Pandemia nie dla idiotów?

Idą wybory. Z pewnością ktoś z ich powodu umrze. Niestety, życie ludzkie ma swoją cenę i nie wszystko w naszym postępowaniu podporządkowane jest zasadzie minimalizowania ryzyka śmierci.

Jeżdżenie samochodem dla przyjemności i słodzenie herbaty są na bakier z tą zasadą, która – gdy wypowie się ją głośno – brzmi jak święty dogmat, gdy tymczasem jest pewną fikcją moralną. Podejmowanie ryzyka jest po prostu jedną z wielu rzeczy, które robimy. Tak jak unikanie ryzyka. Albo mijanie się z prawdą, albo mówienie prawdy. Jak mówił Leszek Kołakowski, człowiek jest istotą notorycznie niekonsekwentną i dzięki temu jeszcze żyje.

No więc tramwaje w Warszawie znowu zatłoczone, a na koncert do filharmonii iść nie można. Idiotyczne? Pewnie, że tak. Podobnie jak zakaz wstępu do lasu, zakaz wychodzenia z domu dla dzieci i młodzieży albo trzymanie na kwarantannie każdego, kto przyjechał z innego kraju, gdzie ma miejsce ta sama epidemia, i to w zbliżonym nasileniu. Dobrze, że trochę otrzeźwieliśmy – przyda się, bo prawdziwe kłopoty dopiero przed nami. Za pandemię koronawirusa i pandemię histerycznych i nieproporcjonalnych reakcji na tę zarazę będziemy bowiem płacić jeszcze długo. Podobnie jak długo zostanie z nami ten nowy koronawirus – na szczęście nie taki groźny i z czasem łagodniejący (upowszechniają się raczej mniej zjadliwe jego odmiany).

Nastrój nam się zmienił, wobec czego informacje, że każdego dnia wykrywa się kilkaset nowych zakażeń SARS-CoV-2, robią na nas mniej więcej takie wrażenie, jakie zrobiłyby analogiczne wiadomości na temat grypy. Cóż, jak było do przewidzenia, doszła nam kolejna choroba, na którą będzie można umrzeć, wobec czego nasze życie zrobiło się znów odrobinę bardziej ryzykowne.

W porównaniu ze smogiem to nic, ale i tak nie jest przyjemnie wiedzieć, że oczekiwana długość naszego życia to kilka tygodni mniej, niż było wprzódy. Podobny efekt przynosi – bo ja wiem – zmniejszenie dochodów o kilka procent, wyłączenie telefonu zaufania dla dzieci, nieznaczna podwyżka cen leków czy podniesienie limitu prędkości na drogach o 10 km/h. Poruszamy się gdzieś w takiej sferze „przełożeń”: decyzja administracyjna / statystyka zgonów. Tak to już jest, że politycy podejmują tysiące decyzji, przez które szafują życiem tysięcy obywateli, nawet o tym nie wiedząc.

A w ochronie zdrowia to wręcz nagminne. Jeden szpital zbudowany w niewłaściwym miejscu może kosztować setki ludzkich istnień w ciągu kilku dekad, podobnie jak niewłaściwa decyzja odnośnie do wpisania leku na listę refundowanych. Błogosławieni urzędnicy nieświadomi ciężaru, który spoczywa na ich barkach! Gdyby wiedzieli, nie braliby tej roboty…

Jednak trochę wstyd, że cały świat tak dał się nabrać albo raczej podejść politykom, którzy trochę w panice, trochę z przymusu naśladownictwa, a trochę dla doraźnych celów politycznych szaleli z restrykcjami, wykazując się czymś, co można nazwać przezorną nieodpowiedzialnością. Życie publiczne obfituje w zjawiska i decyzje nieracjonalne z punktu widzenia deklarowanych celów, jakkolwiek czasami rozdźwięk między tym, co opłacalne i celowe, a tym, co uczyniono, bo z jakichś powodów (np. z powodu oportunizmu bądź lęku, które wpisane są bardzo głęboko w praktykę społeczną) nie dało się inaczej, jest spektakularny.

