Nie da się „naprawić” Kościoła! Polemika z ks. prof. Wierzbickim
Wielką popularnością na naszych stronach cieszy się wywiad, jakiego ks. prof. Alfred Wierzbicki udzielił „Polityce”. Ks. Wierzbicki, szykanowany przez swój macierzysty KUL za poręczenie udzielone w zeszłym roku aktywistce LGBT Margot, która próbowała powstrzymać jedną z „ciężarówek nienawiści”, dołączył do elitarnego grona światłych księży, na których tak bardzo liczy polskie na wpół postępowe mieszczaństwo (głosujące na Hołownię i prawicową frakcję PO), wierzące wciąż w mit czystego i niewinnego chrześcijaństwa, psutego przez wiarołomnych biskupów.
Jako że pogląd o moralnej akceptowalności chrześcijaństwa, dzielącego ludzi na zbawionych i niezbawionych (mniejsza już o to, czy strąconych za niewierność do piekieł na wieczność, czy terminowo), uważam za głęboko niemoralny i szokujący, czuję się w obowiązku odpowiedzieć na tezy wywiadu. Obawiam się bowiem wpływu, jaki takie osoby jak ks. prof. Wierzbicki mogą wywierać na opinię publiczną, która zamiast patrzeć na morze zbrodni popełnianych przez Kościół katolicki w ciągu jego arcydługiej historii, woli oddawać się ckliwym iluzjom i skrajnie przeszacowanym mądrościom i urokom katolickiej tradycji.
Iluż jest takich, którzy z niewinnym okrucieństwem gotowi są na jednej szali położyć miliony pomordowanych, torturowanych i zgwałconych, a na drugiej katedry, chorały, uniwersytety i moralitety co bardziej dobrotliwych i świątobliwych księży i mnichów! Właśnie ten bezduszny i amoralny sentymentalizm jest szansą na przetrwanie Kościoła katolickiego przez kolejne dekady, a nawet stulecia – i to właśnie ten sentymentalizm trzeba zwalczać. A czynić to należy słowami prostymi „tak – tak” i „nie – nie”.
Mam ten przywilej, że słowa proste w moich ustach bądź spod mojej klawiatury płynące nie mogą być wyszydzone jako prostackie. Chętnie bowiem i bez trudu przejść mogę na poziom teoretyczny, o czym moi oponenci doskonale wiedzą. Liczę jednak na to, że uczciwość intelektualna chrześcijańskich sentymentalistów i negacjonistów (którzy chcieliby zredukować liczbę ofiar z milionów do tysięcy albo udawać, że nie słyszeli, jak „obrońcy życia” dopiero co torturowali i mordowali irlandzkie dzieci nie setkami, lecz tysiącami, a przypominanie tych faktów gotowi są nazywać mową nienawiści) sprawi, że powstrzymają się od prostackiego szyderstwa wobec ofiar i wobec mnie jako (przypominając hejterski zwrot Michnika) „tramwajowego antyklerykała”. Kto rzuci we mnie kamieniem, ten rzuci nim w każde zamęczone i zgwałcone przez księży (za wiedzą i aprobatą biskupów) dziecko.
Dlatego lepiej uczynią, jeśli – skoro nie stać ich, aby wyzwolić się z fałszywych doktryn i chorobliwego poddaństwa księżom i Kościołowi – po prostu będą milczeć. A w tym milczeniu – myśleć i czynić rachunek sumienia. Bo zaiste wielkim grzechem jest i obrazą boską opłacanie organizacji, która każdego dnia swoją pychą i wszeteczeństwem dowodzi, w jak wielkiej jest niełasce Pana i jak mu jest niemiłą. Nic zresztą w tym dziwnego – gdybym był Bogiem, sam gniewałbym się na szyderców oddających cześć człowiekowi zamiast Mnie.
A więc do rzeczy. Oto słowa miłości do człowieka i dobra oraz nienawiści do zła i szatana – dokładnie wedle przepisu nie tylko ks. Wierzbickiemu, lecz i mnie doskonale znanej etyki katolickiej.
