MeToo w teatrze – alarm!

Kilka dni temu opublikowałem artykuł pod tytułem „MeToo w teatrze – czerwona lampka”. W związku ze sprawą Pawła Passiniego wyraziłem w nim obawę, że w ferworze walki z molestowaniem seksualnym w teatrze (i nie tylko tam) łatwo może dojść do niesprawiedliwych i przesadnych oskarżeń, a nawet pomówień. Namawiałem do ostrożności i unikania ferowania przedwczesnych wyroków, zwłaszcza w sytuacji, gdy mamy jedynie „słowo przeciwko słowu”. Sprawy Pawła Passiniego bynajmniej nie rozstrzygałem, a broniłem go tylko przed ostracyzmem i zawodowym uśmiercaniem przed jej rzetelnym osądzeniem. Mój tekst został przyjęty przez środowisko teatralne z mieszanymi uczuciami. Jedni przyznali mi rację, inni uznali, że była to zakamuflowana obrona mężczyzn molestujących młode kobiety. Były też głosy, że „Żyd broni Żyda” albo „dziad broni dziada”.

Przede wszystkim jednak w reakcji na mój artykuł napisał do mnie Paweł Passini przejmujący list, z którego wynika coś, co w żadnym wypadku nie powinno się było stać. Otóż nie dano mu dotychczas żadnej możliwości publicznego odniesienia się do swojej sprawy i stawianych mu zarzutów. Tak być nie może i dlatego użyczam mu swojego skromnego medium, by chociaż w ten sposób mógł dotrzeć ze swoim stanowiskiem do własnego środowiska. Jednocześnie proszę e-teatr o przedruk tego materiału, tak jak stało się to w przypadku mojego poprzedniego felietonu.

Jestem pod wrażeniem listu Pawła Passiniego z powodu jego jednoznaczności oraz zawartego w nim poważnego oskarżenia. Jednoznaczność polega na tym, że zaprzecza jakiejkolwiek swojej winie, twierdząc stanowczo, że stał się ofiarą linczu dokonanego przez uprzedzoną do niego dziennikarkę oraz część swojego środowiska. Oskarżenie zaś kierowane jest pod adresem prof. Doroty Segdy, której zarzuca nienadanie biegu sprawom o molestowanie, w których dysponuje udokumentowanymi skargami. Jedno i drugie musi być wyjaśnione. Walka z molestowaniem musi być sprawiedliwa, konsekwentna i obejmować wszystkich winowajców. Jeśli użyto Passiniego i poświęcono jego cześć dla odwrócenia uwagi od innych osób (a tak rozumiem jego wypowiedź), to mamy do czynienia z draństwem. Nie wydaję tu żadnego wyroku, bo nie jestem do tego powołany. Domagam się tylko tego, żeby sprawa Pawła Passiniego, która od dawna jest już publiczna, została rzetelnie i publicznie wyjaśniona, a dopóki to nie nastąpi, żeby pozwolono mu wykonywać swoją pracę. Poniżej list Pawła Passiniego, z pominięciem otwierających go podziękowań.

„Media wydały [na mnie] wyrok, który niezależnie od podejmowanych przeze mnie kroków prawnych zaistniał i zapisał się już w pamięci. Od publikacji artykułu Redaktor Dzieciuchowicz, przez niezliczone doniesienia dotyczące prezentacji mojego spektaklu na festiwalu Boska Komedia – wszystko odbywa się bez jakiejkolwiek próby weryfikacji formułowanych wobec mnie oskarżeń. Pominięte zostały także głosy osób obecnych podczas opisywanych wydarzeń.

Jak pokazały ostatnie dni, lincz na mojej osobie trwa w najlepsze. Nie potrafię i nie mogę zrozumieć braku proporcji: pomimo krążących od lat w środowisku opowieści o tym, co dzieje się w szkołach teatralnych, o tym, czego przez wiele lat dopuszczają się ich etatowi pracownicy, o czym zresztą próbowałem opowiedzieć w spektaklu – o tym wojownicy i wojowniczki o teatr bez przemocy milczą. Mnie natomiast z góry odmówiono prawa do obrony, mimo że zarzucane mi przewinienia są niczym wobec tego, o czym wiedzę ma choćby oburzająca się moją obecnością na Festiwalu Rektor Dorota Segda. I wiedza ta nie wynika z plotek, ale z adresowanych do niej skarg ofiar prawdziwego molestowania i fizycznej przemocy, nie kilku, ale wielu, wraz z przekazywanymi jej dowodami tego, co działo na zajęciach jednej z podległych jej filii. Dlaczego nikt nie zadaje jej trudnych pytań? Dlaczego środowisko milcząco przygląda się, jak jestem grillowany, nie wykorzystując tej wspaniałej okazji do rzeczywistej próby oczyszczenia?

