Uroczystości 1 września – smutno i straszno
Przygnębiające i niepokojące były uroczystości z okazji 80-lecia wybuchu II wojny światowej. I to z wielu powodów.
Gospodarzami tego symbolicznie doniosłego wydarzenia byli ludzie, którzy, mówiąc delikatnie, nie odczuwają wstrętu na widok agresywnych nacjonalistów, wspierają ich pochody i egzaltowane, pseudoreligijne szowinistyczne fety. Ba, w rządzie RP znajduje się nawet były szef organizacji otwarcie sympatyzującej w latach 30. z faszyzmem i wymuszającej tzw. getto ławkowe na władzach polskich uniwersytetów.
Taki to kraj ma dziś pouczać świat, że „nigdy więcej faszyzmu”! Wśród dostojnych gości przedstawiciele tzw. Kościoła rzymskokatolickiego, o którym powiedzieć, że jeszcze po wojnie przerzucał setki nazistowskich zbrodniarzy do Ameryki Południowej, by mogli uniknąć odpowiedzialności, to jeszcze nic nie opowiedzieć o wieloletnim mariażu papiestwa z hitleryzmem. Stolica Apostolska to chyba jedyne państwo, które nie poprosiło o wybaczenie narodów świata za kolaborację z III Rzeszą. Polski również nigdy nie przeprosiło (i nie przeprosi) za wspólną z Niemcami napaść na nasz kraj, której Kościół dokonał zastępami swych słowackich wiernych pod wodzą nazistowsko-katolickiego dyktatora ks. Tisy. Tego samego 1 września roku pamiętnego o 5 rano siłą 50 tys. żołnierzy.
Ba, zasiadający w pierwszych rzędach biskupi mają czelność mieć jakieś „uwagi”, że z tą współpracą z Niemcami to „nie do końca tak”. Otóż do końca, a raczej do dna. I ukazują się na ten temat coraz to nowe materiały, dotąd skrzętnie skrywane przez Watykan.
Ale mniejsza już o tę odrażającą hipokryzję i tę moralną degrengoladę, którą zresztą widzimy na co dzień. Mniejsza o totalną ignorancję Polaków odnośnie do roli, jaką Kościół katolicki – ten sam, którego licznych nieposłusznych polskich księży naziści bez litości mordowali! – odegrał w dziejach faszyzmu i nazizmu. Mniejsza o Dudę czy Morawieckiego, którzy o faszyzmie i jego symbiozie z Watykanem i jego ideologią wiedzą tyle co o konstytucji, praworządności, rządzeniu, przyzwoitości i innych michałkach, a nawet – gdyby czytali te słowa – zamiast rumienić się ze wstydu, mogliby się poczuć nimi urażeni.
Tym, co naprawdę przeraża dziś, 80 lat po wojnie, jest symboliczna nieobecność osób, które dla bezpieczeństwa i braku bezpieczeństwa Polski są kluczowe. Wieje grozą, gdy połączyć te fakty – Ameryka okazująca nam lekceważenie, obrażana Rosja, którą bez opamiętania gryziemy po kostkach, Europa, od której odwracamy się jak chłop od wydojonej krowy. A na ulicach miesiąc w miesiąc oszalała gawiedź rycząca słowa nienawiści i pogardy. I nad tym wszystkim coraz bardziej fałszywie brzmiące, coraz bardzie puste, rytualne: „Nigdy więcej wojny! Nigdy więcej faszyzmu!”. Czyżby? Co wy tam wiecie o wojnie i faszyzmie.
A wiecie np., że Polska też była faszystowska? Że z dzióbków sobie z Hitlerem piła jeszcze rok przed wojną i posiliła się przy niemieckim rozbiorze Czechosłowacji? Faszyzm i nazizm wydały swój najpotworniejszy plon w Niemczech, ale pleniły się w całej niemal Europie – od Hiszpanii po Rumunię. Winnych tej najstraszliwszej w dziejach wojny było wielu. I doprawdy wielu nie uczyniło wszystkiego, aby tej wojnie zapobiec.
Gdy idzie wojna, zawsze znajdą się chojracy, którzy na nią czekają. Wręcz się na nią cieszą. Zawsze tak było, lecz XX w. przyniósł takie środki bojowe, które uczyniły z wojny rzeź milionów. I niczego ta pierwsza wielka, z lat 1918-39, naszych przodków nie nauczyła. Trzeba było dopiero tej drugiej. Na jak długo starczy lekcji? Może jeszcze na pokolenie? A może i to nie?
