Jeden przystanek bez biletu?

Dzisiaj wpis specjalny – fragment nowej książki, którą właśnie piszę: „Etyka życia codziennego”. Serdecznie polecam 🙂

Sprawa z pozoru drobna, lecz tak naprawdę dla życia moralnego kluczowa. Pokusa, żeby przejechać jeden przystanek na gapę, jest jedną z wielu codziennych pokus, którym bardzo często ulegamy, polegających na złamaniu – dla wygody, dla drobnej korzyści, z niedbalstwa, a najczęściej w poczuciu, że nikomu nie wyrządza się szkody – jakiejś reguły, skądinąd przez nas w pełni akceptowanej. Jakże często przechodzimy na czerwonym świetle, gdy nic nie jedzie i nie widać policji. Jakże łatwo przychodzi nam zaparkować auto niezgodnie z przepisami albo nie zostawić zapłaty za toaletę, gdy akurat nie ma pracownika. Ten ostatni przykład jest trochę żenujący, prawda? I o to właśnie chodzi, że te nasze małe cwaniactwa, małe kłamstewka i inne „mikrogrzeszki” ośmieszają nas. Korzyść, jaką uzyskujemy, jest w takich przypadkach minimalna, podobnie jak minimalna jest szkoda, którą czynimy społeczeństwu. Tylko że tak jak kropla drąży skałę, tak i drobne wykroczenia składają się na ogólne rozprzężenie moralne i obniżają poziom społecznej dyscypliny, praworządności i wzajemnego zaufania. Z drugiej strony społeczeństwo bardzo restrykcyjne i surowe wydaje się bezduszne i przepojone ukrytą agresją. Zdrowie moralne społeczeństwa wymaga pewnego luzu, pewnej swobody, której towarzyszą zaufanie, życzliwość wzajemna i wyrozumiałość. Jeśli tego brakuje, osuwamy się w jakąś społeczną psychopatię, której kresem jest faszyzm.

Wykształcenie sobie poglądu na to, jakie są „warunki brzegowe” stosowania się do reguł, ma zasadnicze znaczenie dla naszego charakteru czy profilu moralnego. Są ludzie bardziej lub mniej nonszalanccy albo odwrotnie – surowi i zasadniczy. Ci pierwsi zwykle nie oczekują, że inni ich będą naśladować, podczas gdy ci drudzy często takie właśnie mają oczekiwania. Niekoniecznie te różnice wynikają z charakteru i wychowania, a bodajże nieczęsto są wynikiem bardzo świadomie przyjętej postawy moralnej. Najczęściej po prostu boimy się konsekwencji naruszania norm – kar i wstydu, jakie się z przyłapaniem na brzydkim postępku wiążą. Kto ma w sobie tego lęku więcej, ten zwykle będzie zachowywał się bardziej praworządnie, a kto aż tak się nie boi ani mandatu, ani kompromitacji, ten i łatwiej pozwoli sobie na drobne uchybienia.

Zachowując to w pamięci, spróbujmy przeanalizować tytułowy przypadek „dylematu” kasować – nie kasować? Powszechnie sądzi się, że skasowanie biletu mimo zupełnego braku ryzyka przyłapania na jeździe na gapę jest probierzem uczciwości człowieka. Powszechnie – bo faktycznie używa się tego przykładu w potocznych dyskusjach na te tematy. Lecz sprawa wcale nie jest taka prosta. Przede wszystkim zauważmy, że opisy sytuacji w takiej popularnej kazuistyce są nader uproszczone i mimo dobrych chęci nie przystają do rzeczywistości. Bo zauważmy – nigdy nie jest tak, że przyłapanie nas na jeździe na gapę jest zupełnie niemożliwe. Nie należy dokonywać takiej idealizacji, bo w realnym życiu właśnie cień możliwości czy, jak to się powiada, teoretyczna możliwość, że zostaniemy przyłapani, wystarczy, aby uruchomić lęk. A najprostszy sposób uśmierzenia lęku i pozbycia się nieprzyjemnego stresu, który się z nim wiąże, to skasować bilet. Ludzie, dla których cena takiego biletu jest bez znaczenia, zwykle czynią tak od razu i niejako z zasady. Natomiast większość stanowią ludzie, dla których możliwość zaoszczędzenia tej drobnej kwoty jest atrakcyjna. I tacy ludzie właśnie biją się z myślami i często w końcu tego biletu nie kasują. Tak się ma sprawa od strony psychologicznej.

