Czas na żałobę narodową
Jakże wstrząsająca była dla nas wieść o katastrofie samolotu pod Smoleńskiem przed dziesięcioma laty. Jakże obojętni jesteśmy na to, że z powodu pandemii 96 osób umiera w Polsce mniej więcej co dwie i pół godziny… Ba, w ogóle nie chcemy tego wiedzieć. A taka jest właśnie przerażająca prawda.
Liczba ofiar pandemii w listopadzie wyniesie zapewne ok. 30 tys. osób, z czego z grubsza połowa to zmarli na covid, a pozostali to ofiary niewydolności służby zdrowia, przeciążonej leczeniem chorych na covid. Liczby te są proste do ustalenia – to różnica pomiędzy liczbą zgonów w danym okresie tego roku a liczbą zgonów w analogicznym okresie (np. w listopadzie) w zeszłym roku (lub średnio w ciągu kilku minionych lat).
Pandemia zabiła już ok. 50 tys. Polaków. Przeciętna ich wieku nie jest ustalona, lecz można ją szacować na 65 lat lub nieco więcej. Na efekt szczepień przyjdzie nam poczekać do lata, więc możemy się spodziewać jeszcze co najmniej 20-30 tys. zgonów.
Hej, czy do nas w ogóle dociera, jaka spadła na nas tragedia? Chyba nie. I to tylko dlatego, że ludzie nie umierają w jednym miejscu i nie oglądamy filmów obrazujących ich „miejsca katastrofy”. Może gdyby telewizja pokazywała więcej śmierci, coś by do nas zaczęło docierać. A byłoby warto. Bo niewidoczna tragedia, od której odwraca się oczy, staje się codziennością i łatwiej się utrwala. To tak jak wojna. Gdy trwają walki, na froncie i na tyłach umiera kilkaset, a czasami nawet kilka tysięcy ludzi każdego dnia. Lecz życie toczy się dalej. Działają sklepy, kawiarnie i urzędy. Chodzi się do pracy i czyta gazety. Bo jakże by inaczej? Codzienność. Ot, co.
Mimo to sądzę, że nasza tragedia nazbyt szybko nam spowszedniała. Nie dociera do nas, że zły rząd nie potrafi unikać zgonów, których uniknąć by można. I że wielu z nas zachowuje się tak, jakby nie chciało o niczym słyszeć. Wiosenna atmosfera grozy ulotniła się latem i nie powróciła – jak powinna – w dojrzalszej formie powagi i odpowiedzialności. Umierają, to umierają. Co mamy z tym zrobić? Nosimy maseczki, nie chodzimy na imprezy. Cóż więcej?
Powinniśmy więcej. Głębsze przeżywanie naszej tragedii z pewnością ułatwiłoby społeczne i instytucjonalne wspieranie służby zdrowia. Uruchomiłoby te rezerwy społecznej aktywności, które mobilizują się w czasie wojny. W konsekwencji uratowalibyśmy wspólnie tysiące ludzi. A przecież my naprawdę mamy wojnę!
Jestem rozczarowany sobą i nami. Za mało się przejmujemy. Nie odczuwamy żałoby z powodu tysięcy ofiar, choć czasami umiemy głęboko przejąć się katastrofą, w której ginie kilkanaście lub kilkadziesiąt osób. Bo lepiej ją widać. Bo bardziej działa na wyobraźnię.
Sądzę, że powinniśmy zaaplikować naszej znieczulonej wyobraźni właściwe i sugestywne bodźce. Na początek powinna zostać ogłoszona żałoba narodowa po tych, którzy na tej covidowej wojnie zginęli. Może trzy dni żałoby uświadomiłoby nam, co tak naprawdę się dzieje. Może zaczęlibyśmy rozumieć, że wydarza się nam największa tragedia od czasu II wojny światowej. I nawet jeśli ta świadomość nie zmieniłaby aż tak wiele w bilansie ofiar, jak to sobie, może naiwnie, wyobrażam, to przecież niezależnie od tego rozumienie, kim jesteśmy i co nas spotyka, jest naszym obowiązkiem jako istot wrażliwych i myślących.
W imię szacunku dla dziesiątek tysięcy zmarłych proszę o żałobę narodową. Bez tego nie potrafię zrozumieć, co się nam przydarza.