Święty stolec Wojtyły – nie lękajcie się go usunąć!
Czas odjaniepawlić Uniwersytet Warszawski, bo tania bigoteria, będąca pamiątką klerykalnego amoku sprzed 20 lat, po prostu ośmiesza naszą najważniejszą uczelnię. Tron papieski trzeba wynieść z budynku Biblioteki UW, bo choć miły katolickiej mniejszości (stanowi ją ułamek w niemowlęctwie ochrzczonych, a potem zmuszanych do chodzenia do kościoła), to u większości ludzi wzbudza zażenowanie.
Warszawa to nie prowincjonalny grajdołek, który przez sto lat żyje odwiedzinami cesarza albo innego papieża. Pamiątki w rodzaju „tu się zatrzymał”, „wysiadł na tej stacji” i „po główce pogłaskał” przystoi utrzymywać Woli Uhruskiej, która gościła cara Mikołaja i premiera Luksemburga, lecz nie Warszawie i Uniwersytetowi Warszawskiemu.
A tu znowu się odezwali obrońcy Jana Pawła II. Kolejny list ogłosili tym razem opozycjoniści czasów PRL. Bogdan Lis, Jan Lityński i kilkunastu innych pisze w nim: „To właśnie Jan Paweł II rozpoczął walkę z pedofilią w Kościele”. Drodzy Państwo, zanim zaczniecie wypisywać androny, dowiedzcie się czegokolwiek na ten temat. Proponuję zacząć od filmu „Spotlight”. Gdy dziennikarze odkryli coś, co okazało się normą globalną, a mianowicie, że blisko 300 księży z Bostonu i okolic zgwałciło tysiąc chłopców i dziewczynek, a ich przełożony kard. Bernard Law skrupulatnie osłaniał zboczeńców, to co zrobił Jan Paweł II? Ano zabrał go do Rzymu na ciepłą posadkę. A była to już końcówka jego pontyfikatu.
A jak już obejrzycie ten film, to przeczytajcie sobie coś o egzaltowanej przyjaźni Wojtyły ze zbrodniarzem nazwiskiem Degollado, o którego bezeceństwach pisano nawet książki, podczas gdy papież go hołubił, bronił i wciąż awansował, korzystając obficie z jego talentów „fundrisingowych”. List Was po prostu ośmiesza i będziecie się go bardzo wstydzić. Kult Wojtyły już się skończył. Nie ma do niego powrotu. Raport w sprawie McCarricka jest tylko drobną kropelką. Ale to ona przelała czarę goryczy.
Za jakiś czas (może za dekadę?) znikną ulice Jana Pawła II, szkoły jego imienia i pomniki. Zostanie kilkadziesiąt takich obiektów, tak ogólnie, na pamiątkę trochę śmiesznych, trochę strasznych czasów kultu jednostki i kościelnej władzy pierwszego 30-lecia wolnej (?) Polski. Każde miasto będzie musiało się z tym zmierzyć i każda instytucja.
Ktoś musi być pierwszy, aby inni mogli go naśladować. Może będzie to Sopot, który odbierze imię Jana Pawła II swemu molo? Przecież to takie żenujące. Nawet mewy nie mogą spokojnie paskudzić, nie kalając świętego imienia. A może będzie to najważniejsza polska uczelnia, Uniwersytet Warszawski, którego sławna i piękna biblioteka przytłoczona jest monstrualnym znakiem uniżenia wobec Kościoła i Jana Pawła II?
I gdybyż to był chociaż krzyż – wtedy wszystko byłoby jasne. Ale to jest coś tak niestosownego i dla osób kulturowo postronnych absurdalnego, że aż wstyd to wypowiedzieć. To wielkie drewniane krzesło, a właściwie tron ustawiony na wprost eleganckich schodów prowadzących z hallu głównego na piętro. Zostało specjalnie zbudowane w 1999 r. z okazji „chrztu biblioteki”, o który w apogeum publicznego kultu Wojtyły wystarał się ówczesny rektor i budowniczy biblioteki Włodzimierz Siwiński.
Zobaczymy, czy Warszawa, czy Sopot. Bo w Sopocie jest nie tylko molo, lecz i krzesło właśnie. Lewicowi aktywiści sugerowali niedawno usunięcie owego tronu Jana Pawła II z sopockiego urzędu miejskiego, czemu wszak sprzeciwia się prezydent Jacek Karnowski. Chociaż trudno go posądzać o poglądy skrajnie prawicowe, argumentuje, że to „pamiątka po wielkim i ważnym wydarzeniu”. Podobna pamiątka zdobi więc również najbardziej wyeksponowane, zewsząd widoczne miejsce Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie – niczym wieczny znak dominacji jedynie słusznej ideologii (opatrzony śmieszną tabliczką „nie siadać”).
Może po ponad dwóch dekadach od poświęcenia gmachu przez Wojtyłę (nawet jeśli moment ów był wówczas dla wielu wzruszający i sympatyczny) czas się zastanowić, czy akurat biblioteka akademicka to właściwe miejsce dla eksponowania takiej pamiątki? I czy już na zawsze, bezterminowo? Może by w uroczystej procesji przekazać ją muzeum pod kopułą Świątyni Opatrzności, niechwalącym się wieloma oryginalnymi artefaktami? Zwłaszcza że pobyt papieża upamiętnia też spiżowa tablica przed wejściem do BUW – i może to wystarczy?
Mówię serio. Spójrzcie na to, czcigodny Rektorze i prześwietny Senacie UW, oczami gościa ze świeckiego świata. Czyż nie zdziwi się bardzo, widząc tak widomy znak uniżoności względem Kościoła? I to znak tak bardzo w swej wymowie niereligijny, że aż niepoważny? A przecież nie chodzi tu o żart. Krzesło zostało potraktowane jak ta gruszka, co to pod nią coś robił Kościuszko – to znaczy jak relikwia i obiekt magiczny.
Przecież już samo wystawienie w 1999 r. tak absurdalnego siedziska, zamiast normalnego eleganckiego krzesła, choćby rektorskiego, było gestem infantylnej i przez to żenującej bigoterii. Czymże jest więc jego utrzymywanie w tym miejscu, jeśli nie znakiem lęku i bezradności wobec wyzwania, jakim jest konieczność wykazania się pewną odwagą cywilną i dojrzałością, aby tknąć obiekt magiczny, znajdujący się pod ochroną widmowego „ludu”, który powstałby na wieść o zbezczeszczeniu świętego stolca? Zaprawdę powiadam Wam: nie lękajcie się!