Patointeligencja to my

Jak dotąd nie wiedziałem, że inteligencja, pato lub nie pato (fizjo?), to nastoletni uczniowie liceum. Myślałem, że to tacy pracownicy umysłowi z wyższym wykształceniem, którzy czytają książki, uczestniczą w bardziej wyrafinowanej kulturze i przejawiają troskę o demokrację.

Jeśli komuś przyszło do głowy, że słowo „inteligencja” może odnosić się do małoletnich dzieci bogatych rodziców, to widzę w tym dowód na zupełny już upadek naszej grupy społecznej. Jakże zniszczona musi być bowiem rzecz sama, aby semantyczna destrukcja dosięgła nawet jej nazwy! Jeszcze nie słyszałem, żeby nastolatki określały się mianem inteligencji, nawet „pato”, tak jak nie zdarzyło mi się, aby do tej grupy społecznej miano zaliczać kogoś z racji zamożności. Zupełne jakieś pomieszanie pojęć na pożegnanie z inteligencją.

Otóż jest już po ptakach. Inteligencji właściwie już nie ma i wstyd się nawet do niej przyznawać. Młodzi wykształceni o lewicowych poglądach – w wielu przypadkach będących dziećmi i wnukami zaśniedziałych inteligentów made in PRL – zidentyfikowali tę grupę jako „dziadersów”, a faszystowscy szydercy ostatecznie przyprawili jej gębę „kodziarzy”. Im, czyli nam, bo muszę chcąc nie chcąc z tą żałosną gromadą schodzących ze sceny nieudaczników i poczciwin się identyfikować.

Jakimi nas widzą, takimi się stajemy. Nie można się schować przed ośmieszeniem. Prędzej czy później każdy spojrzy w lustro. Gdy jeszcze „inteligent” brzmiało dumnie, brodaci mężczyźni w swetrach i szczupłe kobiety w długich spódnicach, pijący mocną herbatę i jeszcze mocniejszą wódkę, wyglądali dość twarzowo. Zwłaszcza w 1968 r., mitycznym złotym wieku inteligencji, gdy wszyscy byli młodymi ognistymi Żydami tańczącymi twista.

Cóż, skoro dziś wylinieli, swetry się porozciągały, herbaty zrobiły im się zielone, a deficyty kulturowe zaściankowych wykształciuchów (i też nie aż takich znowu wykształciuchów, umówmy się) wyłażą im jak braki w uzębieniu, można machnąć na nich ręką. Tym bardziej że wielu wyjechało, niejeden się spisił, a reszta i tak ma prostatę.

Lud – ten okrutny sędzia i szafarz mocy – dawno już inteligencję zignorował. Jakże zabawny był Tadeusz Mazowiecki ze swoją omdlałą siłą spokoju. Dziś z takimi klimatami to można sobie iść na działkę, a nie rwać się do rządzenia. Jeszcze, jeszcze ciągnęli trochę w latach 90. metodą „na otwartego katolika”, podpięci pod Wojtyłę i Tischnera. Ale to całe KIK-owskie chromolenie nikogo dziś już nie obchodzi. Pozostał po nim jeno ogólny niesmak i nauczka, że inteligencja w końcu zawsze jest oportunistyczna i chowa się a to za partią, a to za Kościołem.

Solidarność dała jej ostatnią szansę, ale na dobrą sprawę od ćwierć wieku jesteśmy już w odstawce. Aktywa zostały przejęte częściowo przez technokratów i karierowiczów, a częściowo przez młodą elitę intelektualną, która z „etosem” nie chce mieć już nic wspólnego. Płakać nikt po nas nie będzie, bo za wielu było inteligenckich kolaborantów w czasach PRL i zbyt wielu inteligenckich emerytów dzisiaj przymila się do neogomułkowskiego reżimu Kaczyńskiego.

