Niech żyje Kaczyński – obrońca zwierząt!

Zwykle zwierzęta i ludzie „padają ofiarą” politycznych rozgrywek. Bywa jednak i tak, że niespodziewanie odnoszą z nich należne im korzyści. Połączenie gierek PiS z koalicjantami i PSL, osobistej słabości Jarosława Kaczyńskiego do zwierząt oraz marketingowej potrzeby zjednania sobie młodych wyborów sprawiło, że nagle, ni z tego, ni z owego, pojawiła się szansa na zakaz hodowli zwierząt futerkowych (z wyjątkiem królików), zakaz pokazywania tresowanych zwierząt w cyrkach, trzymania psów na krótkich łańcuchach, stosowania kolczatek oraz masowego uboju rytualnego.

Na stronach Sejmu można znaleźć na razie propozycję zmian ustawowych wprowadzających zakaz używania zwierząt w cyrkach, lecz zapewne wkrótce będzie można przeczytać projekt dotyczący zakazu prowadzenia ferm futrzarskich oraz pozostałych elementów „piątki dla zwierząt”.

Zamieszanie jest wokół tej sprawy tak wielkie, że rodzą się obawy, iż jest to jedynie polityczna burza w szklance wody, mająca utrudnić Ziobrze i Gowinowi negocjacje z Kaczyńskim. Przecież o zakazie hodowli na futra była już mowa nie raz i nic jak dotąd z tego nie wyszło. Gdyby Kaczyński naprawdę chciał, jak deklarował to już przed laty, taki zakaz wprowadzić, mógłby to zrobić z dnia na dzień. Wymagałoby to jednakże pełnej determinacji z jego strony. A gdy słyszymy, że nawet posłowie i urzędnicy PiS (na czele z ministrem rolnictwa) dystansują się od idei zakazu hodowli norek i lisów, to nasuwa się podejrzenie, że mamy do czynienia z propagandową ustawką. Za kilka tygodni Kaczyński rozłoży ramiona i powie „chciałem dobrze, ale nie udało mi się”. Mam nadzieję, że nawet jeśli niektórzy pisowcy tak właśnie do sprawy podchodzą, w istocie chodzi o coś więcej.

Przecież nawet najbardziej zaczadzone nacjonalizmem i religianctwem środowiska dały się z biegiem czasu przekonać do wielu postępowych idei. Tak było z wolnością religijną, prawami wyborczymi dla kobiet czy powszechnymi szczepieniami. W każdej z tych spraw reakcjoniści opierali się przez kilka dekad, a dziś są dla nich bezsporne. Na naszych oczach dokonuje się reedukacja tych środowisk w zakresie równych praw dla kobiet i mężczyzn, więc czemu mieliby nie nauczyć się szacunku dla zwierząt?

Rewolucja moralna trwa już ponad półtora stulecia i choć większość ludzi niezbyt za nią nadąża, to w ostatecznym rozrachunku wszyscy posuwają się do przodu w tym samym kierunku – wolniej lub szybciej.

Nie wierzę w szczerość intencji Kaczyńskiego, bo nie pozwala mu na nią mitomania i paranoja, lecz wierzę w jego osobistą niechęć do dręczenia zwierząt. Dziś za hodowcami zwierząt na futra stoi Kościół i zapewne niewiele da się z tym zrobić. Bonzowie od „specjalnych działów produkcji rolnej” wiedzą, z kim trzymać i kogo sponsorować. Ponadto mają za sobą całą rzeszę „brutalistów”, zaczadzonych agresywną ideologią „czynienia sobie ziemi poddaną” i „prawa naturalnego”. Milionów ludzi w Polsce nie obchodzi cierpienie zwierząt, bo sami byli bici i sami biją. Gminna kultura przemocy wciąż ma w naszym kraju liczebną przewagę nad słabowitą wrażliwością śródmiejskiej klasy średniej.

Jednakże przypadek Kaczyńskiego pokazuje, że nawet ludzie wychowani przez ideologię pogardy dla zwierząt jako istot „pozbawionych duszy” i „służebnych względem człowieka” mogą doznać jakiejś moralnej, a przynajmniej emocjonalnej przemiany. Nawet jeśli nic z tego nie będzie, Kaczyński daje do myślenia masom katolików i innych wzgardzicieli zwierzęcego cierpienia.

Skoro jednak tak niespodziewanie sprawa uwolnienia zwierząt od nieludzkich nomem omen cierpień stanęła dziś na politycznej agendzie, opozycja powinna uczynić wszystko, aby nie rozeszła się po kościach. Trzeba naciskać na przeprowadzenie nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt przez cały proces legislacyjny i doprowadzić do głosowania.

Istnieje szansa, może niewielka, lecz jednak szansa na to, że zakaz hodowli zwierząt na futra przejdzie, podobnie jak zakaz pokazywania zwierząt w cyrkach. Być może jest dla opozycji nieco niekomfortowe, by spełniać życzenia Kaczyńskiego, lecz poświęcanie sprawy uwolnienia zwierząt dla samej zasady dyskredytowania Kaczyńskiego i jego reżimu byłoby małoduszne i okrutne. Prawa zwierząt są ważniejsze niż opozycyjny pryncypializm.

Angażując się w sprawę zakazu hodowli zwierząt futerkowych, opozycja musi mieć odwagę przyłączenia się do awangardy etycznej współczesnego świata, budującej moralną kulturę szacunku dla zwierząt. Podstawą tej kultury jest odżegnywanie się od jedzenia mięsa. Mięso prawie w całości wywodzi się z hodowli przemysłowych, które stanowią dla zwierząt kaźń wypełniającą całe ich życie. Nie da się konsekwentnie i wiarygodnie zwalczać przemysłu futrzarskiego, jedząc kotlety schabowe. Wprawdzie można mówić jedno, a robić drugie, wciąż mając rację w tym, co się mówi, lecz w realnym życiu słowa muszą być spójne z czynami.

Zakaz prowadzenia ferm zwierząt futerkowych, menażerii i cyrków z tresowanymi zwierzętami to za mało. Najbardziej potrzebne są nam nowe uregulowania podnoszące standardy dobrostanu zwierząt hodowlanych, łącznie z obowiązkiem poddawania hodowli inspekcjom w tym zakresie i uzyskiwania certyfikatów etycznych hodowli. Podobne wymagania trzeba nałożyć na mięso importowane.

Ponadto mięso i handel mięsem powinny zostać obłożone akcyzą ze względu na straty ekologiczne, jakie powodują. Mięso powinno też zniknąć z publicznych zakładów żywienia zbiorowego oraz barów i restauracji prowadzonych w budynkach publicznych, a sklepy mięsne powinny być koncesjonowane, podobnie jak sklepy z alkoholem. Bez aktywności państwa szerokie rzesze mięsożernego społeczeństwa, jakim jest społeczeństwo polskie, nie zrozumie, że jedzenie mięsa jest najzwyczajniej w świecie czymś niemoralnym (i zbędnym). Powiecie, że daleka droga? Owszem, jednakowoż cele dalekich dróg trzeba wyznaczać zawczasu.