Przykładem jest właśnie obecna epidemia – i to zarówno w skali świata, jak i na podwórku lokalnym. Było dla nas oczywiste, że wybory korespondencyjne będą niebezpieczne, i był to jeden z wielu powodów, dla których uważaliśmy je za skandaliczny projekt. Wybory normalne 28 czerwca w żadnej mierze nie będą bezpieczniejsze (ale też nie bardziej niebezpieczne niż zatłoczone tramwaje w Warszawie), lecz niezbyt już się tym przejmujemy. Po prostu udało nam się pogodzić z koronawirusem i wkalkulować go w ogólne niebezpieczeństwo życia, czyli dodać do innych form ryzyka, jakie na co dzień podejmujemy. Oby jednak nie uśpiło to naszej czujności – dystans i maseczki są nadal absolutnie wskazane! Proszę mnie źle nie zrozumieć.

Właściwie od samego początku epidemii wiadomo było, że nadpłynność informacyjna, jaką charakteryzują się nasze czasy, spowoduje niepohamowaną proliferację nieproporcjonalnych środków zaradczych, mogących mieć groźne skutki uboczne. Sam pisałem o tym na początku epidemii, jakkolwiek, siłą rzeczy, takie głosy były w mniejszości. Wiadomo było, że drastyczna kwarantanna i lockdown przyniosą mnóstwo ofiar „niewirusowych”, jakkolwiek pomogą uniknąć wielu zgonów z powodu grypy oraz Covid-19. Nikt jednak nie mógł jeszcze dwa miesiące temu powiedzieć, jaka jest stawka tej gry.

Dziś już wiemy, że zamykanie granic (z wyjątkiem wyraźnych ognisk epidemii), podobnie jak zatrzymywanie gospodarki i transportu było szkodliwe, a za to bardzo dobrze sprawdzają się maseczki, dystans i odkażanie miejsc publicznych, podobnie jak śledzenie kontaktów osób zakażonych. Świat poniósł wydatki, dzięki którym z pewnością uniknięto śmierci setek tysięcy osób, lecz znaczna część tych wydatków była zbędna, podobnie jak niepotrzebne było brutalne zahamowanie gospodarki, które wpędzi świat w kilkuletni kryzys gospodarczy.

Gdyby porównywalne środki przeznaczyć na inne cele medyczno-epidemiologiczne, np. na profilaktykę i diagnostykę chorób serca i nowotworów, walkę ze smogiem i poprawianie jakości wody pitnej w najbiedniejszych krajach, efekt byłby z pewnością wielokrotnie lepszy, to znaczy uratowano by wielokrotnie więcej osobolat ludzkiego życia, niż miało (ma) to miejsce dzięki środkom, jakie wszystkie niemalże państwa świata podjęły na walkę z koronawirusem.

Jak już miałem okazję pisać na początku pandemii, nie należy oczekiwać, że w sferze zdrowia publicznego będą podejmowane najbardziej racjonalne decyzje. Tak nie dzieje się nigdy. Polityki społeczne są odpowiedzią na różne potrzeby, w tym emocjonalne. Nie można liczyć na to, że pieniądze będą wydawane w sposób najbardziej adekwatny do zasadniczych celów deklarowanych przez decydentów i doktrynę rządzącą daną sferą zarządzania publicznego. W przypadku zdrowia publicznego celem jest unikanie zgonów do uniknięcia i zwiększanie liczby osobolat życia przeżytego w dobrym bądź akceptowalnym stanie zdrowia – w wymiarze jednostkowym i statystycznym.

Faktycznie jednak system ochrony zdrowia zajmuje się osobno rozmaitymi problemami epidemiologicznymi i nie ma żadnych szans na uzyskanie maksymalnej efektywności i pełnego wyrównania szans pomiędzy różnymi grupami ludności (i grupami chorych) w skali ogólnospołecznej. Wstrząs polityczny, jakim jest pandemia Covid-19, pokazuje to wręcz brutalnie. Cóż, możemy mieć przynajmniej nadzieję, że przy następnej pandemii będziemy trochę mądrzejsi.