Czy młodzież zidiociała?
Nie widzę nic szczególnego w tym, że młodzi ludzie z bogatych domów szpanują przed kamerą drogimi ciuchami. Złe jest raczej to, że te ciuchy są najczęściej brzydkie, przepłacone, a rodzice w wielu przypadkach kupują je tytułem przeprosin, że nie mają dla nich czasu.
Samo przechwalanie się jest może i naiwne, dziecinne i próżne, lecz w wykonaniu nastolatka, który w końcu nie musi wiedzieć (tak jak nie wie tysiąca innych rzeczy), co to dyskrecja i skromność, może oznaczać coś zupełnie innego, niż na pierwszy rzut oka się wydaje. Może oznaczać dumę z rodziców, których było stać na kupienie tych rzeczy i dumę z ich miłości, którą wyrażają, jak umieją – dając dzieciom dużo pieniędzy. Albo po prostu satysfakcję z przewagi nad kolegami, którzy takich rzeczy nie mają. Ludzkie uczucia. Może trzeba się cieszyć, że młodzież potrafi być autentyczna?
Z pewnością są gorsze narowy młodzieży niż dziecięca próżność. Każdy człowiek przechodzi przez okres narcystyczny i związane z tym wahania nastroju. Każdy musi wejść w rywalizację z rówieśnikami i zobaczyć siebie w pewnej pozycji na tle grupy. Wszystkie subkultury młodzieżowe jako formy takiej rywalizacji i rytuały pozwalające panować nad emocjami, jakie niesie ze sobą młody wiek, są potrzebne i zasługują na akceptację, jeśli tylko nie sprzyjają przemocy. Jeśli nie ma bicia, molestowania, poniżania i wykluczania, a także autoagresywnych zachowań, na czele z samookaleczaniem się i zażywaniem niebezpiecznych substancji – wszystko jest do zaakceptowania.
Nie ma co oceniać młodzieży po ubiorze, slangu czy muzyce, jakiej słucha. Alkohol, dragi i chuliganienie to już inna rzecz – tu trzeba kontroli i zawsze tak było. Zresztą nie sądzę, aby współczesna młodzież mogła być podejrzewana o większą skłonność do wszelkiego rodzaju ekscesów niż w poprzednich pokoleniach. Raczej jest odwrotnie. To jednakże kwestia empiryczna, której bez badań nie da się rozstrzygnąć.
Rozrabiania, jak się zdaje, jest dziś mniej, ale w ogólności młodzież nie prezentuje się szczególnie zachęcająco. Jedną z najgłupszych klisz dręczących naszą i tak już umęczoną głupstwami „klasę aspirującą” (wiecznie do czegoś – nie wiadomo czego, choć przecież wiadomo…) jest powiedzenie: „każde pokolenie narzeka na młodzież”. Ma to znaczyć, że narzekania są niesłuszne, bo gdyby były słuszne, to ludzkość dawno by już upadła.
To nonsens. Czasami są słuszne, a czasami nie, a pokolenia są lepsze i gorsze. Jak wszystko w życiu. Są inne, owszem. Ale to nie znaczy jeszcze, że nieporównywalne bądź niepodlegające ocenie. Inny nie znaczy gorszy. Ale nie znaczy też równy ani lepszy.
Moje bogate dość i codzienne doświadczenia z młodzieżą, poparte obcowaniem (zwykle niezamierzonym) z artefaktami młodzieżowych subkultur i produktami przeznaczonymi dla młodzieży (takimi jak utwory muzyczne czy garderoba), raczej mnie deprymują. Nie mam dobrej opinii o współczesnej młodzieży i bardzo proszę nie odbierać mi prawa do własnego zdania w tej sprawie. Można się nie zgadzać, ale nie można mi zarzucać, że nie wiem, o czym mówię. Zastrzeżenie to formułuję dlatego, że w społeczeństwach zwanych do niedawna dość lekceważąco drobnomieszczańskimi obowiązuje zasada, że ktoś, kto aspiruje do wyższych jego warstw, musi być maksymalnie afirmatywny, to znaczy powstrzymywać się od krytyki, zwłaszcza takiej, która nie dotyczy jakiejś grupy bądź jednostki uprzywilejowanej. Nie można nikogo krytykować i obwiniać, bo wszyscy są kochani, wspaniali i dobrzy – co najwyżej są tacy nieco „inaczej”, bo np. nie są rozumiani.
Otóż na te zasady osobiście się wypinam, a nawet czniam na nie, jak to się niegdyś mówiło. Hipokryzji i lizusostwa nienawidzę. Bardzo też proszę, aby nie zarzucano mi pochopnych uogólnień i nie przypominano, że jest mnóstwo wspaniałych młodych ludzi. Biję się w piersi i powtarzam głośno i po stokroć: jest mnóstwo wspaniałych młodych ludzi, którzy wcale nie są tacy, jak piszę poniżej.
Chodzi mi o to, że takich, jak piszę poniżej, są całe masy. I z pewnością te masy mają przewagę nad młodzieżą zaangażowaną społecznie, mądrą, ambitną i pełną dobrej woli. I proszę mi nie mówić, że zawsze tak było. W moim pokoleniu tak nie było. I pokolenie wstecz też nie.
