Dzieci, szkoła, epidemia

Dla rodzin mających dzieci w wieku przedszkolnym i szkolnym okres zalecanej społecznej izolacji oraz „epidemicznych wakacji” od przedszkola i szkoły jest pod wieloma względami bardzo trudny. Moje dziecko jest już dorosłe, więc nie mówię z własnego doświadczenia – za to swoje w internecie słucham i czytam. Niemniej uwagi odnośnie do sytuacji dzieci i ich rodziców, na które chciałem tu sobie pozwolić, wynikają więcej z troski niż wiedzy. To przyznaję.

Przede wszystkim chciałbym czytającym mnie rodzicom powiedzieć, że będzie dobrze. Trudne tygodnie stanowią okazję do tego, żeby zrobić dla własnych dzieci coś więcej niż zwykle, a i samemu (samej) się czegoś nauczyć o dzieciach i od dzieci. Również dla dzieci może to być ważne doświadczenie – jeśli tylko pozwolimy im je przejść pozytywnie mimo nieuniknionego stresu.

W dzieciństwie każdego człowieka są chwile i okresy szczególne, w wyjątkowy sposób kształtujące osobowość i budujące fundamenty biografii osobistej – tożsamościowej opowieści o własnym życiu. Gdy w dodatku są to doświadczenia podzielane przez bardzo wielu rówieśników, rodzi się tzw. doświadczenie pokoleniowe. Dla mnie i wielu moich kolegów były nimi kolejki, uniesienia pierwszej Solidarności, demonstracje w stanie wojennym czy wielkie koncerty zespołów rockowych. Z pewnością kilka tygodni bez szkoły z powodu epidemii również zakarbują się w pamięci dzisiejszych dzieci i nastolatków. Będą te tygodnie zawsze jakoś wspominać, a od nas zależy, czy będą wspominać dobrze.

Dlatego najbardziej ogólnym obowiązkiem, jaki mają dziś rodzice względem swoich dzieci, to sprawić, żeby wspomnienia tego czasu były dla nich generalnie pozytywne. By tak się stało, trzeba dzieci chronić i pomóc im tak wypełniać czas, żeby coś im dobrego dał, a nie przeciekł przez palce pośród mniejszych i większych stresów i nieprzyjemności.

Jak zawsze w sytuacji nadzwyczajnej społeczeństwo jednoczy się we wspólnych działaniach (pozostawanie w domu to również – paradoksalnie – działanie), czemu towarzyszy nieco odświętny, a nawet patetyczny nastrój. Ten nastrój jest ważnym i dobrym przeżyciem, zwłaszcza gdy nie przechodzi w zbiorowy narcyzm i egzaltację. Dobrze więc, gdy udziela się również dzieciom. Dajmy im poczucie, że wykonując pewne obowiązki i rezygnując z niektórych ważnych rzeczy – jak widzenie się z dziadkami – działają dla wspólnego dobra i robią coś razem z dorosłymi. Jeśli w ogóle pojęcie wychowania ma sens, to właśnie taki, że dorośli stwarzają warunki, aby być razem z dziećmi.

Poczucie odpowiedzialności jest dla dzieci ważne i sprawia, że obdarzone pewnymi zobowiązaniami (byle niezbyt dużymi) potrafią się zmobilizować bardziej niż zwykle. Długotrwałe przebywanie w domu z dorosłymi i z rodzeństwem wywołuje nudę, frustrację, a wreszcie złość. Irytują się również sami rodzice. Nietrudno o konflikt. Unikanie spięć i dobra komunikacja, która pozwala domownikom wytrzymać ze sobą przez długi czas, to świetna lekcja życia rodzinnego. Lekcja również dla dzieci.

Nuda to wróg dzieciństwa, lecz jednocześnie naturalna, konieczna dla rozwoju jego część. Są teraz dzieci, które nie wiedzą, co ze sobą zrobić, i z którymi nie wiedzą, co mają robić rodzice. W dodatku dzieci znalazły się w pewien sposób na cenzurowanym – jeśli są nosicielami koronawirusa, najczęściej nie wykazują objawów i mogą zakażać innych. To sprawia, że ludzie boją się zbliżać do dzieci i oczekują od rodziców, że będą trzymać je z daleka od innych ludzi – dzieci i dorosłych. Dla dziecka zetknięcie się z taką postawą może być szokujące. Trzeba włożyć trochę wysiłku w to, żeby dzieci nie poczuły się naznaczone i niechciane. Doświadczenie wykluczenia jest dla dziecka fatalne.

