Ks. Dymer jest bez znaczenia!

Jestem oburzony sposobem, w jaki media komentują sprawę zmarłego właśnie ks. Andrzeja Dymera, przeciw któremu dzięki kunktatorstwu paru biskupów przez ćwierć wieku toczyło się postępowanie kościelne w sprawie jego przestępstw seksualnych, podczas gdy on w najlepsze pełnił w swojej szczecińskiej diecezji funkcję „negocjatora”, czyli pana od wyłudzania nieruchomości należących do państwa lub samorządów na rzecz Kościoła katolickiego.

Obruszanie się na „przewlekłość postępowania”, wyrazy dezaprobaty płynące z różnych świątobliwych ust i wypełniające szpalty gazet noszą znamiona jeśli nie hipokryzji, to naiwności. Przepraszam, a niby dlaczego Kościół miałby akurat w tym przypadku nie bronić przed odpowiedzialnością swojego człowieka? Czyż Kościół nie słynie z tego, że jest jedyną w świecie organizacją dającą pełną gwarancję swoim funkcjonariuszom, że w razie popełnienia przez nich przestępstwa seksualnego będą chronieni i bronieni jak długo się da? Po prostu i w tym przypadku Kościół i jego biskupi zrobili to, co do nich należy i co czynią zawsze.

Co nas w ogóle obchodzą wewnętrzne rozliczenia czy procedury kościelne? Zbrodnia Kościoła nie polega na tym, że tak długo sądził Dymera, że w końcu zdążył przenieść się z ziemskiego raju pedofilów do niebiańskiego raju pedofilów, lecz na tym, że biskupi nie przekazali prokuraturze posiadanych dowodów przestępstw ściganych z mocy prawa. Tyle że przecież biskupi nigdy tego nie robią. Z zasady są przestępcami – wspólnikami pedofilów. Nie powiadamiają o nich polskich organów ścigania, bo dla nich, udzielnych książąt i agentów zaprzysięgłych obcemu monarsze w Watykanie, jakieś tam polskie państwo jest jedynie wycieraczką, której można użyć w drodze do wielkiego Królestwa Bożego na ziemi (w którym nie będzie już Polski, a Kościół jak najbardziej).

Oburzanie się na jakieś sądy kościelne świadczy o tym, że Polacy, i to światli Polacy, traktują Kościół jako instytucję praworządną i mającą pełne prawo do samodzielnego osądzania swoich przestępców. To tak jakby wyrażać rozczarowanie opieszałością w działaniu jakiejś komisji rewizyjnej klubu kibica będącego przykrywką dla gangu handlarzy narkotyków.

To porównanie jest śmieszne, bo jakiś tam gang dealerów to baranki w porównaniu z gangsterką kościelną, wobec której całe polskie państwo, lecz i całe polskie społeczeństwo są bezsilne. Bezsilne także w sensie moralnym i intelektualnym, co może sprawdzić po sobie każdy, kto odczuwa opór przed porównywaniem Kościoła z mafią.

Tymczasem fakty są nieubłagane i powszechnie dostępne. Nasz problem z Kościołem nie polega na tym, że jakiś Dymer nie został wyrzucony z pracy, lecz na tym, że:

1. Mamy około tysiąca księży będących przestępcami seksualnymi, a większość z nich grasuje w szkołach i otrzymuje rządowe pensje za bałamucenie dzieci i wmawianie im haniebnych bzdur w rodzaju „po śmierci staniesz z grobu i jeśli jesteś katolikiem, masz duże szanse trafić do nieba”.

Rząd, płacąc za panoszenie się w polskich szkołach zboczeńców w sutannach, jest ich wspólnikiem. Jest rządem pedofiliofilnym. Zapytacie, skąd wiem, że tych zboczeńców jest tysiąc? To proste. Rządy wielu krajów wydały miliony dolarów, żeby sprawdzić, jaki odsetek „kapłanów” katolickich to przestępcy seksualni. Na całym świecie wynik jest podobny. To 4-6 proc. ogólnej populacji księży. Nie ma powodu sądzić, że akurat w Polsce jest inaczej niż w Belgii, USA czy Australii. A to daje liczbę ok. tysiąca (po prawdzie więcej, ale niech tam, nie bądźmy tacy, żeby nam zarzucano jakąś stronniczość czy brak obiektywizmu; nienawiść, mordowanie heretyków i trzymanie Żydów w gettach zostawmy papieżom).