Dla uproszczenia redukuję wszystkie swoje pretensje do młodzieży do trzech generalnych:
1. Zakłamanie i bezideowość. Wielką cnotą młodości jest autentyczność. Tymczasem nasza młodzież bez żadnego oporu uprawia oportunizm, opowiadając rodzicom i nauczycielom dokładnie to, co tamci chcą usłyszeć. Gdzie odwaga cywilna? Gdzie nonkonformizm? Niezależność sądu? Gdzie ten słynny bunt i konflikt pokoleń?
Nie ma. Zniknęły razem z ambicjami. Ambicje ograniczają się dziś do tego, żeby zdobyć dobre papiery i dobrze płatną pracę, dzięki której będzie można przyjemnie żyć i dobrze się bawić. Ale żeby w pocie czoła się uczyć czegoś naprawdę? Po co? Wszystko jest w internecie. Może jakieś ideały? Autorytety? Ależ bardzo proszę – do jakich mamy się przyznać? Może coś o miłości bliźniego? A może o tym, że „Jan Paweł II jest dla mnie największym autorytetem”?
Cynizm, zblazowanie, abnegacja są tak powszechne, że gdy zjawi się ktoś, kto chce podnieść pogardę albo egoizm do miary wielkiej i autentycznej idei, ten zaraz znajdzie posłuch. Stąd ten żałosny, pseudoelitarystyczny „korwinizm”, faszyzm i nazizm, które plenią się jak perz na bezideowym ugorze szkoły i osiedla.
2. Bezwstyd. Zakłamanie prowadzi do cynizmu, a cynizm to już jedna z postaci bezwstydu. Nie mogę wyjść ze zdumienia, jak niskie jest morale młodzieży. Skłamać, ściągnąć, splagiatować – to jak splunąć. Takie rzeczy robi się bez najmniejszego poczucia dyskomfortu. Tak jakby nie istniał już żaden honor (i dyshonor).
Ileż to miałem tych rozmów umoralniających z młodymi ludźmi, którzy myślą, że oszukać i nie dać się złapać – to jak wcale nie oszukać. Albo że życie to gra, w której wszyscy udają, że są jakieś reguły, a tak naprawdę kierują się wyłącznie jedną – maksymalnej korzyści dla siebie. Oj, trudno dziś młodą osobę czymś zawstydzić. Może i główkę spuści, ale żeby się naprawdę zawstydzić, to raczej nie. Przecież to wszystko tylko gra. Szacunek do siebie i do innych, dotrzymywanie słowa i zobowiązań, staranność i pilność – to wszystko staje się dziś reliktem kulturowym, spotykanym w jakichś niszach, jak szkoły muzyczne czy kluby sportowe.
3. Analfabetyzm. Zadowolona z siebie, niczym nieskażona ignorancja, święta niewiedza. Kto ogląda program „Matura to bzdura”, ten wie, na czym to polega. Skale deprywacji intelektualnej współczesnej młodzieży jest porażająca. Nie ma takiej rzeczy, którą wiedziałaby większość młodych ludzi. I nie ma też w tych młodych nieukach żadnego poczucia wstydu z powodu własnej ignorancji, żadnej ambicji, aby czegoś jednak się dowiedzieć, ani nawet świadomości, że coś takiego jak wiedza i wykształcenie istnieje.
Zapytaj młodego człowieka, który nie wie nic o niczym, co właściwie i o czym warto byłoby wiedzieć. Tego też nie wie. Szkolnictwo stało się zupełnie niewydolne. Cała ta edukacyjna męka do niczego nie prowadzi. Kilka procent młodych ludzi wie bardzo wiele, kilkanaście procent wie to i owo, lecz większość to funkcjonalni analfabeci, którzy niczego nie czytają i dobrze im z tym. Nie sądzę, aby kiedykolwiek od czasu, gdy powstało szkolnictwo powszechne, było aż tak źle.
Cyniczny, amoralny, z lekka otępiały ignorant i oportunista – oto żałosna figura współczesnego młodzieńca. Może i bardzo niewielu w pełni tej charakterystyce odpowiada. Lecz takich, którzy odpowiadają jej z grubsza, jest bodaj większość. Sprawia mi to niemal fizyczny ból, gdy na to patrzę.
Jestem nauczycielem i bardzo mi na młodych zależy. Ciągle się z nimi spieram, potrząsam nimi, jak potrafię, narażając się na ich irytację i złość. Ale taka jest powinność nauczyciela – rozmawiać, wyciągać z młodzieży emocje, zmuszać do myślenia. To nie jest przyjemny zawód. Daje popalić. Może w tych czasach bardziej niż kiedyś.
Bynajmniej nie cieszę z tego, że młodzież się zepsuła (bo moje pokolenie lepsze). Ani się nawet nie gniewam. Raczej odczuwam lęk i bezradność. Nie wiem, czyja to wina i dlaczego tak jest. Ale jest źle. Nie wiem, jak to zmienić, jednakże diagnoza to już pierwszy krok do leczenia. Ktoś się podejmie?