Kiedy Kaczyński odda władzę?

Podczas debaty nad wotum nieufności dla Kaczyńskiego wyluzowany dyktator, niewzruszony druzgocącą kanonadą ze strony posłów opozycji, powiedział, że o terminie wyborów decyduje konstytucja. Jego buta była jednakże butą tchórza. Nie miał odwagi bronić się przed którymkolwiek z zarzutów.

Nie warto też wierzyć jego pewności siebie, gdy zapowiada, że przetrwa do końca kadencji. Niewiele tu już od niego zależy. Szkoda, że ci, którzy mają do powiedzenia najwięcej, mają niewiele do powiedzenia.

Tymczasem nasza antypisowska rewolucja trwa, chociaż znalazła się w kryzysie. Zapalnik w postaci młodzieżowych protestów, skoncentrowanych na kwestii aborcji i praw kobiet, powoli już się wypala, a wielkie ognisko społecznego buntu wciąż nie zapłonęło. Nie ruszyła się budżetówka. Rodzice nie poszli za swoimi dziećmi. Nie widać też prawdziwej mobilizacji klasy politycznej, która wciąż nie zawiązała koalicji i nie przedstawiła ani programu działania, ani propozycji personalnych.

Owszem, padają mocne słowa i sprawa wcześniejszych wyborów nie jest już tabu, lecz żadnych poważnych rozmów o przejęciu władzy nie ma, podobnie jak nie ma żadnej wiarygodnej wizji naprawy państwa po rządach PiS ani jego reformy. Tymczasem dewastacja kraju postępuje. Jesteśmy już tylko jedną nogą w Unii Europejskiej, reżim zaatakował ostatni bastion wolności, którym jest wolna prasa, a kryzys ekonomiczny skutecznie zniechęca polityków do starań o przejęcie rządów.

Sytuacja polityczna jest zła, lecz nie beznadziejna. Obozem władzy wstrząsają wewnętrzne konflikty, które w razie poważniejszego ryzyka upadku Kaczyńskiego mogą skutkować gwałtowną erozją i przechodzeniem posłów reżimu na stronę demokratyczną. Upadek Kaczyńskiego jest zaś całkiem prawdopodobny. Bynajmniej jednak nie pewny – mimo osłabienia, jakim było dla dyktatora wcielenie go do rządu i obarczenie konstytucyjną odpowiedzialnością. Pewnie nawet sam Kaczyński nie wie, jaka jest jego pozycja. Nie wie, jakie Ziobro ma na niego kwity, nie wie, jak daleko w głąb świata mafii sięgają powiązania jego ludzi. W końcu jako ojciec chrzestny wie tylko tyle, co naszepczą mu do ucha skłóceni ze sobą zausznicy.

A nie jest to przecież środowisko ludzi szlachetnych i prawdomównych. Ktoś, kto ma kłopot z obsługą konta w banku i odróżnieniem wypadku komunikacyjnego od zamachu terrorystycznego, raczej nie posiada kompetencji do kontrolowania własnej mitomanii. Możemy śmiało założyć, że Kaczyński żyje w swoim świecie imaginacji, a jego ambicje i pragnienia koncentrują się wokół zemsty na Tusku czy Ziobrze oraz rojeniach o pośmiertnej sławie.

Słabością reżimu jest jego bezprzykładny cynizm i kleptomania, nierównoważone przez ideologię, którą zdeprawowani karierowicze mogliby sobie wybielać sumienia. Pozostaje tych sumień amputacja. Zakłamany ze szczętem reżim nie ma już skąd czerpać choćby fałszywego szacunku do siebie. Cynizm jest całym jego duchem, ta jak pragnienie przetrwania i chciwość stanowią jego napęd. Strach przed szefem i popadnięciem w niełaskę, strach przed procesem karnym przemieszane z uzależnieniem od wysokich dochodów z partyjnych synekur – oto treść życia umysłowego dzisiejszego aparatczyka.