2. Bezkarnie grasujący przestępcy seksualni to tylko jedna z odmian przestępców w sutannach. Wielu innych zajmuje się przekrętami polegającymi na wyłudzaniu ziemi i budynków, z zastosowaniem (legalnym bądź nieprawidłowym) przepisów prawa, które zdrajcy polskiego interesu narodowego (zagnieżdżeni w różnych partiach politycznych) uchwalili z pełną świadomością, jakie będą tego konsekwencje.

Wobec tej zorganizowanej grabieży państwo jest bezsilne, gdyż od z górą trzech dekad większość jego funkcjonariuszy jest „odwróconych”, to znaczy działa jako agenci Kościoła, mieniąc się „katolikami” i dając pieniądze na tę organizację.

3. Mamy w Polsce miliony ludzi, którzy sponsorują organizację przestępczą, o której działalności w odróżnieniu od nieco dawniejszych czasów każdy w każdej chwili może dowiedzieć się, że jeszcze całkiem niedawno masowo mordowała dzieci, uczestniczyła czystkach etnicznych w Rwandzie oraz organizowała ucieczki do Ameryki Południowej setkom nazistowskich oprawców, w tym hersztom nazistowskich obozów koncentracyjnych położonych na terenie Polski.

Ale tych milionów naszych rodaków guzik to obchodzi. Cóż więc ich może obchodzić jakaś pedofilia księży albo wyłudzone tysiące hektarów, szkoły i szpitale? Lepiej łgać, że wszystko jest OK, a nawet że księży pedofilów nie ma więcej niż w innych grupach społecznych. Bo może ten cały Pan Bóg faktycznie z nimi trzyma i lepiej na wszelki wypadek się nie wychylać?

Masowa pedofilia i złodziejstwo, zdrada polityków i zupełna bezkarność mafii poprzebieranej za „ludzi wiary” i tworzącej w Polsce państwo w państwie – oto nasz problem, a nie jakiś tam Dymer czy inny Głódź. Polska nie będzie państwem niepodległym, dopóki nie pozbędzie się tej mafii, a naród nie przestanie jej słuchać i opłacać. Roztkliwianie się nad tym, jak tam funkcjonuje „kościelna sprawiedliwość”, świadczy o zupełnym pogubieniu moralnym komentatorów i zaczadzeniu jakimiś miazmatami i iluzjami, które mają zawrócić w głowach prostaczkom niczym wielkie katery i odurzające kadzidła. Mają myśleć, że Kościół ma swoje „prawo”, wedle którego osądza swoich ludzi, a policja, prokuratorzy i sędziowie są tylko dla maluczkich.

No i się udało. I to znakomicie. Wszyscy tańczą, jak im Kościół zagrał. Biorą na serio kościelne „sądy”, tak jakby Kościół to była instytucja co do zasady godna szacunku, lecz niewolna od grzechu. Prawda jest odwrotna. Kościół jest organizacją przestępczą, gdyż popełnia przestępstwa w sposób masowy i zorganizowany, jednocześnie broniąc sprawców przed odpowiedzialnością (zabijcie mnie, jeśli kłamię, lecz polscy biskupi bodajże nie złożyli nawet stu doniesień o możliwości popełnienia przestępstwa przez księży pedofilów; a może żadnego?).

Nie zasługuje na żaden szacunek, lecz na potępienie – nawet przez tych tak niedoświadczonych moralnie, że gotowych (co absurdalne) oceniać Kościół jak kartofle i marchew, kładąc na jednej szali miliony pomordowanych, a na drugiej katedry i szpitale. Czy znacie jakiś dobry argument za legalnością Kościoła w RP?

Ja znam tylko jeden. Bardzo wyszukany: prawo musi być zrozumiałe dla ogółu społeczeństwa. Mam nadzieję, że ten ogół kiedyś zrozumie, z kim naprawdę ma do czynienia. A wtedy argument (który uznaję, a przeto zawsze bronię legalności Kościoła w Polsce) wreszcie upadnie.