dziś jesteś albo za, albo przeciw – ale podział nie jest natury partyjnej ani tym bardziej ideowej. To podział czysto moralny! Wojna o Polskę to nie tylko wojna o państwo prawa, o konstytucję, o wolne sądy, o trójpodział władzy, o świeckość i demokrację, lecz o coś znacznie więcej – o naszą zbiorową moralność, o etyczność narodu. Musimy walczyć i bronić się nie tylko przed autorytarną władzą, która jak widać osuwa się w odmęty faszyzmu, lecz o własny honor. Lecz aby wygrać tę walkę, wygrać Polskę, nie możemy poddawać się pokusie mściwości. Nie będzie nam wolno zejść z drogi ścisłej praworządności i legalizmu. Więcej – obowiązywać nas będzie łagodność i miłosierdzie. Właśnie dlatego, że w niczym nie wolno nam przypominać pana Biereckiego, obwieszczającego nam plany narodowej czystki. Niech powoduje nami etyczny gniew, ta wielka cnota walecznych, lecz wystrzegajmy się jej przewrotnej siostrzycy – nienawiści. Tę pozostawmy Biereckiemu i jemu podobnym.