Gdy już zastanawiamy się, czy skasować ten bilet, czy nie (a jedziemy tylko jeden przystanek, więc czasu na myślenie nie ma zbyt wiele), to nasze uczucia i nasze zmysły pracują dość zapamiętale, skazując nas na lękliwe rozglądanie się bądź zmuszając do zachowania obojętnego wyglądu mimo rozdzierających nas ekstremalnych emocji, a za to myśl idzie swoim rytmem i nieco nas swym tokiem uspokaja. Mamy poczucie, że ostatecznie to nie rozum, lecz serce zadecyduje, i gdzieś w połowie trasy między przystankami zaczynamy nabierać pewności siebie, z większym skupieniem oddając się robocie etyka, powoli też zdając sobie sprawę z tego, że serce już podjęło decyzję: nie kasować! Rolą rozumu jest znaleźć dla tej decyzji usprawiedliwienie. Nie wiadomo czemu psychologowie taki użytek rozumu, w którym trzeba jakiemuś zachowaniu nadać pozory racjonalności, nazywają racjonalizacją. A przecież chodzi raczej o pseudoracjonalizację, o pewne intelektualne nadużycie. Lepiej byłoby mówić o racjonalizacji wtedy, gdy coś uzyskuje dzięki namysłowi bardziej rozumny kształt niż przed podjęciem namysłu. Być może jednak psychologowie w ogóle nie wierzą, że rozum ma cokolwiek do gadania. Jeśli jednak są takimi sceptykami, to po co uprawiają naukę? Może cała psychologia to również „racjonalizacja”?

Porzućmy jednak te uszczypliwości i przypomnijmy sobie za to, jakie padają argumenty na rzecz skasowania biletu i przeciwko niemu. Argumenty te przeplatają się ze sobą, układając się w dwoisty ciąg myśli, którą to sytuację zwykło się nazywać biciem się z myślami. Filozofowie nazywają ją zaś dialektyką, czyli podwójną mową. Powiedzmy więc, że na początku przyszło nam do głowy, że bilet skasujemy, bo reguły są od tego, żeby ich przestrzegać, a nie naginać je do własnych potrzeb. Uczciwość nakazuje skasować bilet i już. No ale… No ale bilet ma pewną cenę ryczałtową, zupełnie nieadekwatną do tego minimalnego zakresu usługi, jakim jest przejechanie tylko jednego przystanku. Cena jest w tym przypadku niesprawiedliwa. Z obowiązku ochrony samej siebie przed niesprawiedliwością wynika, że powinno się podjąć minimalne ryzyko zapłacenia kary i jednak biletu nie skasować. Jednak ta szczególna racja jest na tyle ekscentryczna, że nie nadaje się na wyjaśnienie własnego zachowania i jego publiczne usprawiedliwienie, a chciałoby się postępować wedle motywów, które nadają się do upublicznienia i mają szansę uzyskać powszechną akceptację. Tymczasem nie powiemy kontrolerowi: czułbym się frajerem, gdyby zapłacił za przejazd jednego przystanku. Wobec tego cóż mógłbym powiedzieć kontrolerowi (a wraz z nim – wirtualnie – całemu światu) tytułem usprawiedliwienia nieskasowania biletu? Chyba po prostu tyle, że jadę „tylko jeden przystanek”. To całkowicie wystarcza dla uzyskania zrozumienia, lecz zupełnie nie pomaga wyreklamować się od zapłacenia kary. Czy tylko dlatego, że „każdy może tak powiedzieć”? Nie, po prostu dlatego, że umowa jest umową, a przepis przepisem – nie po to jest kontrola, żeby „wybaczać”, lecz wręcz przeciwnie. Apele do „ludzkości” kontrolera są zupełnie daremne. Kontrolerowi płacą za to, że będzie zasadniczy, a nawet więcej – płacą mu jakiś procent od naszej kary, żeby zasadniczy był jeszcze bardziej.

