1989! Pamiętamy? Nie!

30 lat temu przeżyliśmy „Gwiezdny czas” – najważniejszy i najbardziej chwalebny dla świata rok powojennej historii, porównywalny jedynie z wielkim rokiem 1968. Co trzeci żyjący dziś Polak był wtedy dorosły i dla większości spośród tych ludzi 1989 był największym doświadczeniem wspólnotowym i politycznym w ich życiu.

To samo dotyczy setek milionów mieszkańców Europy Wschodniej oraz Niemiec. Dlaczego w naszym kraju tak cicho o tej wielkiej, ciągnącej się przez wiele jesiennych tygodni rocznicy? Dlaczego nie świętujemy „jesieni ludów”, która zmieniła wszystko nie tylko w naszym regionie, lecz w całym świecie?

Przecież to wydarzenia z lat 1989-90 w ZSRR, Polsce, Czechosłowacji, NRD, Bułgarii, Rumunii doprowadziły do upadku żelaznej kurtyny i zakończenia zimnej wojny. Przecież to wtedy demokracja przeżyła największy triumf w dziejach Europy Wschodniej, w krótkim czasie ogarniając potężny kawał świata i dobre kilka procent jego ludności! Jesteśmy niewdzięcznikami – nie chcemy pamiętać swych bohaterów. Jesteśmy emocjonalnymi zdrajcami – nawet wobec samych siebie, skoro wielkie przeżycia naszej własnej młodości już nas nie rozgrzewają.

Jeszcze w styczniu komuniści wsadzili Havla do więzienia, w grudniu był już prezydentem! Jeszcze w październiku hucznie obchodzono 40-lecie NRD, a rok później państwo to już nie istniało. „Enerdówek” rozpadł się jak domek z kart. To była jesień ludów i jesień cudów. Jakże możemy tego nie świętować? Czyżby nasza własna młodość nas nie obchodziła?

Komunizm zaczął pękać nawet w Chinach i ZSRR. Krwawo tłumione protesty miały miejsce w Gruzji, a największy odbył się w Pekinie w dniu naszych pamiętnych wyborów 4 czerwca. Ostatecznie Chiny nie poszły w stronę demokracji, a Rosja na krótko. Jednak wkrótce rozpadł się Związek Radzicki, a niektóre „republiki związkowe” utworzyły niezależne państwa. Te na Zachodzie imperium stworzyły demokracje – w krajach bałtyckich trwałe i świetnie prosperujące, na Ukrainie – słabą i zagrożoną, Białorusi – efemeryczną.

Nam też się udało! W dodatku staliśmy się jedynym krajem regionu, który zachował granice i ciągłość państwowości. O skali przemian owego czasu świadczy choćby to, że w ciągu kilku lat od 1989 r. przestały istnieć wszystkie państwa sąsiadujące z Polską, w związku z czym nasza RP, nie ruszając się z miejsca, graniczy z całkiem innym kompletem państw niż w PRL.

Może właśnie z powodu tej stałości granic i ciągłości państwa dla Polaków 1989 r. nie jest tak pamiętny jak dla Litwinów czy Niemców. A jednak to właśnie w Polsce wszystko się zaczęło i to my mieliśmy Solidarność. To szczególnie o nas mówił z uznaniem i podziwem cały świat. Nigdy wcześniej Polska nie była tak popularna i szanowana w świecie jak w latach 1980-81, czyli w okresie „karnawału Solidarności”, oraz w latach 1989-92, czyli w okresie bezkrwawej rewolucji i transformacji ustrojowej.

Nie zadbaliśmy o to, by pamięć tych wydarzeń i prestiż Polski z nimi związany utrwalić. Jak zawsze wszystko roztrwoniliśmy – niczym karciany utracjusz. Wszystko wróciło do polskiej normy – groteskowy nacjonalizm, operetkowy klerykalizm, frustracje, kompleksy, narcyzm i mentalne zacofanie znów wzięły górę. Niewolnicze społeczeństwo, przez stulecia ciemiężone przez zdeprawowaną, ciemną i zapijaczoną kastę posiadaczy, znów pokazało swoją żywotność. Złoty róg, jak zawsze, gdzieś w błocie.

Czy pamiętacie, czym były dla nas wybory 4 czerwca? Czym była dla nas Solidarność? Czy pamiętacie, jak z radosnym zdumieniem oglądaliśmy wiadomości z sąsiednich krajów? Czy pamiętacie, jak latem 600 tys. Litwinów, Łotyszy i Estończyków wzięło się za ręce i utworzyło żywy łańcuch dla wolności i niepodległości? A czy pamiętacie, jak w listopadzie padł mur berliński? A jak Lech Wałęsa przemawiał w Kongresie USA? I te niesamowite tłumy na pl. Wacława w Pradze? A jak przed świętami Ceaucescu uciekał helikopterem i nastał koniec jego dyktatury, a za to Niemcy zaczęli przechadzać się pod Bramą Brandenburską?

Przecież to wszystko było niesamowite, nie do wiary! Jak możemy dziś tego wszystkiego nie świętować razem – my Polacy, Niemcy, Czesi, Słowacy, Rumuni, Bułgarzy, Litwini i inni? Dlaczego nie mamy żadnego wspólnego symbolu, żadnego wspólnego święta? Czyżbyśmy walczyli każdy sobie i dla siebie? Czyżbyśmy się nie lubili i nie szanowali?

Obawiam się, że smętna codzienność wschodnioeuropejskiej polityki odebrała nam zapał i chęć do świętowania jakichkolwiek rocznic. Wszystko nam zbrzydło – Solidarność, Wałęsa, upadek muru, Havel na Hrad, Gorbaczow. Nie zadbaliśmy o podtrzymanie legendy, a jej resztki zawłaszczyli uzurpatorzy bądź zdeptali oszczercy.

Niestety, tak samo trwonimy własne życie. Kiedyś tam, dawno, byliśmy zakochani, byliśmy szczęśliwi, piękni i młodzi. Ale po co wspominać? Jeszcze się nam smutno zrobi. Wygląda na to, że nie zasłużyliśmy sobie na to, co mamy, skoro nie umiemy tego docenić. Ot, przytrafiła się nam wolność. A że bez daniny krwi?

Świetnie – tym lepszy zrobiliśmy interes. Przynajmniej nie musimy być nikomu wdzięczni. I taka to lekcja historii. Dziękuję Państwu, to tyle na dzisiaj.