Nie antysemityzm, tylko kretynizm. Haniebny eksces „antyszczepionkowców”

Doczekaliśmy się. 2 czerwca 2019 r. przeszła ulicami Warszawy parada przebierańców. Przebierańców przebranych w obozowe pasiaki więźniów Auschwitz. Nie dla upamiętnienia ofiar niemieckiego terroru, a tym bardziej (broń Boże!) jakichś tam Żydów i Cyganów torturowanych i mordowanych przez Josepha Mengele, ale też nie dla jakiegoś tam przedrzeźniania. Co to, to nie.

Nie chodziło o wyszydzenie Żydów, choć mogło to tak na pierwszy rzut oka wyglądać. Nie chodziło nawet o zawłaszczenie i trywializację symboliki Holokaustu, bo choć bez wątpienia do tego właśnie doszło, to przecież całkowicie nieświadomie. Ci ludzie pewnie nie wiedzieli, że głównie za Żydów i Romów się przebrali (chociaż gdyby wiedzieli, kim były ofiary dr. Mengele, toby im się, jak sądzę, odechciało).

Refleksja ich przypuszczalnie nie dopadła, więc nie ma co przypisywać im jakichś podłych intencji. Przebrani w modnie skrojone pasiaki, niektórzy w ciemnych okularach, z rękami w kieszeniach, rozpaczliwie apelowali do naszych sumień, krzycząc o straszliwej krzywdzie swoich dzieci, dręczonych przez bezduszny system sanitarny, dodajmy – jak te żydowskie bliźnięta, nad którymi znęcał się nazistowski sadysta. Zbrodnicze szczepienia pozbawiają życia niewinnie polskie dzieci, a władza, która utrzymuje przymus szczepień, zachowuje się jak Mengele. Dlatego marszowi Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Wiedzy o Szczepieniach „Stop NOP” przewodził transparent, który nazywał rzecz po imieniu: „Dr Mengele znów zabija”. Mengele zabijał i Rzeczpospolita Polska zabija. Czegoś nie rozumiecie?

W zapomnianym języku moralnym to się nazywa bezwstyd i zgorszenie. Owszem, trzeba być głupcem, aby nie rozumieć, że ryzyko związane ze szczepieniami jest nieporównanie mniejsze niż ryzyko wynikające z zaniechania szczepień. Owszem, trzeba mieć tupet, aby swoje idiotyzmy prezentować jako „wiedzę o szczepieniach”, ignorując cierpliwie powtarzane wyjaśnienia epidemiologów i wakcynologów. Jednak głupota i przewrotne powoływanie się na kompetencje, których się nie ma, to nie to samo co urąganie ofiarom zbrodni czy instrumentalizacja uświęconych symboli grozy ludobójstwa.

To, co zrobili polscy „antyszczepionkowcy”, to nie jest „zwykła głupota”. To coś więcej – to szczególny rodzaj skarlenia i demoralizacji, wywodzący się z głupoty jako forma odrębna i swoista, lecz pozbawiona nazwy. Nawet etyka nie dopracowała się terminu na określenie kogoś, kto urąga i gorszy nie z określonego powodu, lecz w wyniku całego splotu długotrwale oddziałujących czynników ogłupiających i demoralizujących. Mówimy wtenczas: „nie wiedzą, co czynią”, ale nie potrafimy tego „co” nazwać. Bo przecież nie jest to działanie, któremu można przypisać jakieś określone intencje. Jest całkiem bezmyślne, wyrastając z gleby niepokalanej ignorancji, nawożonej brednią, łgarstwem i mitami.

Gdy ktoś robi coś tak potwornie głupiego i niestosownego, nie wiadomo w ogóle, jak to ocenić. Oburzenie jest w tym wypadku nietrafne i nieproporcjonalne, bo kieruje się w stronę osób, które nie są zdolne zrozumieć, o co w ogóle chodzi i co się im zarzuca. To potwornie frustrujące, gdy sytuacja moralna jest tak asymetryczna komunikacyjnie. Mówimy wtedy o „bezsilnej złości”.

Odczuwam, razem z milionami innych ludzi wstrząśniętych tym pokazem bezmyślnego chamstwa, właśnie tę bezsilną złość. Wiem, że nic nie jestem w stanie na to poradzić, że głupota jest jak tępa, okrutna lawa, pochłaniająca wszystko i niepowstrzymana. Nie można do niej dotrzeć z żadnym tłumaczeniem, z żadnym apelem. Pozostaje próba diagnozy, zrozumienia, skąd się tacy ludzie i takie zachowania biorą.