Bezpieczeństwo naszego kraju, który w przewidywalnej przyszłości może zostać zaatakowany wyłącznie przez Rosję, zależy od trzech czynników, które muszą ze sobą współoddziaływać: od silnej integracji z Unią Europejską i prestiżu demokratycznej Polski na Zachodzie, od dobrej współpracy z USA oraz od jak najlepszych stosunków narodu polskiego z narodem rosyjskim. Nie łudźmy się – jeśli prezydent USA nie ma ochoty znowu lecieć do Europy z powodu jakichś uroczystości w Warszawie, to czy możemy śnić o tym, że Ameryka odda choć jednego syna, by umierał za Gdańsk? Dobre sobie.
Nieobecność Trumpa aż zieje. To więcej niż afront. To „zlewka totalna”, klęska polskich umizgów. Amerykanie nie lubią małych piesków służących na dwóch łapkach. Inni zresztą też nie. Trzeba mieć trochę godności. A pomysł, że rząd USA będzie popierał Kaczyńskiego w wyborach, czyli grał na tę samą bramkę co najbardziej zainteresowany odcumowywaniem Polski od UE Putin, mógł się narodzić w głowach jedynie jakichś endeckich elegancików z bożej łaski, którzy kontakt z rzeczywistością utracili wcześniej niż dziewictwo.
Nieobecność Tuska to też żaden afront. To żenada, na którą Zachód patrzy z niedowierzaniem. Cóż widzi? Polskę ogarniętą przez prywatną paranoję zdziwaczałego dyktatora, niezdolną nawet do uprawiania dyplomacji i zachowywania pozorów. Zachowanie Polski w stosunku do Unii nie mieści się w kategoriach politycznych i nie podlega ocenie jako pewnego rodzaju polityka. To po prostu patologia i awanturnictwo sitwy, która ukradła jedno z państw.
Cóż, zdarzył się wypadek – młoda demokracja wyniosła do władzy wiadomo kogo. Wulgarność, z jaką traktowany jest przez rząd polski Donald Tusk jako przewodniczący Rady Europejskiej, to delikt obyczajowy, a nie dyplomatyczny. Ta deprawacja (bo już nie tylko marginalizacja) Polski na arenie europejskiej powoduje, że tracimy fundament cywilizacyjny, na którym opiera się polska państwowość.
Dziś nie do pomyślenia jest, aby Francja albo Anglia chciała cokolwiek ryzykować dla obrony Polski przed Rosją. Jesteśmy narodom Zachodu obcy niemal tak samo jak przed 1980 r., a prestiż, jakim nasz kraj cieszył się w okresie transformacji, jest już tylko zatartym wspomnieniem. Polska taka jak dziś nie tylko nie miałaby żadnych szans na przyjęcie do UE i NATO, lecz w ogóle nie mogłaby na ten temat prowadzić negocjacji.
Nasze bezpieczeństwo zależy od powagi, z jaką traktuje nas Zachód. Poważni, mądrzy dyplomaci, kompetentni urzędnicy i eksperci, solidarna troska o sprawy europejskie i gotowość ponoszenia kosztów rozwiązywania wspólnych problemów to dla Polski jedyna droga do stabilizacji w obrębie kultury Zachodu, do której nigdy jeszcze realnie (a nie tylko we własnych fantazjach) nie należeliśmy.
Mówiąc obrazowo – gdybyśmy w swoim czasie okazali dobrą wolę i przyjęli choćby 100 tys. uchodźców, ktoś by nam w przyszłości pomógł, gdy tych uchodźców zjawi się u nas milion. Niestety, dzięki polityce butnego egoizmu i cynicznego sobkowstwa, skrywającego kompleksy małych prowincjuszy, straciliśmy na bardzo wiele lat jakiekolwiek widoki na solidarność, jaką mogłyby nam okazywać społeczeństwa zachodniej Europy. Najmocniejszy filar naszego bezpieczeństwa został podcięty.
Jakże złowrogo wyglądają w tym kontekście nasze stosunki z Rosją… Rosją, która – jak dowodzą tego liczne śledztwa dziennikarskie – ma pod kontrolą wysokich funkcjonariuszy państwa PiS i która uczyni wiele, aby ta rozbijacka, destrukcyjna dla Europy władza jak najdłużej się w Polsce utrzymała. Izolowanie się od Rosji i nieustające obrażanie reżimu Putina jest Moskwie na rękę – naiwny i głupi rząd PiS tańczy, jak mu na Kremlu zagrają.
