77. rocznica powstania w warszawskim getcie

Zacznę od apelu: proszę, nie przychodźcie w tym roku pod pomnik pod muzeum Polin. Mimo zachowania wszelkich środków ostrożności telewizja reżimowa może sfilmować kilka osób stojących zbyt blisko siebie. Poza tym nie powinniśmy ryzykować złamania przepisów nakazujących zachowanie dystansu, bo są to przepisy słuszne.

Upamiętnijmy powstanie w inny sposób, np. w sieci, a pod pomnikiem spotkamy się za rok – tłumnie. Niechaj te dwie kosy obejdą się bez naszego towarzystwa.

Każdego roku 19 kwietnia, w rocznicę wybuchu powstania w warszawskim getcie, pod Pomnikiem Bohaterów Getta, stojącym w środku osiedla Muranów, na obszarze przedwojennej żydowskiej „Dzielny Północnej” („Nalewek”), w latach 1940-43 stanowiącej zasadniczą część getta zbierają się polscy Żydzi oraz ich przyjaciele, by uczcić pomordowanych warszawskich Żydów i powstańców. W tej ostatniej fazie warszawskiego holokaustu, to znaczy podczas powstania i bezpośrednio po nim, wywieziono do obozów i wymordowano 56 tys. osób. Ich los i tak był przesądzony – zginęliby niezależnie od tego, czy powstanie by wybuchło, czy też nie. Nie o życie walczyli powstańcy, lecz po to, by umrzeć w walce, a więc z godnością.

Powstanie w getcie było małe. Walczyło w nim mniej niż tysiąc źle uzbrojonych bojowców, reprezentujących Żydowski Związek Wojskowy (prawicowy, związany z AK) oraz Żydowską Organizację Bojową (głównie lewicową). Przywódcą powstania był Mordechaj Anielewicz z ŻOB, a najbardziej znanym dowódcą niechętny syjonizmowi (doktrynie powrotu Żydów do Izraela) socjalista Marek Edelman, który do końca życia (zmarł w 2009 r.) był ambasadorem pamięci o powstaniu i nieformalnym liderem polskich Żydów.

W czasie akcji przeciwko powstaniu, będącej jednocześnie akcją fizycznej likwidacji dzielnicy poprzez jej wypalenie, 13 tys. ludzi zostało zabitych na miejscu bądź popełniło samobójstwo. Niemców udało się powstańcom zabić nieco ponad stu. Symbolicznym zakończeniem powstania było wysadzenie przez Niemców 16 maja Wielkiej Synagogi, położonej w pobliżu pl. Bankowego.

Zbrojny opór w czasie ostatecznej likwidacji getta, opór skazanych na śmierć – wytworzył sytuację skrajną z moralnego punktu widzenia, a więc taką, która nie poddaje się normalnej analizie i ocenie wedle znanych kategorii etycznych. Jeśli samobójstwa popełniali przywódcy, jak Anielewicz i Zygielbojm, wybierając honor bądź – jak ten drugi – rzucając wyzwanie światu, który nie chciał wiedzieć za wiele o Zagładzie Żydów, to możemy jeszcze mówić o heroizmie. Jednak jak nazwać uśmiercanie małych dzieci trucizną, aby nie zostały za dzień lub dwa zamordowane przez Niemców? Wobec tych niepojętych wydarzeń sumienie nakazuje zachować milczenie. Tego nakazu przestrzegają nawet zażarci antysemici.

To tragiczne i bohaterskie powstanie stało się dla całego żydowskiego świata symbolem zbrojnej walki Żydów z nazistami w czasie II wojny światowej. Kiedyś mieszkałem przez kilka miesięcy w Jerozolimie, przy ul. Bojowników Getta. Dla wszystkich, nawet dla mieszkających nieopodal Arabów, było jasne, o jakie getto chodzi. Tak to już jest z symbolami – coś upamiętniają, a coś innego sobą zasłaniają.

Wiedząc o powstaniu, które wybuchło w warszawskim getcie 19 kwietnia 1943 r. i trwało blisko miesiąc, łatwo zapomnieć o wielu innych miastach, gdzie w obliczu likwidacji (wywózki mieszkańców do obozów śmierci) w gettach wybuchały mniejsze lub większe powstania, jak np. miało to miejsce w Białymstoku, Częstochowie czy Będzinie. Sam myślałem jako dziecko, że było tylko jedno getto i jedno powstanie… W końcu nie ma się co dziwić. Warszawa była drugim po Nowym Jorku największym skupiskiem Żydów, a w getcie przebywało nawet do 450 tys. osób. W pewnym sensie jest Warszawa stolicą Zagłady.