Przypomina to lata 80. Wtedy też reżim był w stanie terminalnym, jakkolwiek trwał latami. Szybki jego upadek uniemożliwiała Rosja i trzeba było czekać na kryzys w imperium, aby rewolucja na rubieżach mogła się dokonać. Paradoksalnie dziś sytuacja jest nieco podobna. Nadal perspektywy zachowania władzy przez reżim zależą od imperium, jakkolwiek jest to imperium demokracji i praw człowieka, a jego kontrola nad Polską zasadza się nie na wojsku, lecz na pieniądzu i prawie.

Unia działa na reżim powstrzymująco, chroniąc go przed samobójczą konfrontacją ze społeczeństwem. Będąc częścią Unii, reżim nie może pozwolić sobie na pełnowymiarowy faszyzm, oddając mu jedynie skrawki swego terytorium. Marzenie Kaczyńskiego, aby być jak Gomułka i Jaruzelski (tylko „po dobrej stronie mocy”), nie może się spełnić właśnie z powodu przynależności do UE. Tak o tym myśli Kaczyński, zmuszony ze wstrętem brać z Zachodu pieniądze, bez których nie podtrzymałby swojej władzy.

To bardzo smutne, że Unii nie było stać na to, by odmówić dziś Kaczyńskiemu pieniędzy. Zwyciężył lęk przed rozruchami w Polsce, do których mogłoby dojść w razie bankructwa państwa. Podobnie myślał Reagan, gdy zataił przed „Solidarnością” plany stanu wojennego. To było paskudne, lecz taka jest polityka.

Każdy chce, żeby w Warszawie był spokój – Amerykanie też. To jednak jest środek Europy. W dodatku kontynentem rządzą Niemcy, z małą pomocą Francji i paru innych krajów. A Niemcy wciąż kierują się wstydem z powodu II wojny światowej, uważając za swój obowiązek okazywanie Polsce nieograniczonej cierpliwości i udzielanie jej wszelkiej pomocy. Być może jednak wraz z końcem epoki Merkel te kompleksy i zobowiązania również się skończą, lecz na razie to wystarczyło, aby dać Kaczyńskiemu miliardy na następne lata.

Na razie więc pieniądze z Unii będą, a rekonstrukcja partyjnego autorytaryzmu, tym razem pod przykrywką narodowego katolicyzmu, ma dobre perspektywy. W końcu spośród wszystkich pierwszych sekretarzy świata akurat Kaczyński wydaje się najmniej groźny i najśmieszniejszy. Ukryty we własnej małości, otulony ciepłą kołderką unijnych dotacji, Kaczyński może przetrwać te pozostałe do wyborów trzy lata. I stanie się tak, jeśli mu na to pozwolimy.

Stan wojenny sparaliżował polskie społeczeństwo zmęczone staniem w kolejkach. Prawie nie było oporu. Poważniejsze strajki miały miejsce jedynie w kilkunastu zakładach, a demonstracje w większej skali odbyły się jedynie 31 sierpnia 1982 r. Czy covid wywoła podobny efekt? Czy ludzie machną ręką na PiS, biorąc po prostu te pieniądze, które będą do wzięcia w trudnych czasach?

To niewykluczone. Polacy nie są bowiem specjalnie walecznym i zaangażowanym obywatelsko narodem, jakkolwiek uwielbiają tak o sobie myśleć. Reżimy nacjonalistyczne wręcz lubią. Rewolucja, która się nam tli i pełga niewielkim płomyczkiem, może zwyciężyć tylko pod warunkiem dobrego przywództwa i dobrej współpracy liderów. Musi być projekt polityczny i konkretny program reform. Jeśli te elementarne warunki zostaną spełnione, kilkumilionowa mniejszość zasługująca na miano społeczeństwa obywatelskiego być może stanie do walki o rząd ludowych i drobnomieszczańskich dusz, dobrze liczących pieniądze i szanse na ciąg dalszy w niebie. A jeśli nie, to witamy w rekonstrukcji historycznej lat 80.