Podczas gdy w jednych rodzinach pojawia się problem nudy, w innych panuje poważna frustracja. Rodzice muszą siedzieć w domu z dziećmi, przez co w wielu przypadkach tracą część zarobków. Znów „dzieci wina”. Strzeżmy się tego, aby nasze dzieci poczuły, że „dzieci wina”! Jedno nieopatrznie wypowiedziane zdanie może boleśnie zapaść w pamięć. Czas kwarantanny czy semikwarantanny, jaki przechodzą teraz miliony, pełen jest szans, lecz jednocześnie różnego rodzaju emocjonalnych „min”. Jest w nas gen przekory i autodestrukcji, który każe nam na te miny wchodzić. Dla dobra dzieci – odłóżmy swary na później, aby nie kłócić się przy nich. Kwarantanna to szkoła cierpliwości, więc się uczmy.

W wielu domach jest za dużo czasu, lecz w wielu innych za mało. A to z powodu nerwowości szkół, które zasypują dzieci (i rodziców) zadaniami do wykonania. Nie dajmy się zwariować! Szkoła nie może nam i naszym dzieciom rozkazywać. Nie ma żadnego ryzyka, że dziecko, które nie zrobi wszystkiego, zostanie ukarane. System szkolny działa w trybie awaryjnym i jak każdy system biurokratyczny robi się nieznośny i roszczeniowy. Lecz nie przestaje być przez to fasadowy i fikcyjny. Ogromna większość szkolnego puszenia się to typowa samoobronna nadaktywność zalęknionych funkcjonariuszy opresyjnego systemu. Ministerstwo naciska na kuratoria, kuratoria na dyrektorów, dyrektorzy na nauczycieli, a nauczyciele na dzieci i rodziców. W końcu cały ciężar lęku przed rozstrojeniem się systemu i karami dla kozłów ofiarnych spada na najsłabszych, czyli na uczniów.

Tyle że dzieci nie będą kozłami ofiarnymi, bo dogmatem systemu jest niekaranie. Wszystko musi być, jak należy – nauczyciele mają odbyć swoje lekcje, a dzieci otrzymać swoje świadectwa. Co najwyżej mogą być jakieś czwórki zamiast piątek. Każdy się boi zwierzchników i stara się pokazać, że robi swoje, jest potrzebny i panuje nad sytuacją. I tyle. Niektórzy nauczyciele ślą te maile, komunikaty na platformach e-learningowych i SMS-y, żeby je tylko słać i wykazać się przed dyrekcją. A dyrekcja raportuje wyżej, a góra aż do ministerstwa, które potrzebuje dobrych wiadomości, żeby nie przedłużać roku szkolnego, czego nikt by nie chciał.

Trzeba patrzeć na to wszystko z dystansem i nie dać się zwariować. Powiedzcie dzieciom, że nie muszą mieć piątek i nie muszą robić rzeczy, z którymi sobie nie dają rady. To bardzo ważne. W tych dniach róbcie do szkoły tylko to, co ważne, sensowne i rozwijające. Jeśli uważacie takie czy inne oczekiwanie nauczyciela za zbyt daleko idące, zbyt uciążliwe dla siebie i dzieci albo po prostu pozbawione sensu, to śmiało piszcie do nauczycieli, że niestety nie wszystko będzie zrobione. Byle nie składać tego na barki dzieci. Sytuacja musi być czysta, a odpowiedzialność przejęta przez dorosłych. Jestem pewien, że większość nauczycieli to rozsądni ludzie, którzy w obecnej sytuacji naprawdę chcą być pomocni. Nie zabraknie im wyobraźni, empatii i elastyczności.

Tylko bez niedomówień! Dzieci nie mogą próżnować, lecz nie można pozwolić na to, by w ten trudny i stresujący czas szkoła destabilizowała życie domowe.

Może mój wpis doda komuś otuchy? Życzę wszystkim wytrwałości i odrobiny stoickiego dystansu do tego, co się dzieje. Jeszcze bardzo długo będziemy borykać się z różnymi następstwami epidemii – społecznymi, gospodarczymi i politycznymi. A także osobistymi. Trzeba uzbroić się w cierpliwość, a także w przyjaźń i miłość. Kochajmy się i kochajmy swoje dzieci, a wszystko się jakoś ułoży.