Ostatnim podrygiem inteligencji był KOD. Naiwny, wyobcowany ruch cioć i wujków, którzy policzyli się na ulicach, pobawili swoimi zabawkami i rozeszli do domów, świadomi, że wystarczy ich zignorować, by pogrążyć ich w nicości. Siedzą więc w domach zadowoleni z dobrze spełnionego obowiązku, a jednocześnie w głębi ducha szczęśliwi, że niczego nie ugrali i nie muszą brać za nic odpowiedzialności. A w dodatku nie wsadzają, bo Jarek Kaczyński też inteligent i woli nie wsadzać, żeby mu tego w Wikipedii kiedyś nie wypomnieli.

Zresztą po co nas wsadzać? Komu mogą zagrozić ciocie i wujki, żałośni, bezsilni „kodziarze”? Lepiej już ich wyśmiać i zwyzywać od komunistów. Bo przecież niektórzy byli w PZPR, prawda? A inni akurat wręcz przeciwnie, ale kogo to dziś obchodzi, skoro jedni i drudzy niczego się dorobili, nic nie mogą, ale generalnie i tak – do kupy wzięci – są tylko bandą nierobów i pasożytów.

Jarek spał, ale czy inni nie spali? Spali, śpią dalej i będą spali. Oportunizm – ludzka rzecz. Jak tak policzyć, to zawsze narażało się tylko kilka tysięcy ludzi, a reszta tylko szeptała. Materiału na legendę niewiele.

Nie ma już takiego kąta widzenia, który pozwoliłby ujrzeć inteligencję w sprzyjającym świetle. Samokrytyczny potencjał, jaki wytworzyła, wystarczył, aby jej następcy, do spółki z wrogami z klasy aspirującej, czyli reprezentantami brutalnego drobnomieszczaństwa i dorobkiewiczów, trwale przyprawili jej gębę „leśnych dziadków”, „dziadersów”, „cioć i wujków” i co tylko jeszcze chcecie. Nie trzyma się już fasonu, bo zasoby nie te i wiek robi swoje.

Inteligencja żyjąca za parawanem autoironii doczekała się ironii prawdziwej. Dziś wyciera sobie nią gębę nawet młodzik. Sami sobie jesteśmy winni. Zawsze byliśmy „pato”, bo stanowiliśmy niedowarzoną elitę biednego społeczeństwa w autorytarnym państwie.

A jednak to my (nie mówię o sobie osobiście, lecz o grupie, z którą się identyfikuję) pchnęliśmy Polskę na tory demokracji oraz ocaliliśmy życie kulturalne i akademickie, którego nie musieliśmy i nadal nie musimy się wstydzić. Bohaterami – z nielicznymi wyjątkami – nie byliśmy, lecz mimo to wykazaliśmy się pewną zdolnością do zbiorowego oporu. Nie musimy się wstydzić tego, kim byliśmy, i nie musimy się wstydzić tego, kim jesteśmy teraz. Nie musimy wkładać garniturów, chodzić do drogich fryzjerów, bywać w modnych lokalach, żeby udowodnić swoje prawo do istnienia i szacunku.

Nic już nie musimy i tego wykształcona młodzież może nam dziś zazdrościć. I, rzecz jasna, zazdrości. Jesteśmy za słabi, za starzy na kompleksy. Zresztą wobec kogo? Wobec hipsterów? A może wobec gwiazd lewicowych portali?

Dobrze mi z tą śmiesznością. Cieszę się, że antysocjalistycznym wyrostkiem będąc, rzucałem ulotki, a dziś noszę „konstytucję” w klapie marynarki. Dobre i to. Nie przeszkadza mi, że nie nadążam za ortodoksją aktualnie obowiązującej postępowości. Nie muszę mówić cudzym tekstem ani robić kariery. Nie oglądam się na opinie innych, za to chętnie je krytykuję. Nie powtarzam bezpiecznych klisz i nie przymilam się do nikogo, nawet do ludu. Piję mocną herbatę, siedzę do późna, jak mój ojciec i dziad. Ze spokojem znoszę wszystkie obelgi ze strony młodych hunwejbinów.

Nie wiem, co mogliśmy zrobić lepiej. Pewnie niewiele. Czerwony dałby sobie z nami radę w razie czego. A tak to jakoś dobrnęliśmy do końca i zdaliśmy ludowi państwo w stanie względnie praworządnym i cywilizowanym. Ma teraz co niszczyć.