1 Maja – wszyscy jesteśmy socjalistami

Dziś Święto Pracy. Ale naród nie świętuje, bo to święto świeckie i „komunistyczne”. W imię walki z bezbożnictwem odebrano mu prawo do dumy i święta bez przewodnictwa i nadzoru kapłanów. Podobnie jak wcześniej podstępnie tę spontaniczność i autonomię kradli ludziom aparatczycy PZPR, przez co do dziś Święto Pracy kojarzy się ludziom z komuną i wydaje się czymś żenującym. Za czerwony sztandar znów można dostać w dziób.

Tymczasem żenujące jest lekceważenie pracy robotników i dorobku ruchu robotniczego. Wolimy nawet nie pamiętać, że to, co tak chętnie kupujemy w galeriach handlowych, ktoś jednak musiał wyprodukować. Jacyś „brzydcy ludzie”. Ktoś haruje, żeby pachnieć mógł ktoś. Wciąż jeszcze świat tak jest zbudowany. I jest to prawda, z którą musimy się zmierzyć całkiem niezależnie od tego, jakie mamy poglądy na temat efektywnego i sprawiedliwego ustroju gospodarczego czy też roli państwa w gospodarce. Warunki prowadzenia przedsiębiorstw, prawo o spółkach, prawo handlowe, ordynacja podatkowa – można się spierać o te sprawy i trzeba. Ale na eksploatację i traktowanie człowieka jak żywej maszyny, którą trzeba karmić akurat tyle, by dalej mogła pracować, nikt już się nie godzi. I ten powszechny brak zgody na wyzysk jest wielkim moralnym dokonaniem całej ludzkiej wspólnoty.

1 maja ma ono tyle wspólnego z totalitaryzmem co język rosyjski. Czy mam nie czytać Tołstoja, bo Stalin też mówił po rosyjsku? Mam nie zauważać 1 Maja, bo socjalizm ukradła banda uzurpatorów i terrorystów, tworząc pseudokomunistyczną tyranię? Większość ludzi na tym świcie ciężko pracuje i niewiele z tego ma. Praca jest główną treścią ich życia, a godność tej pracy jest fundamentem ich godności osobistej. Niestety, wciąż bardzo wielu ludzi, także w naszym kraju, pracuje w poniżeniu i podlega wyzyskowi. Trzeba to zmienić.

Święto Pracy upamiętnia ofiary protestów robotniczych i zwycięstwa ruchu robotniczego, z którego korzystamy wszyscy. Może warto przypomnieć, o co walczyło i co wywalczyło „lewactwo” (czasami sprzymierzone z liberałami i światłymi przedsiębiorcami): o zniesienie niewolnictwa, skrócenie dnia pracy z kilkunastu godzin do godzin ośmiu, zakaz zatrudniania małych dzieci, o renty, emerytury oraz urlopy, opiekę zdrowotną dla pracujących i ich rodzin. Nieźle jak na sto lat walki. Czy ktoś podważa dziś te zdobycze i te zasady?

Jakoś nie widzę. A więc w pewnym fundamentalnym sensie wszyscy jesteśmy socjalistami. Nikt bowiem nie życzy sobie cofnięcia tych porządków, jakie socjaliści wywalczyli. I doprawdy trudno zaleźć większy powód do dumy i świętowania niż tak ogromna zmiana na lepsze, jakiej ludzkość doczekała się po tysiącach lat życia – najczęściej – w nędzy i stagnacji. Emancypacja ludzi pracy – rolników i robotników – to obok rozwoju nauki i technologii oraz ustanowienia nowoczesnej demokracji największa zdobycz i największy sukces ludzkości od niepamiętnych czasów. Można go porównać z tak wielkimi krokami cywilizacji jak wynalezienie rolnictwa i narodziny państwa.

To zmiana więcej niż epokowa. Choć jeszcze nie dokonała się do końca. A kosztowała krew tysięcy, tysięcy strajkujących robotników na całym świecie. Dlatego jej symbolem jest krwawa czerwień sztandaru. To smutne i straszne, że ten sam czerwony sztandar stał się symbolem robotniczej krzywdy, robotniczej sprawy i terroru. Ale tak to już jest, że lud obala jednych tyranów i wynosi do władzy innych, wierząc w ich szczere intencje i obietnice. Jest jednakże głupstwem unikać czerwieni dlatego, że oblekali się w nią Lenin, Stalin, Mao czy Pol-Pot.

Gdy byłem uczniem, pękałem z dumy, że nie idę na pochód pierwszomajowy, narażając się na jakieś bliżej nieokreślone represje, które nigdy nie nastąpiły (późny Gierek). Zresztą kilka razy byłem. Jako mały chłopiec byłem też zuchem i przysięgałem na wierność socjalistycznej ojczyźnie. Ale się nie cieszyłem i nie powtarzałem za druhem tych właśnie zdradzieckich, komuszych słów. Bo to było wtedy tak, że oprócz tzw. ogółu, który mierzył swoje poparcie dla władzy miarą własnej siły nabywczej, warunków pracy i życia (co jest rzeczą arcynormalną), byli liczni niezadowoleni pryncypialnie.

Ci niezadowoleni dzielili się na tych, którzy uważali, że władza PZPR jest bezbożna i w swej istocie „ruska”, oraz tych, którym przeszkadzało, że jest niedemokratyczna. Do tego była garstka zwolenników kapitalizmu. Jako że wszyscy mieli wspólnego wroga, czyli „komunę” albo „czerwonego”, różnice dzielące niezadowolonych wydawały się mało istotne. Powstawało przez to wrażenie, że Polacy dzielę się na „partyjnych” i wrogów komuny. Jakoś tak po połowie.

To bycie „anty” dawało miłe, aczkolwiek płytkie i naiwne poczucie wspólnoty, której potwierdzeniem był swoisty układ symboliczny, łączący elementy lewicowe i katolickie. Niezadowoleni pobożni odnosili się z respektem do Kuronia i Michnika, a niezadowoleni lewicowi szanowali niezależnie myślących księży i doceniali znaczenie Kościoła dla opozycji. Nie licząc pewnych niesnasek między działaczami KOR i ROPCiO, czyli głównych organizacji opozycyjnych, panowała dość sielankowa atmosfera.

Niestety, jej ofiarą padł 1 Maja. Kod i ton pojednanych środowisk opozycyjnych (prawica mówiła „antykomunistycznych”) nakazywał nie tylko nie chodzić na pochody, lecz również lekceważąco odnosić się do samego święta. A potem tak już zostało i tak jest do dziś. Czas to zmienić, bo to po prostu głupie jest.