Gowin Hartmana Nalaskowskim itd.

Minister nauki i wicepremier Jarosław Gowin ostatnio bardzo dla mnie łaskaw, bo co rusz wypowiada się na mój temat. W telewizji Trwam stwierdził właśnie, że liczne moje wypowiedzi są sformułowane w dużo ostrzejszy sposób niż wypowiedzi prof. UMK Aleksandra Nalaskowskiego, zawieszonego przez rektora na trzy miesiące w czynnościach dydaktycznych w związku z jego felietonem w tygodniku „Sieci”, gdzie uczestników marszów równości nazwał gwałcicielami.

Minister Gowin dodał, że „w imię konstytucyjnej zasady wolności słowa żadne represje nie powinny obejmować prof. Hartmana i tym samym żadne represje nie powinny obejmować prof. Nalaskowskiego”. Tymi słowami minister wpisał się w przekaz tzw. mediów prawicowych, które próbują bronić Nalaskowskiego poprzez zestawianie go ze mną: skoro karany jest Nalaskowski, to czemu nie Hartman?

Nie jest dla mnie jasne, czy zniwelowanie tej nierówności i podwójnego standardu w traktowaniu Nalaskowskiego i mnie miałoby polegać na tym, że zawieszać trzeba nas obu, żadnego, czy też warunkowo – jeśli jednego, to automatycznie drugiego, niemniej propaganda prawicowa – obecnie z udziałem samego ministra – silnie powiązała nasze nazwiska. Stawia mnie to w bardzo niezręcznej sytuacji, którą muszę skomentować.

Niezręczność wynika przede wszystkim stąd, że skrajnie antypatyzując z poglądami i wypowiedziami zarówno prof. Nalaskowskiego, jak i wieloma wypowiedziami min. Gowina, w tej konkretnej sprawie jestem całkowicie po stronie władz i prawicy. Uważam bowiem zawieszenie Nalaskowskiego za niebezpieczny dla porządku publicznego atak na wolność słowa. Nie lubię zgadzać się z min. Gowinem i tzw. prawicą, ale co mam zrobić, skoro się zgadzam? Mam udawać, że nie, aby tylko zachować plemienną solidarność?

Zresztą nieraz już zdarzało mi się bronić absolutnie obcych sobie ideowo osób z kręgów akademickich, które miały podobne kłopoty – tak było choćby w przypadku znanej sprawy prof. Pazia z Wrocławia i jego wypowiedzi o Ukraińcach. Broniłem też Nalaskowskiego, bo obecny jego atak słowny na osoby LGBT nie jest bynajmniej pierwszy i nie pierwszy raz ten profesor UMK ma tego rodzaju kłopoty. Kilka lat temu pracowałem dla MNiSW jako przewodniczący Zespołu ds. Dobrych Praktyk Akademickich i na zlecenie min. Barbary Kudryckiej badaliśmy inne, naprawdę bardzo niedobre wypowiedzi Nalaskowskiego, na które skarżyły się środowiska LGBT. Wtedy również zajmowałem stanowisko dające się streścić w haśle „potępiać wypowiedź, lecz nie karać”.

Czy oto nie robi się trochę tak, że pozwala się Hartmanowi hasać, żeby usprawiedliwić brutalny, wręcz szokujący język takich osób jak Nalaskowski, Terlecki, Legutko czy Pawłowicz? Bardzo bym sobie nie życzył służyć jako alibi dla czyjegoś chamstwa. Dlatego stanowczo od tej roli się odżegnuję, a jednocześnie deklaruję szczerze i gorliwie, że represji się nie boję, a z żadnych swoich słów nie wycofuję.

Nie dlatego popieram gwarancje wolności słowa dla prof. Nalaskowskiego, by bezpiecznie chronić się za tym parawanem. Gdy w drugiej kadencji reżim przykręci śrubę, nic w moim postępowaniu nie ulegnie zmianie. Mój ojciec został za słowa (i pochodzenie) wyrzucony z uniwersytetu, a potem był szykanowany i internowany. Nie byłbym jego synem, gdybym bał się takich rzeczy. Oczywiście możecie mi wierzyć lub nie – na to już nic nie poradzę.

Wiem, jak smakuje nagonka – urządzono takową na mnie już dwukrotnie, nie licząc zwykłego szkalowania w mediach, które jest na porządku dziennym. Wiem, jak smakują napaści słowne na ulicy, smarowanie napisów pod domem, niszczenie samochodu. Nie chciałbym, żeby spotykało to kogokolwiek, w tym prof. Nalaskowskiego.

Protestuję więc przeciwko szykanowaniu Nalaskowskiego i jestem gotów złożyć przed Rzecznikiem Dyscyplinarnym UMK stosowną analizę jako etyk. To samo oferowałem niegdyś prof. Paziowi i jestem do usług innych represjonowanych z powodu swoich wypowiedzi publicystycznych – zarówno z lewicy, jak i z prawicy.

Jednocześnie jednak muszę zaprotestować przeciwko złośliwemu i nihilistycznemu symetryzmowi, któremu dał wyraz min. Gowin oraz kilku dziennikarzy mediów prawicowych. Porównywanie napaści na osoby LGBT z epitetami, jakimi traktuję skorumpowanych ludzi władzy, jest haniebne i dowodzi kompletnego zakłamania i najdalej posuniętego cynizmu.

Dlatego powtórzę – elity rządzące, w których bezkarnie funkcjonują gangsterskie układy, a najwyżsi urzędnicy państwa uprawiają knajacki „trolling”, inni zaś szyderczo bagatelizują te skandale, stanowią środowisko moralnie zdeprawowane. To jest rynsztok, w którym pluskają się wiecznie zadowoleni z siebie i rozbisurmanieni cwaniacy. Podobnie środowisko kleru katolickiego, systemowo i przez dziesiątki lat kryjące zbrodnie seksualne, występujące w nim w wybitnym nasileniu, jest w najwyższym stopniu zdemoralizowane, a jego przemożny wpływ na polskie państwo i polskie społeczeństwo jest narodową katastrofą moralną.

A jeśli min. Gowin uważa inaczej, to niech pokaże choć jedno słowo spośród wielu przeze mnie napisanych, które może uznać za niesprawiedliwe. Niech pokaże i uzasadni swoje stanowisko. Będzie trudno, bo odżegnywanie się od potępiania pedofilii, od potępiania ukrywania zbrodniarzy, od potępiania prześladowania przez władze nieposłusznych władzom sędziów itd. musi razić amoralizmem, a w gruncie rzeczy jest wspólnictwem.

Jeśli zaś chodzi o kwestię „ostrości”, czyli języka, to słowa są po to, aby ich używać. Draniem jest ten, kto nazywa chamem człowieka kulturalnego. Kto zaś chamem nazywa chama, a łajdakiem łajdaka, ten nie tylko korzysta ze swego słusznego prawa, lecz czyni powinność człowieka sumienia. Mowę nienawiści zaś należy odróżniać od słusznego gniewu, który nawet dla katolików, jak z pewnością wie min. Gowin, jest wielką cnotą. A czy mój gniew na pedofilów i gangsterów jest gniewem słusznym, niechaj sobie każdy w zaciszu swego sumienia sam odpowie.