Co twierdzi konkretnie ks. Wierzbicki? Ano że „Kościół, który nie potrafi sobie poradzić ze skandalami obyczajowymi, który jest tak głęboko upolityczniony, przestaje być nosicielem duchowości i wartości”. To czysta manipulacja. Nie ma żadnych „skandali obyczajowych”, gdyż „skandal” to coś niespodziewanego i zaskakującego, a rozpasanie seksualne, przemoc i pedofilia były znakiem rozpoznawczym kleru i kurii przez całe stulecia. Nikt, kto ma choćby podstawową orientację w sposobie funkcjonowania Kościoła, nie użyje słowa „skandal”, bo zgnilizna moralna zawsze była tu normą – normą świetnie działającą pod cienkim płaszczykiem świętości nader nielicznych (o ile można być świętym członkiem trawle i niezmiennie zbrodniczej struktury).
Manipulacja tkwi także w słowie „przestaje”. Kiedyż to Kościół był nosicielem duchowości i wartości, aby mógł „przestać”? Wtedy, gdy torturował? Wtedy, gdy przemycał nazistowskich zbrodniarzy do bezpiecznych krajów? Gdy palił żywcem „heretyków” i „nawracał” za pomocą swoich wynajętych morderców z krzyżami na tarczach? I jaka duchowość? Straszenie piekłem i wmawianie ludziom, że są nędznymi grzesznikami, którzy powinni korzyć się przed Bogiem i Kościołem, nieustannie powtarzając „moja wina”?
Wpieranie maluczkim, że wstaną z grobu i dostaną „nagrodę” w „innym świecie” (wobec czego na tym świecie muszą znosić swój los, wykonując niewolniczą pracę dla księży)? Utrzymywanie ich w nieustającej zależności od cyklu potępień i rozgrzeszeń? Wyłudzanie od ludzi intymnych zwierzeń, aby ich zawstydzać i moralnie szantażować? A może szczucie na Żydów i innych „niewiernych”, których miejsce jest w piekle?
Hola! Czyżbym coś „wypaczał” albo „przerysowywał”? Oj, obawiam się, że znam doktrynę i praktykę nie gorzej niż panowie biskupi, więc lepiej z takimi zaczepkami uważać. Kitu nie dam sobie wcisnąć, a ociekające nienawiścią i agresją passusy z Augustyna i innych „świętych” i „doktorów” zacytuję z lubością.
Doktryna jest jasna, i choć Kościół słusznie się jej wstydzi i ukrywa ją od tzw. Soboru Watykańskiego II przed wiernymi, każdy, kto się choć trochę zna, wie jak jest naprawdę. Sofisteria teologów na użytek liberalnej publiczności to jedno, a doktryna – drugie. Obaj, ja i ks. Wierzbicki, ją znamy i chyba nie będziemy się przed sobą zgrywać, prawda?
Dalej pisze ks. Wierzbicki: „rolą Kościoła jest powstrzymywanie nienawiści”. Ten zwrot również jest manipulacją, bo sugeruje, że powstrzymywanie nienawiści jest typową działalnością tej organizacji. Czyżby? A gdzie to niby Kościół powstrzymywał nienawiść? W czasach reformacji? W czasach konkwisty? A może w czasach nazizmu? A może w ogarniętej ludobójstwem Rwandzie? A może w Izraelu? A może w przedwojennej Polsce? No, gdzie i kiedy? A może ja czegoś nie wiem? Bo wedle tego, co mówi dr Google, to gdzie tylko przez te 1700 lat swego istnienia był Kościół, tam była przemoc, krew i niewolnictwo. A jak już nie, to tylko przez chwilę i lokalnie – jakby tytułem wypadku przy pracy.
A może Kościół ma swoją alternatywną sieć i alternatywną historię? Taką rzewną opowieść o katedrach, kwodlibetach, mniszych stawach i pasiekach, chorałach i kantatach, przytułkach i szpitalach? Och, jesteśmy pewni, że gdyby nie tysiącletnia władza Kościoła nad Europą, szkoły byłyby gorsze, pasieki dawałyby mniej miodu, a muzyka byłaby na poziomie disco polo.
„Ja oczywiście opowiadam się w stu procentach za ochroną życia”, mówi ks. Wierzbicki, dając znak, że zgadza się z kościelną doktryną na temat aborcji. Czyżby udawał, że nie wie, jak zabójcze jest karanie za aborcję? Że podziemie aborcyjne nie jest „ochroną życia”, lecz zagrożeniem dla kobiet? Ile trzeba, żeby dowiedzieć się, co nauka i praktyka społeczna podpowiada nam na temat ochrony życia? Wystarczy małe pół godziny – trzeba tylko odrobinę dobrej woli.
