Służba zdrowia obłożnie chora

Za późno wypłynął w kampanii temat ochrony zdrowia. Trzeba było cisnąć wcześniej, a nie teraz, gdy już prawie każdy wie, na kogo zagłosuje. Szkoda, bo to polityczny samograj.

PiS do zdrowia nie ma zdrowia. Pisowska profesura medyczna stanowczo nie należy do tej grupy establishmentu, która miałaby chęć i umiejętność reformować system. Bo kto lgnie do takiej władzy i jej służy, ten z pewnością jest tego systemu beneficjentem i nie ma powodu go zmieniać.

Bezradność PiS w sprawach służby zdrowia wyraża się nie tylko w pogarszających się wskaźnikach (jak czas oczekiwania na świadczenia) i narastających konfliktach, lecz w zupełnym braku reformatorskiego dyskursu, tak typowego dla każdej współczesnej partii władzy. Dochodzi do tego, że dygnitarze PiS, jak Ryszard Terlecki, opowiadają banialuki, że polska służba zdrowia ma się dobrze, a będzie się miała coraz lepiej.

Otóż nie ma się dobrze, a przyszłość rysuje się w ciemnych barwach. A powody zastoju to lęk przed reformami, które muszą uderzyć w interesy niektórych medycznych VIP-ów, brak kompetencji partyjnych kadr „od zdrowia”, brak chęci przemieszczenia kwot przeznaczanych na „transfery gotówkowe” do kieszeni obywateli w kierunku finansowania usług publicznych, a także samookłamywanie środowiska władzy, które przekonywane jest przez nadwornych profesorów, że wszystko jest mniej więcej w porządku. Zatrudni się Ukraińców i będzie dobrze – taki jest mniej więcej pomysł na uzdrowienie służby zdrowia. A co do reszty, to prezes powiedział przecież, że potrzebuje kilku kadencji, więc o co jeszcze chodzi?

Dla tego rodzaju władzy jak PiS, czyli knajacko-autorytarnej, zdrowie to sprawa drugorzędna. Skoro kto choruje, to widocznie taka była wola boża. A jak stary, to na niego czas. To mentalność dobrze ugruntowana na prowincji i PiS wie, że ludzie tak myślą. Poza tym chorzy nie idą głosować, tylko zdrowi, których zresztą jest znaczna większość. Do mniejszości zaś PiS nie ma głowy. Niech siedzą cicho i czekają na swoją kolej.

Tymczasem… Tymczasem ubywa lekarzy i pielęgniarek! W niektórych specjalnościach, jak anestezjologia, neurologia i psychiatria, deficyty zakrawają już na stan zapaści. A przecież chorych neurologicznie i psychiatrycznie będzie, wedle wszelkich prognoz, tylko przybywać! Zamykane są oddziały szpitalne, a inne pracują na pół gwizdka, bo nie ma a to anestezjologa, a to pielęgniarek, a to znowu nie ma komu obsłużyć sprzętu po 15.

Kolejki rosną, wobec czego ludzie okupują SOR-y, które stają się coraz mniej wydajne. Ogólnie wydajność spada, podaż świadczeń – nierównomierna i nieproporcjonalna, bo rozpoznanie potrzeb medycznych jest niedostateczne i zakłócane przez lokalne interesy na przecięciu publicznej i niepublicznej części systemu, NFZ działa klientystycznie, wasalizując podmioty lecznicze i wytwarzając atmosferę feudalnej podległości, panuje duch chytrości (kombinacje z dobrze wycenionymi świadczeniami, czasem pobytu pacjenta w szpitalu itp.), zakłady opieki zdrowotnej są pozadłużane i niezdolne do modernizacji i reorganizacji, samorządy nie dają sobie rady z infrastrukturą medyczną, komercyjne banki domagają się spłacania zadłużenia, nikt nie jest niczego pewien, każdy ciągnie w swoją stronę i łata, czym się da, dyrektorzy boją się wylecieć, poszukiwani lekarze rozglądają się za lepszą posadą itd.

Bałagan, niestabilność, tłok. Pacjent w tym wszystkim zagubiony i wystraszony – nikt nie ma dla niego dość czasu. A lekarze pracują jak szaleni po 48 godzin i więcej, gonią od szpitala do przychodni i od przychodni do gabinetu, wypalając się przy tym i tracąc zdrowie. Na pielęgniarki nakłada się coraz to nowe obowiązki i wymaga się coraz to większych kompetencji, a płaci się im grosze.

