Hołownia namiesza. Jest źle!

Z dużym rozczarowaniem obejrzałem debatę Jaśkowiaka z Kidawą-Błońską. Marni z nich mówcy, choć z pewnością większe szanse na wygranie z Dudą ma ten pierwszy. Niestety, nie zanosi się, żeby ludzie z PO desygnowali go na kandydata. Są ostrożni i konserwatywni. Nijaka i poprawna Kidawa-Błońska odpowiada ich temperamentowi. A na pokonaniu Dudy i PiS aż tak bardzo przecież im nie zależy. Marnie to widzę. No chyba, że Jaśkowiak w ciągu najbliższych dni odpali taki fajerwerk, że pokona niemrawą konkurentkę. Ale co to miałoby być?

Kidawa-Błońska uzyskała poparcie znacznego odłamu feministek, bo jest kobietą i ma choćby minimalną szansę na zwycięstwo. Szkoda. Skoro Lewica obiecuje wystawić kobietę, to feministki powinny być teraz z Lewicą solidarne – w końcu same są lewicą. Zwłaszcza jeśli miałaby to być senatorka Gabriela Morawka-Stanecka. Miałem okazję ją poznać – naprawdę robi wrażenie.

Kandydatka Lewicy prawie na pewno uzyska w pierwszej turze ponad 10 proc., dzięki czemu będzie mogła trwale i bezpiecznie funkcjonować w polityce, a Lewica potwierdzi swój potencjał. Ten piękny wynik przekaże kandydatce PO w prezencie przed drugą turą. Czy Kosiniak-Kamysz zrobi to samo? Miejmy nadzieję, że tak. Pytanie, czy uczyni to z entuzjazmem, czy z kwaśną miną. Wiele od tego może zależeć.

Wszystko to jednak słaba pociecha, jeśli PO wystawi Małgorzatę Kidawę-Błońską. Jej osobowość niemal skazuje ją na porażkę, a jej ziemiański styl może zostać skutecznie skontrowany przez „Beatkę”, która chętnie zrobi „powtórkę z rozrywki”, jeśli tylko Kaczyński zawezwie ją z Brukseli do prowadzenia kampanii Dudy.

Szanse Dudy na reelekcję są bardzo duże. Nie tylko dlatego, że opozycja nie ma jednego silnego kandydata, lecz po prostu dlatego, że większość ludzi ma odruch lojalności wobec władzy. Tak było nawet w PRL. Władza zawsze odwołuje się do ludu i deklaruje troskę i solidarność z nim, dzięki czemu zbiera premię należną władzy jako takiej. Jedynym zagrożeniem dla Dudy jest słaba mobilizacja jego elektoratu i silna mobilizacja elektoratu opozycji. A w tych warunkach kluczowa staje się postać Szymona Hołowni. On też waży dobre 10 proc. I bynajmniej nie wiadomo, komu je zabierze i komu je odda.

Jedno jest pewne – Hołownia jest kościelnym kandydatem „na drugą nóżkę”. Kościół już od średniowiecza ma trzódkę niesfornych owieczek, dla których ma osobną „obsługę”. Dziś tymi owieczkami są ludzie rozczarowani nadużyciami Kościoła, lecz wierzący w jego „odnowę” i „unowocześnienie”. Niemało jest też takich, którzy się już z Kościołem rozstali, lecz wciąż wierzą, że chrześcijaństwo jest dobre, byleby znaleźć jakąś jego nieskażoną, czystą postać, zgodną z jego prawdziwą naturą.

Rozmaici „cudowni” albo „wspaniali” księża obsługują te iluzje, wespół z „zaangażowanymi” świeckimi takimi jak Hołownia. Nawet Terlikowski, jak się zdaje, pracuje obecnie na tym odcinku. Hołownia ma zagospodarować ten właśnie elektorat. Jak przypuszczam, najczęściej głosujący na PO.

Hołownia osłabi wynik Kidawy-Błońskiej. A czy potem zechce jej te punkty zwrócić? Mam złe przeczucia. Nie po to jest kandydatem kościelnym, żeby wspierać tych, co dają mniej. Kościół jeszcze nieźle się obłowi przy słabnącym PiS. Dlatego wielce prawdopodobne jest, że „mowa ciała” pewnych ważnych osób skłoni Szymona Hołownię do „nieudzielenia poparcia żadnemu z kandydatów”. A to oznacza sygnał, że „światli katolicy” mogą głosować na Dudę. Gdy będzie się liczył każdy procent głosów, przekaz Hołowni może się okazać gwoździem do trumny polskiej demokracji. Jak zwykle, Kościół rzymskokatolicki ma nas w garści.