Nie jestem socjologiem i wiem, że mówię zaledwie coś, co mi się wydaje. Ale czy mamy gotową wiedzę, gotową diagnozę społeczną? Chyba nie. Dlatego pozwolę sobie przedstawić swoją hipotezę. Otóż moim zdaniem mamy tu do czynienia z pewną zdegenerowaną formą czegoś, co w życiu społecznym jest bezcenne i wciąż zbyt rzadkie, a mianowicie aktywizmu. Chęć wspólnego działania dla dobra publicznego najczęściej ogarnia ludzi inteligentnych i wrażliwych. Dlatego ogromna większość akcji społecznych, zwłaszcza tych korzystających z bardziej zaawansowanych narzędzi, takich jak filmy, inscenizacje, spotkania z ekspertami, tworzenie raportów i materiałów informacyjnych, jest prowadzona w słusznych sprawach albo przynajmniej w sprawach stanowiących przedmiot racjonalnej kontrowersji.

Bywa jednakże inaczej. Jest grupa ludzi, formalnie dobrze wykształconych, niebiernych, żyjących życiem klasy średniej, odznaczających się wysokim stopniem uspołecznienia i niczym zewnętrznie nieróżniących się od zwykłej „publiczności liberalnej” dużych miast, a jednak z jakiegoś powodu pozostających mentalnie po stronie archaicznego społeczeństwa magii i mitu. Tak jakby tylko przebrali się za nowoczesnych mieszczan, nadal tkwiąc w ciemnocie i fantazmatach stanu nieoświecenia. Niby chodzili do szkoły i studiowali, lecz na darmo. Nie stali się ani racjonalni, ani światli. Coś nie wyszło.

Ci straszni ludzie w pasiakach skończyli szkoły i uczelnie. Tak jak wszyscy siedzą pół dnia w internecie. Czytają „mądre rzeczy”, które choć bałamutne, formalnie przypominają wiedzę. Są tam przecież jacyś doktorzy, jakieś przypisy i liczby. Jednakże nikt nie nauczył ich krytycyzmu i odporności na manipulacje i kłamstwa. Nikt też nie nauczył ich, co to jest „prawdopodobieństwo”, „ryzyko”, „statystyka”, które to pojęcia w tym przypadku (i w wielu innych) mają kluczowe znaczenie.

Nici z uczenia matematyki czy biologii. Brakło też kontaktu z pojęciami moralnymi. Bo żeby zrozumieć, że coś jest nie tak, jeśli moje nieszczepione dziecko będzie bezpieczne dzięki temu, że wszystkie inne dzieci wokół niego zostały zaszczepione, trzeba mieć jakieś minimalne doświadczenie w dokonywaniu refleksji moralnej. Nieuczestniczenie w kulturze moralnej na poziomie społecznym przesądza też o tym, że tacy ludzie, jako swego rodzaju moralni barbarzyńcy, znajdują się poza przestrzenią symboliczną pamięci zbiorowej i zupełnie obce i nieznane im są obowiązujące w tej sferze zasady oraz swoiste emocje społeczne związane z doświadczeniem pamięci.

Na to jeszcze nakłada się „niewinna” ignorancja. W rezultacie mamy ludzi, którzy nie wiedzą, że coś jest święte i nietykalne, bo prawie nie stykali się w swym życiu z tabu i świętością. Po prostu nie mają takiego doświadczenia i takiej wrażliwości. Nie rozumieją, że nie wolno wycierać sobie gęby ofiarami Holokaustu, który zresztą również jest im całkowicie obcy i którego szczególnej roli w ogólnoludzkiej kulturze moralnej nie znają i nie rozumieją. Nikt nie opowiedział im w szkole ani w domu o tym, czym była Zagłada, że Mengele jest jedną z ikonicznych postaci tej historii, a ofiary obozów (żydowskie i nie tylko żydowskie) otoczone są szczególną czcią i należy odnosić się do nich ze szczególną delikatnością i pokorą, unikając wszystkiego, co mogłoby wyglądać na ich instrumentalizację czy też na banalizację/infantylizację ludobójstwa, każdego ludobójstwa.

Żałosny i potworny marsz głupców-przebierańców jest efektem skumulowanych zaniechań i patologii społeczeństwa, które wyzbywszy się anachronicznych i skostniałych obyczajów epoki preliberalnej, nie umie jeszcze wytworzyć nowej etyczności i nowego świata symbolicznego. Zamiast masowego „liberalnego oświecenia” mamy ogłupienie, anomię, kulturową sieczkę, śmietnik i bagno, w którym taplają się miliony zdezorientowanych ofiar globalistycznej, cyfrowej i marketingowej modernizacji. Nie tak miało z tą modernizacją być i nie tak drogo miała nas kosztować. Głupcy w pasiakach tak naprawdę manifestowali własną kulturową nędzę i bezsilność. Czy nie czas, by spojrzeć na takich ludzi jak na ofiary systemu, skrzywdzone przez dysfunkcje edukacji, wychowania i uspołecznienia, wykluczone z kulturowej wspólnoty?

fot. Przemysław Rak