Wiele jest ulicznych upamiętnień tej tragedii. Ale podobnych upamiętnień powstania warszawskiego – wielokrotnie więcej. Cóż, Warszawa może i jest stolicą Zagłady, lecz przede wszystkim jest stolicą Polski. A Polska nigdy nie uważała Żydów za integralną część swojego społeczeństwa i swojej kultury. Najczęściej z wzajemnością. Jesteśmy może jedynym krajem, który nie chwali się swoimi noblistami, jeśli byli Żydami (a było ich wielu), i pewnie jedynym, do którego Izraelczykowi wciąż jakoś niezręcznie jechać na wakacje (co innego do Niemiec).

Warszawę przecinają wielkie Al. Jerozolimskie i brzmi to bardzo filosemicko, lecz aleje te zawdzięczają nazwę jednej z kolonii, dokąd wysiedlano Żydów, żeby nie plenili się za bardzo w chrześcijańskim mieście. Wszystko to się u nas tak przeplata. Najczęściej dość nieprzyjaźnie, lecz czasami, mimo wszystko, przyjaźnie.

Nikt jeszcze nie wymyślił sposobu na pojednanie polsko-żydowskie. Zapewne dzieła tego dopełni ignorancja – młodego pokolenia sprawy te nic już najczęściej nie obchodzą, bo nic o nich nie wiedzą. Spotykam mnóstwo młodzieży zupełnie wolnej od antysemickich uprzedzeń, bo i wolnej od jakiejkolwiek wiedzy na tematy polsko-żydowskie. Nie takiego scenariusza życzyliby sobie profesorowie od Zagłady. Może jednak lepsze to niż nic.

Pamięć jest wybiórcza, zaborcza i niesprawiedliwa. Wokół pamięci i upamiętnień niemało jest przeto jawnych i niejawnych pretensji, żalów i intryg. Nie inaczej jest z pamięcią powstania w getcie. Brali w nim udział ludzie z lewicy i prawicy, syjoniści i przeciwnicy syjonizmu, kontynuujący po wojnie swoje spory, również w kontekście powstania i szczegółów jego przebiegu. Ale gdy kłócą się Żydzi, to świat zamyka okna. Niestety, wokół powstania w getcie narodziło się również wiele animozji i niesnasek z powodu smutnej i niechcianej, lecz przecież nieuniknionej rywalizacji o pamięć powstania 1944. Choć Polaków dwakroć jest tyle co Żydów, są w świecie mniej znani i mniej wpływowi. Nic dziwnego, że wiedza o powstaniu w getcie w 1943 r. była (a może do dziś jest) znacznie bardziej upowszechniona niż wiedza o wielkim powstaniu 1944 r.

Zresztą PRL sama zadbała o to, żeby powstanie warszawskie zapomniano. Tę dysproporcję symbolizują dwa sprzężone ze sobą wydarzenia: w 1994 r. prezydent Niemiec Roman Herzog pomylił powstanie warszawskie z tym w getcie. Nie wiedział, w jakich uroczystościach bierze udział! Było to straszne i żenujące, ale zrozumiałe w kontekście powszechnie znanego Niemcom i bardzo znaczącego gestu kanclerza Willy’ego Brandta, który w 1970 r. ukląkł przed Pomnikiem Bohaterów Getta w Warszawie.

Bez wątpienia niemieckie poczucie winy w ogromnym stopniu odnosi się do Holokaustu i w bardzo niewielkim do ofiar innych narodowości, w tym polskiej. Mamy o to do Niemców żal, podobnie Rosjanie i inne narody Związku Sowieckiego. Trudno tego żalu nie mieć, gdy jest się Polakiem, a może zwłaszcza Polakiem-Żydem. Lecz niedostateczna pamięć o powstaniu warszawskim jest zjawiskiem paralelnym do zapomnienia przez Polaków o powstaniu w getcie i więcej – o tragicznym losie polskich Żydów, któremu wielu Polaków przyglądało się obojętnie lub nawet z satysfakcją.

Jednym z wielkich symboli tragedii Żydów Warszawy jest słynna karuzela, która kręciła się tuż za murem po stronie „aryjskiej” na tle nieba spowitego dymem z pożarów getta. Wmawiano nam, że tej karuzeli nie było. Niestety, była i stała się sławna na cały świat (dzięki wierszowi Miłosza „Campo di fiori”). Obok „stodoły” (w wiejskich pogromach dokonywanych na Żydach przez polską ludność stodoły odgrywały tę samą rolę co komory gazowe w obozach śmierci) karuzela stała się w pamięci żydowskiej i w pamięci holokaustu czymś na wieki odartym z niewinności i złowrogim. Żyd kręcący się na karuzeli na tle nieba – widok surrealistyczny.