Czymże jest ta „ludzkość”, czyli wyrozumiałość, do której tak chętnie apelujemy, gdy grozi nam ukaranie? Chodzi zapewne o zderzenie surowych i zawsze nieco zbyt ogólnych (nierozróżniających rozmaitych przypadków) zasad z konkretnością realnych sytuacji. Ktoś jechał tylko jeden przystanek, a ktoś inny jest bardzo ubogi i nie miał nawet na bilet. Jeszcze ktoś inny się zagapił. Cóż, zdarza się. Ale zapłacenie kary też jest dopustem, czyli czymś, co się zdarza. Szukając „ludzkości”, czyli domagając się ulgowego potraktowania, pragniemy nawiązać swego rodzaju spiskowe porozumienie z drugim człowiekiem ponad regułami i niejako przeciwko nim. W imię poszanowania dla słabości człowieka i w domniemaniu, że inni (może i sam kontroler) w różnych sytuacjach nie do końca przestrzegają norm i przepisów, a więc w imię swoiście pojętej sprawiedliwości domagamy się łagodnego potraktowania. A jednak w takim „spisku w imię ludzkości”, zainicjowanym sakramentalnym „bądź pan człowiekiem!”, sięgamy granicy korupcji moralnej. Jeszcze krok, a zaproponujemy kontrolerowi nagrodę (należną, czyż nie?) za jego wspaniałomyślność i wyrozumiałość. Spiskowanie przeciwko regułom zawsze uderza w porządek i narusza równowagę społeczną. Można powiedzieć, że sprawiedliwość wymaga reguł i ich przestrzegania i zdarza się, że ktoś musi zapłacić nieproporcjonalnie dużo za podtrzymanie systemu norm, umów społecznych i przepisów, dzięki którym sprawiedliwość może w ogóle zaistnieć w jakimś określonym kształcie. Czasami padnie na nas i to my zapłacimy karę, a innym tego dnia się upiecze. I to jest na swój sposób niesprawiedliwe. Tak to odczuwamy. Lecz przecież podobnie jest z wygranymi na loterii – jeśli wygramy, to niejako kosztem tych, którzy przegrali. A skoro gramy, to znaczy, że chcemy, aby loteria istniała.

Różne są powody, dla których wielu ludzi nie płaci za przejazd jednego przystanka i dokonuje wielu innych drobnych nadużyć. Owszem, muszą się niezbyt bać, a ewentualna kara nie może wydawać się im bardzo dotkliwa. Lecz niezależnie od motywacji emocjonalnych i psychologicznych w ogólności argumenty zachowują swoją ważność (bądź nie – jeśli są fałszywe). Istotnym powodem nieskasowania biletu może być awersja do postawy zasadniczości. Nie chcę być kimś takim, kto myśli, że jest etyczny dlatego i przez to, że skrupulatnie przestrzega zasad. Nie chcę, bo wydaje mi się to pedantyczne i kostyczne, a co więcej – myślę, że dla moralności ważniejsze są uczucia i postawy niż zimne zasady. I właśnie w imię tego swojego przekonania na temat moralności w drobnych sprawach czasami łamię zasady.

Ale jest jeszcze jeden argument z tego wyższego poziomu refleksji. I muszę powiedzieć, że sam się nim kieruję, okazjonalnie nie kasując tego przysłowiowego biletu. Otóż żeby w ogóle mógł działać system norm, ktoś czasami musi się poświęcić i w sposób możliwie mało ofensywny i niekrzywdzący dla innych musi pewne normy łamać, biorąc na siebie ryzyko sankcji. Gdyby wszyscy zawsze kasowali bilety, nie byłoby kontrolerów i nie byłoby żadnej dyskusji na temat ewentualnego usprawiedliwienia dla nieskasowania biletu. I co by się stało, gdyby mimo wszystko w tym kantowskim doskonałym świecie bez kontrolerów wskutek ludzkiej słabości doszło do przestępstwa i przestępstwo to wyszło na jaw? Byłoby czymś absolutnie nadzwyczajnym i horrendalnym. Więc może trzeba by je było ukarać śmiercią?