Ochrona życia to przede wszystkim edukacja seksualna, zapobiegająca chaosowi seksualnemu i nieodpowiedzialnym zachowaniom seksualnym. Następnie tania i dostępna antykoncepcja. A wreszcie pełna akceptacja i pomoc dla kobiet w ciąży, znajdujących się w trudnej sytuacji. Czy to właśnie ks. Wierzbicki głosi? Jeśli nie, to niech nie opowiada, że jest „za ochroną życia”. Za ochroną życia to jestem ja.
„Prawo nie może zmuszać nikogo do czynów moralnie godziwych”, mówi ks. Wierzbicki w kontekście zakazu aborcji w przypadku śmiertelnego uszkodzenia płodu. Yyyyy? Czyżby powstrzymywanie się od aborcji w takim przypadku było czymś godziwym, a aborcja niegodziwym? Czy ja dobrze słyszę? Tortury psychiczne, zagrożenie dla zdrowia związane z ryzykiem obumarcia płodu, a wreszcie dręczenie płodu, rosnącego tylko po to, by umrzeć (być może w wielkim cierpieniu – całe tygodnie, a nawet lata po urodzeniu) – to moralne dobro, z którego rezygnacja jest „niegodziwością”?
To jakiś sadyzm moralny, sprzedawany w opakowaniu pochwały heroizmu! Noszenie ciężko uszkodzonego płodu nie jest żadnym heroizmem, lecz patologią wynikającą z autoagresji, indukowanej w umysłach indoktrynowanych od przedszkola kobiet przez opresyjny system moralnego szantażu, do perfekcji rozwinięty przez Kościół katolicki – jedyną chyba na świecie organizację mającą perwersyjny i zawłaszczający stosunek do kobiet ciężarnych (w tym również niekatolickich, które chce dotknąć mackami swej antyludzkiej ideologii, tytułem piekielnego szyderstwa nazywanej „obroną życia”).
Tak, tak – nie ma na świecie żadnej organizacji ani tradycji kulturowej, która nakazywałaby kobietom rodzić umierające dzieci – Kościół jest w tej perwersji całkowicie osamotnioną i nieakceptowaną moralnie mniejszością.
Lektura wywiadu z ks. Wierzbickim – choć przecież nie mógł być wolny od obciążeń fałszywymi i niemoralnymi doktrynami Kościoła – dała mi mimo wszystko wielką satysfakcję. Dzięki ciężkiej pracy wrogów Kościoła doczekaliśmy czasów, gdy ksiądz z cenzusem publicznie mówi prawdę o bezeceństwie Kościoła i oszałamiającym kłębowisku rozmaitego zła, jakie gnieździ się w jego łonie. Naśladując nas, szczerych wrogów Kościoła, wali w zdeprawowanych biskupów i kardynałów jak w bębny. Cóż za radość!
Jednakże wszystko to czyni w imię wielkiej odnowy Kościoła, do której wzywa. Mam nadzieję, że nie będzie już kolejnej odnowy i kolejnych. Zepsute drzewo fałszywej religii i fałszywej doktryny nie może wydać i nigdy nie wyda zdrowych owoców. Nawet jeśli za dwadzieścia lat polscy biskupi przestaną kraść i straszyć nas, że kolorowi zamkną nas w rezerwatach, a liczba księży pedofilów spadnie do papieskich 2 proc., to nadal Kościół katolicki będzie tym, czym jest – systemową psychomanipulacją, opartą na mamieniu ludzi obietnicami raju i tłuczeniu na tych bajeczkach ciężkiej kasy.
W imię godności człowieka, w imię prawdy i sprawiedliwości trzeba tę organizację ze wszystkich sił powstrzymywać i zwalczać. Niestety, tacy księża jak ks. Wierzbicki są dla nas trudniejszymi przeciwnikami niż wulgarni zboczeńcy, agenci bezpieki i złodzieje w piuskach i kardynalskich kapeluszach, o których nam tak pięknie opowiada. Jednakże mam nadzieję, że któregoś dnia ks. Wierzbicki się opamięta i wstąpi na drogę prawdy i dobra, a więc odważy się uwolnić z okowów zależności od organizacji, która go wciągnęła i której służy, a więc że pójdzie w ślady Staszka Obirka, Tadka Bartosia, Tadka Gadacza i wielu innych wspaniałych ludzi, którzy wyzwoliwszy się, rozpoczęli nowe życie, służąc społeczeństwu wiedzą i zaangażowaniem. Po jasnej stronie mocy jest miejsce i dla ks. Wierzbickiego!