Po co więc mają tu siedzieć? Do tego remonty, remonty, remonty. Jak system źle działa, to robi się remonty i kupuje sprzęt. Bo to jest efektowny i efektowny substytut reformy.

Co trzeba by zrobić od razu? Cóż, niezbędne reformy są niepopularne. Każda władza wolałaby scedować je na następców. Medycyna to worek bez dna – rozwój technologii medycznych i nowych terapii powoduje stały wzrost kosztów leczenia odpowiadającego aktualnym standardom. Dlatego nie unikniemy zdefiniowania koszyka świadczeń gwarantowanych na poziomie znacznie niższym niż dostępne leczenie optymalne, podobnie jak nie unikniemy wyrzucania z koszyka kolejnych świadczeń.

Wymaga to konsensusu społecznego i publicznie znanej doktryny zdrowia publicznego, odpowiadającej na pytania o cele i priorytety: albo zależy nam na prewencji chorób i dobrych wynikach epidemiologicznych, albo na dobrym leczeniu najciężej chorych i przypadków ostrych. Na coś trzeba się zdecydować. Niezbędne są też współpłatności. Jest czymś głęboko nieracjonalnym, że za leki pacjent płaci, a za poradę lekarską, diagnostykę i zabiegi nie. Niby dlaczego?

Przede wszystkim jednakże potrzeba świeżej krwi, czyli pieniędzy. Zarówno na procedury, jak i kształcenie lekarzy specjalistów oraz podniesienia płac pielęgniarkom, ratownikom i pozostałemu personelowi nielekarskiemu. Ponadto trzeba uzdrowić relacje między publicznymi i niepublicznymi ZOZ, zracjonalizować i uczynić transparentnym proces negocjowania kontraktów, dowartościować zaniedbane grupy pacjentów (pacjenci gerontologiczni, neurologiczni, psychiatryczni), policzyć potrzeby medyczne w skali całego kraju i wdrożyć programy profilaktyczne oparte na nowoczesnych, skutecznych oznaczeniach – zwłaszcza w kierunku wczesnego wykrywania chorób nowotworowych.

No i podnieść akcyzę na alkohol i papierosy, które śmiało mogłyby być dwa razy droższe niż obecnie. Uzyskane kwoty zasiliłyby budżet ochrony zdrowia, razem ze współpłatnością pacjenta za wizyty i badania laboratoryjne.

Nie obędzie się jednak bez podniesienia składki oraz zwiększenia udziału zdrowia w budżecie państwa. Bogatsi mogą śmiało płacić po 20 zł za wizytę, po kilka zł za badanie i kilkadziesiąt złotych za dzień hospitalizacji. Biedni mogliby nie płacić wcale. Czy to takie straszne?

Ponadto trzeba zdywersyfikować ubezpieczenia i zezwolić na wykonywanie droższych świadczeń z dodatkową opłatą pacjenta lub jego ubezpieczyciela. Czy pacjenci to dzieci, które nie rozumieją, że jak się płaci, to dostaje się więcej i lepiej?

Wiecie, dlaczego ochrona zdrowa w ogóle działa? Bo większość chorych jest łaskawa (tak, łaskawa) się nie leczyć. Nie leczy się ktoś, by leczył się ktoś inny. A poza tym miliony ludzi machnęło ręką i chodzi prywatnie, póki można. Stomatologia się niemal sprywatyzowała, okulistyka w dużej mierze też.

Ale czy o to nam chodzi, żeby leczyli się zamożni i zdeterminowani? Biedny i naprawdę chory człowiek, ale nie aż tak, żeby go wysłano do szpitala, cierpi w domu, bo nie ma siły siedzieć w kolejce. Służba zdrowia to dżungla, w której przetrwać mogą najciężej chorzy i najsilniejsi, a pacjent pacjentowi… rywalem.

Gdyby ludzie wiedzieli, jak to funkcjonuje, wzięliby sprawy służby zdrowia w swoje ręce. Niestety, szlachetne zdrowie, ile cię trzeba cenić…