Epidemia – jednak mamy przerąbane
Branża eventowa, muzyczna, teatralna, kinowa, restauratorska i hotelowa, lotnictwo, wynajem powierzchni biurowych i niektóre inne usługi – wszystko, co ucierpiało wiosną, będzie cierpieć nadal. I to jest bardzo zła wiadomość. Bo końca epidemii nie widać. Zanim ten koronawirus stanie się „jednym z wielu”, od których ma się katar, a chętni będą mogli się szczepić, miną może dwa albo trzy lata. Jak żyć?
Przyszło więc lato, a jesień za pasem. Spośród wszystkich scenariuszy rozwoju sytuacji epidemicznej, które specjaliści zaserwowali nam wiosną, sprawdzają się raczej te średnie, co zresztą należy uznać za statystycznie najbardziej typowe i spodziewane. Nie spełniły się przepowiednie, że lato i ciepła pogoda „uśpią” wirusy, a jednocześnie nic nie zapowiada, aby jesienne słoty, obniżenie odporności i ogólne zamiłowanie wirusów do chłodniejszej pogody nie spowodowały zwiększenia liczby zakażeń i zachorowań.
Owszem, trochę się już przyzwyczailiśmy do epidemii, pogodziliśmy się z codziennymi ofiarami i mało uciążliwym reżimem sanitarnym, w którym nauczyliśmy się żyć, lecz stąpamy po cienkiej linii. Jeśli zwiększy się nieco liczba zakażeń i zgonów, powróci lęk i mobilizacja władz, a wraz z tym powrócą obostrzenia. Z pewnością będą miały bardziej inteligentny, wybiórczy i regionalny charakter, nie będzie totalnego lockdownu, lecz ich wpływ na wiele obszarów życia może być dotkliwy. A to tym bardziej, że wiele branż jest już wymęczonych przez epidemię, jeśli nie przetrąconych i stłamszonych. Wielu firmom i wielu ludziom niewiele już trzeba, żeby się załamać. Pogorszenie nastrojów epidemiczno-konsumenckich jesienią dobije to, czego przeciwności losu dotąd nie zdołały wzmocnić.
Równo trzy miesiące temu pisałem: „wokół nas mgła. Niewiele widać poza tym, że lepiej już było. To znaczy na logikę: będzie gorzej. Może nie każdemu, lecz większości. Gdy minie drętwe i dziwne lato, a nastanie biedna i niespokojna jesień, będziemy wiedzieć więcej. Kto ma pracę, a kto nie. Czyj biznes przetrwał, a kto ma już tylko długi. Kto jest niezbędny i bez kogo świat doskonale może się obejść. Kto jest ważny i kochany, a kto może już sobie iść do diabła. Gdy podniesie się mgła, przed każdą i każdym z nas odsłoni się krajobraz prawdy. Nieliczni będą zbudowani tym widokiem. Wielu będzie zrozpaczonych”.
Niestety, nic nie wskazuje na to, że będzie inaczej. Trwa to drętwe i dziwne lato. Jeszcze są dotacje, jeszcze się myśli o wakacjach, jeszcze „jakoś jest” i „jakoś to będzie”. Lecz jesienią strumień rządowych pieniędzy zacznie wysychać, zapasy się skończą, a ci, co ledwie przeżyli kwiecień i maj, będą musieli we wrześniu odpowiedzieć sobie na pytanie, czy mogą dalej tak trwać, czy jednak muszą spasować.
I wielu spasuje. Nie da się pompować w nieskończoność pustego, pożyczonego pieniądza w gospodarkę, nie da się kredytować sztucznej koniunktury bez końca. W pewnym momencie gospodarka upomni się o zwrot pieniędzy. Przyjdzie inflacja, a trzymane na kroplówkach firmy upadną. Recesję trzeba będzie przechorować.
Oczywiście nie mnie szacować głębokość kryzysu – chciałem tylko przypomnieć rzecz oczywistą, że ten kryzys jest, a jego ujawnienie się w postaci bankructw i zwolnień to kwestia czasu. Gdy skończy się gotówka, zacznie się bieda.
Bankructwa i zwolnienia to jedno, a degradacja całych branż to drugie. Nie da się bez końca robić dobrej miny do złej gry. Koncerty i festiwale „hybrydowe” to namiastki, a szkoły i uczelnie, na których większość zajęć prowadzi się online, powoli tracą sens, zamieniając się w kanały produkujące niezbyt dobre wideomateriały edukacyjne. Uniwersytety ani teatry nie mogą tak funkcjonować latami. Co da się wytrzymać przez sezon, staje się zabójcze, gdy musi trwać przez kolejne. Edukacja milionów młodych ludzi uległa zaburzeniu – to nie zostanie bez wpływu na ich życie, które przecież i tak będzie przebiegać pod znakiem walki z przegrzaniem planety.
Artyści, tracąc naturalny kontakt i więź z publicznością, w wielu wypadkach poddadzą się i zwiną skrzydła. Edukacja i kultura wepchnięte do sieci będą się wyobcowywać i odrealniać. Grozi nam kulturowy autyzm i podstępna, postępująca melancholia społeczna.
Jesień i zima będą trudne. W ogóle będzie słabo, aż do czasu, gdy powstanie w miarę skuteczna szczepionka, a ludzie, zwłaszcza starsi, naprawdę zaczną ją masowo stosować. Wiosną dostaliśmy mocny cios w szczękę. Teraz siedzimy w narożniku i odzyskujemy równowagę, lecz nasza zdolność do przyjęcia kolejnych ciosów bardzo osłabła. Wiosenny kryzys epidemiczny nie zadziała jak szczepionka, która nas uodporni na kolejne ataki wirusa. W biznesie tak nie ma. Nie zarabiasz – musisz się zadłużyć i zużywać zapasy, aż pojawią się nowe zamówienia. Na brak pieniędzy nie można się uodpornić. Na szczęście sporo pieniędzy sypnie nam Unia. Ale to też będzie pieniądz pusty, inflacyjny. Może zdławić recesję, lecz nie będzie to pieniądz inwestycyjny, rozwojowy.
Co gorsza, te gigantyczne wydatki na utrzymanie koniunktury i konsumpcji odbiorą nam szanse na wielkie inwestycje ekologiczne, których tak bardzo potrzebujemy. Nie pomogą też postawić na nogi edukacji ani kultury, jeśli artyści nie wrócą na estrady, a studenci do sal wykładowych. Nasze straty bowiem to nie tylko te twarde, wymierne w pieniądzu. Przede wszystkim są to straty miękkie, kulturowe. Ich obawiam się najbardziej.