Nie ma łatwo polski Żyd – mimo najlepszych chęci, aby być lojalnym wobec obu stron. Bo lojalność wyklucza bezstronność. W rezultacie biega się od prawej do lewej, od żydowskości do polskości i z powrotem, próbując na zmianę coś tłumaczyć Polakom oraz Żydom ze świata. Marna to robota. Wiem coś o tym.

No właśnie. W ogromnej większości polscy Żydzi są Polakami takimi samymi jak wszyscy. Jednakże skoro są też Żydami, czy tego chcą, czy nie (a raczej nie), dotyczy ich ta żenująca rywalizacja dwóch powstań i pamięci o nich. Niektórzy mają z tego powodu rozdarte serca i nieczyste sumienia. Zwłaszcza ci, którzy akurat (nie dlatego, że są Żydami) należą do tego obozu ideowego, który uważa powstanie warszawskie 1944 za wielki błąd i straszliwą tragedię.

Ja też do nich należę, bo wierzę swojemu ojcu, który jako 30-latek musiał podjąć decyzję, czy iść do powstania, czy nie iść – nie poszedł, bo uznał, że będąca następstwem powstania rzeź Warszawy nie zrobi na stacjonujących po drugiej stronie rzeki Rosjanach żadnego wrażenia i nie wzmocni Polski w pertraktacjach ze Stalinem. I jak tu teraz być „po stronie” powstania w getcie? Nie dość, że to zdrada powstańców ’44, to jeszcze jakieś „odchylnie prożydowskie”. Lepiej już może nie zabierać głosu…

No ale jak można nie zabierać głosu? Mamy zapomnieć i przemilczeć powstanie w getcie, żeby odkupić wątpliwości co do sensowności powstania warszawskiego? Powstania, które przecież również chcemy wszyscy pamiętać i boleć nad jego tragicznym żniwem, nawet jeśli nie zgadzamy się z decyzjami ówczesnych wojskowych i polityków? Bo przecież jedno nie wyklucza drugiego.

Znam zresztą takich weteranów powstania jak prof. Pełczyński z Oxfordu, którzy walczyli, choć uważali, że był to zryw tragiczny i z racjonalnego punktu widzenia szkodliwy. Tak czy inaczej, łatwiej jakoś mają zwolennicy decyzji generałów o ogłoszeniu powstania w 1944 r. Ci mogą czcić na równi oba powstania, a nawet jakoś je ze sobą łączyć w jedno jakby podwójne powstanie. Sposobności po temu dostarczają ci, którzy walczyli w obu, jak Szymon Rathajzer (Kazik), jak również wstrząsający obraz dwóch flag – biało-czerwonej i biało-niebieskiej – powiewających przez kilka dni nad umierającym i walczącym gettem. No i nie można zapominać, że żołnierze AK pomagali powstaniu, zaczepiając Niemców poza murami i dostarczając broń.

Nie rozstrzygnę dziś tych naszych polsko-żydowskich powstaniowych i nie tylko powstaniowych dylematów. Chciałem tylko o nich w prostych słowach opowiedzieć. Bo może nie wszyscy wiedzą. Dla szerzej rozumianej opinii publicznej mogą to być sprawy nieco egzotyczne. Lecz to poczucie egzotyki sprzyja lekceważeniu, a to z kolei niezrozumieniu. Mimo wszystko jesteśmy winni naszym przodkom, polskim czy żydowskim, mądrą pamięć, która wynika z wiedzy, empatii i skupienia, pozwalającego wczuć się nawet w obce i dalekie sprawy. Są ludzie, którzy o to dbają i którzy tej wiedzy i empatii mają więcej niż inni. Ludzie ci, z żydowskimi korzeniami lub bez nich, często odwiedzają Polin i 19 kwietnia każdego roku pamiętają o powstaniu w getcie, np. przypinając sobie papierowe żonkile.

Dzięki im za to – zwłaszcza jeśli są to ludzie młodzi, bo oni zrobili największy wysiłek moralny, by oderwać się od naturalnej tendencji swojego pokolenia i wziąć sobie do serca trochę tamtego bólu sprzed tylu, tylu lat. Łzy starców wzbudzają uczucie poważnej pokory, lecz przecież starzy muszą być silni. Płaczą, bo pamiętają. Za to łzy młodych budzą wdzięczność i nadzieję. Płaczą, choć nie pamiętają. W pewien sposób te łzy są ważniejsze i czystsze.

Na zdjęciu dwie bojowniczki getta: Bluma Wyszogrodzka i Malka Zdrojewicz