Nie mając normalnych stosunków z Rosją, nie mamy też udziału w polityce wschodniej Unii Europejskiej – jedynej istotnej sprawie, w której w ogóle moglibyśmy jako państwo cokolwiek międzynarodowo znaczyć. Tymczasem utrwalające się przez wiele lat złe relacje z Rosją mogą doprowadzić do tego, że kiedyś, może nie dziś i nie jutro, lecz pojutrze, społeczeństwo rosyjskie zaakceptuje ewentualną agresję na Polskę.
Jeśli boimy się Rosji (a Rosji bać się trzeba), to powinniśmy uczynić wszystko, by narody polski i rosyjski jak najlepiej się poznały i sobie zaufały. Rozwój stosunków kulturalnych, naukowych i gospodarczych z Rosją nie będzie możliwy bez w miarę poprawnych relacji międzypaństwowych. Niezaproszenie Putina na uroczystości 80-lecia ataku Niemiec na Polskę to złowroga zapowiedź przyszłego konfliktu. To nie jakaś tam małostkowość zakompleksionego i nieodpowiedzialnego rządu któregoś z mniej znaczących państw, lecz ślepa i zaślepiona wrogość. Strach pomyśleć, do czego może to jeszcze doprowadzić.
Gdy prezydent Niemiec dokonał narodowej ekspiacji na Westerplatte, premier Polski zażądał od niego pieniędzy. Ta żenująca niestosowność, a raczej kulturowa dysproporcja między zachowaniem obu polityków, doskonale obrazuje wstyd i pohańbienie naszego kraju, który stał się pastwą cwaniaczków, pozbawionych skrupułów, wykształcenia i kultury. Dla każdego patrioty ten groteskowy, populistyczno-klerykalny rząd jest bolesną sromotą i poniżeniem. Gdzie ten czas, gdy gratulowano nam, gdziekolwiek pojawiliśmy się w świecie? Gdy bycie Polakiem było wyróżniające i otwierało przed człowiekiem wiele drzwi i ludzkich serc. Jeszcze ćwierć wieku temu tak było!
No właśnie, wszystko może się zmienić w bardzo krótkim czasie. Polacy dowiedzieli się 1 września 1939 r., że Hitler napadł na ich kraj, ale nie chcieli o tym słyszeć. Poszli do pracy, a potem do kina albo na wódkę. To nie mogła być prawda! Przecież jeszcze rok wcześniej dzięki Niemcom zajęliśmy Zaolzie! Przecież jeszcze w styczniu Ribbentrop heilował przed grobem nieznanego żołnierza w Warszawie. A potem te wszystkie okropne żądania i groźby…
No ale przecież Anglicy, przecież Francuzi! Mamy gwarancje… Lada dzień wypowiedzą Hitlerowi wojnę i cała awantura skończy się w kilka tygodni. Takie to były wrześniowe rozmowy, rozmowy pod bombami. Bo człowiek chce wierzyć, że będzie dobrze. Najgorsze scenariusze wymazuje z wyobraźni.
Niestety, nie inaczej jest dzisiaj. II wojna światowa była dawno. Nie ma już właściwie ludzi, którzy by ją dobrze pamiętali. To historia. A historia, której już nikt nie opowiada, przestaje być przestrogą. Świat dostał się w ręce bufonów, głupców i nieuków. Wśród ludów szerzy się nacjonalizm i fascynacja agresją. Faszyzm znów podnosi łeb – lada chwila bojówki ruszą do dzieła. A przecież przed nami wielkie wyzwania: katastrofa klimatyczna, kryzys demograficzny i nie wiadomo, co jeszcze. Bawmy się więc, bo i tak nie mamy już na nic wpływu. Kto dziś odpowie, czy w 2039 r. na Westerplatte 1 września ktoś będzie przypominał o II wojnie w setną rocznicę jej wybuchu i mówił „nigdy więcej!”?
Polska w pewien szczególny sposób jest zaszczycona tym, że najstraszliwsza wojna w dziejach ludzkości rozpoczęła się właśnie od napaści na nią. „Zaszczyt” to dziwne słowo w tym kontekście – może trzeba by powiedzieć, że jesteśmy jakoś wyróżnieni.
Tak czy inaczej – pamięć o wojnie oraz sprawa światowego pokoju stała się naszą sprawą i naszą odpowiedzialnością. To, że wszystko zaczęło się na naszej ziemi, składa na nas swego rodzaju zaszczytny ciężar. Niestety, nie umiemy go dziś nosić z godnością.