Powstanie warszawskie to tragedia, a nie chwała

Doprawdy trudno już słuchać tych urągających rozumowi mantr na temat powstania warszawskiego. Czy kiedyś skończy się wreszcie ten coroczny rytuał głoszenia przez sparaliżowanych lękiem przed naruszeniem tabu polityków – od lewa do prawa – jedynie słusznych nonsensów o tym, jakoby czyn powstańczy był niezbędnym warunkiem odzyskania pełnej niepodległości w roku 1989?

Że podtrzymał ducha wolności w narodzie, dzięki czemu nie poddał się on komunistycznej opresji i zachował siły, aby zrzucić z siebie sowieckie jarzmo? Jestem wściekły, że nie tylko Duda, lecz również Trzaskowski bezmyślnie powtarzają te same załgane komunały. Czy któryś z nich choć przez minutę zastanowił się nad ewentualnym uzasadnieniem tych dziwacznych twierdzeń? Czyżby śmierć najbardziej aktywnych i patriotycznych warszawian miała pomóc w tym, że 40 lat później znalazło się dość chętnych do walki z komuną?

Czyżby pan Duda albo pan Trzaskowski dawali sobie i nam przyzwolenie na wyciągnięcie logicznego wniosku z ich monstrualnych twierdzeń? Bo wniosek jest taki: dobrze, że 150 tysięcy niewinnych ludzi (w tym może i połowa przeciwnych powstaniu) zostało zamordowanych. To była może i niedobrowolna, lecz bardzo potrzebna narodowi ofiara życia! Tylko że tego wniosku głośno nikt nie wypowie, bo jest to po prostu twierdzenie haniebne i cyniczne.

Nie, mili panowie, bardzo źle się stało, że ci ludzie zginęli! Lepiej, żeby byli nie zginęli! A tym samym lepiej, aby powstanie warszawskie się nie odbyło! Tak, tak – tak mówi rozum i cnota. Lepiej, żeby to, co się wydarzyło, wcale się nie wydarzyło! Powstanie było błędem. Ba, było złem – bo co jest, a być nie powinno, jest złem. I dlatego właśnie powstanie warszawskie było i jest dla człowieka sumienia przede wszystkim tragedią – złem, które zaistniało z udziałem ludzi dobrej woli i mających dobre racje. Ostatecznie powstańcy przegrali i samo powstanie, i przegrali moralnie, bo ciąży na nich śmierć tych, których w zemście wymordowali Niemcy. A zemsta ta była – zwłaszcza po Holokauście – do przewidzenia.

Tak jak było do przewidzenia, że Rosjanie nie pozwolą na dzielenie się zwycięstwem nad Niemcami w Warszawie z prawicowymi w większości powstańcami i ich prawicowymi przywódcami. Co to za pomysł, aby spodziewać się współpracy ze strony bolszewików?

Te wszystkie rocznicowe idiotyzmy, których musimy słuchać 1 sierpnia, obrażają 150 tysięcy cywilnych ofiar niemieckiej zemsty, a nawet 25 tysięcy zabitych powstańców. Obrażają również tych, co przeżyli, bo kłamstwo, uparcie powtarzane urąga wszystkim. Zagłuszanie wszelkich wątpliwości co do sensowności powstania i kurczowe trzymanie się absurdalnego dogmatu, że o powstańcach można mówić wyłącznie dobrze, a przeto również o samym powstaniu wolno mówić wyłącznie dobrze, powoduje, że nie potrafimy jak dojrzali ludzie myśleć o tym, co się naprawdę stało.

A stała się straszliwa tragedia, której aspekt militarny jest drugorzędny w stosunku do samej istoty tego wydarzenia. Istoty, którą stanowi jego niedająca się opisać słowami tragiczność. Owszem, było powstanie, które pozbawiło życia około dwóch tysięcy żołnierzy wroga, lecz przecież nie to wydarzyło się przede wszystkim! Przede wszystkim wydarzyła się potworna hekatomba – rzeź około 170 tysięcy, a może i jeszcze większej liczby mieszkańców Warszawy. Rzeź powtórna, bo rok wcześniej Niemcy wymordowali już 300 tysięcy mieszkańców stolicy.

Skupienie niemalże całej uwagi na powstańcach, nieustanne oddawanie im hołdów, a całkowite niemalże zaniedbanie pamięci ofiar, w przytłaczającej większości cywilnych, jest moralnie odrażające. Co wam tam jacyś cywile, prawda? Chwała oręża polskiego – oto co się liczy! Otóż liczy się i dramat powstańców, często prawie dzieci, i dramat zwykłych mieszkańców miasta. Jest bez znaczenia, czy ktoś tam akurat strzelał, czy też może krył się w piwnicy w czasie Rzezi Woli. Czy naprawdę nie można się zdobyć na to, żeby po prostu po ludzku zapłakać nad losem zabitych, zamiast napawać się bohaterstwem niektórych spośród nich? Czy godzi się tkwić uparcie w zakłamanej mitologii, zamiast po ludzku stanąć twarzą w twarz z ludzką tragedią?

Generałowie, którzy zorganizowali powstanie, jak wszyscy generałowie świata wzięli odpowiedzialność za skutki swych decyzji. Jeśli te skutki to klęska i rzeź, to niezależnie od tego, jakie mieli powody sądzić, że warto było podjąć ryzyko walki, owi generałowie ponoszą moralną klęskę. Tak też było tym razem. Nawet jeśli ktoś uważa, że powstanie miało jakieś racjonalne podstawy, czyli że szanse na zwycięstwo były realne, to przecież nie może zaprzeczyć, że okazało się ex post, iż popełniono błąd. Błąd straszliwy w skutkach. Gdyby nie ambicje i decyzje generałów, z całą pewnością wielu ludzi i tak chwyciłoby za broń (powstańcy chyba zgodnie tak twierdzą), lecz przecież skala tego oporu byłaby znacznie mniejsza i mniejszy zakres miałby też niemiecki odwet.

Stosunek Polaków do powstania warszawskiego jest infantylny i amoralny, a w dodatku naznaczony lękiem przed gniewem nacjonalistów i mitomanów, gotowych rzucić się na każdego, kto podważa święty mit Warszawy 1944. Do jakiego absurdu doprowadza ta mitomania, niedojrzałość i zakłamanie, możemy się przekonać, patrząc na pomnik małego powstańca. Wysyłanie dzieci na śmierć, a więc coś, co powszechnie uważane jest za hańbę i dowód utraty hamulców moralnych przez formacje prowadzące działania zbrojne, u nas jest nie tylko akceptowane, lecz stało się wręcz tytułem do chwały. Tak bardzo zidiocieliśmy. Czy nowe pokolenie Polaków okaże się trochę mądrzejsze?

Na zdjęciu Pomnik Ofiar Rzezi Woli w Warszawie.