Niestety świat jest tak skonstruowany, że raz rzuconych i powielanych pomówień nie da się odkłamać, nawet gdybym wygrał w sądzie sprawę o ochronę mojego dobrego imienia. Nie bez powodu w tradycji żydowskiej laszon hara, czyli „zły język”, jest porównywany do morderstwa, a także innych zbrodni, których efektów nie da się cofnąć.

Kluczowa dla sformułowania zarzucanego mi przez media „molestowania bez dotykania” kwestia filmowania z ukrycia jest wyjątkowo podłym kłamstwem. A to przecież na nim zbudowana jest nie tylko narracja artykułu, lecz także graficzna strona tego pseudoreportażu, mocno działająca na emocje odbiorców. Zamierzam udowodnić, że materiał z prób, o którym mowa, nie tylko nie powstał wbrew woli osoby w nim występującej, ale również i przede wszystkim spotkał się z jej pełną aprobatą jeszcze w momencie jego powstawania.

Kiedy zadzwoniła do mnie Pani Dzieciuchowicz, próbowałem jej wytłumaczyć (nie znając jeszcze skali fałszywych zarzutów artystek kryjących się pod pseudonimami) metody mojej pracy z artystami i fakt, że praca ze mną jako reżyserem nigdy nie była i nie będzie oparta na jakimkolwiek przymusie, a moje doświadczenie pozwala mi automatycznie odczytać jakikolwiek mogący się pojawić dyskomfort pracy artysty nad daną sceną. Poza tym codzienna mozolna, wielogodzinna praca reżyser-aktor najzwyczajniej nie mogłaby zaistnieć pod przymusem. Zaproponowałem Pani Dzieciuchowicz pokazanie nagrań z prób, na których wyraźnie widać, że o żadnym przymusie nie ma mowy. Zaproponowałem nawet przeprowadzenie tego rodzaju próby w obecności dziennikarki, żeby mogła wyrobić sobie własne zdanie. Pani Dzieciuchowicz wyraziła wstępne zainteresowanie takim pomysłem. Jednak podczas kolejnej rozmowy stwierdziła, że nie chce oglądać materiału bez zgody osoby, która na nim występuje. Jak dzisiaj już wiem, nie chodziło jej o poznanie prawdy, a jedynie o potwierdzenie tezy, którą z góry sobie założyła. W swoim artykule natomiast postanowiła posunąć się o krok dalej. Ilustrująca go grafika przedstawia chowającą się przed obiektywem telefonu nagą postać, a w treści znajdują się sugestie, że aktorka została do nagrania zmuszona.

Materiał nie z jednej, ale z wielu prób jest dowodem na to, że publikacja Pani Dzieciuchowicz jest wyłącznie nieudolną próbą wybicia się dziennikarza na temacie MeToo w teatrze i jest najzwyczajniej podłym eksperymentem przeprowadzanym obecnie i nieustannie na mojej osobie. Nagrania oglądaliśmy razem z ich uczestniczką jeszcze w trakcie prób, bo po to one są, by aktor czy tancerz mógł zobaczyć, jak działa coś, nad czym wspólnie pracujemy. Nigdy nie zamierzałem ich upubliczniać. Ale rzetelny dziennikarz stawiający tak miażdżące zarzuty powinien zadać sobie choćby minimalny trud ich weryfikacji.

Nigdy nikogo nie zmuszałem do nagości na scenie ani na próbie. Właśnie z tego powodu nagie kobiece i męskie ciała były obecne w moich spektaklach, ponieważ stwarzałem bezpieczną przestrzeń do pracy. Ponieważ powody, dla których korzystaliśmy z tego środka wyrazu, były istotne. Ponieważ to, co powstawało dzięki ciężkiej pracy i zaangażowaniu ze strony aktorek i aktorów – było ważne i piękne, a artystom dawało ogrom satysfakcji.

Dlatego właśnie do pracy nad tym konkretnym spektaklem zostałem zaproszony decyzją Dyrekcji Szkoły i jej młodych adeptów. Dziennikarze nie mają i jak widać nie chcą mieć wiedzy na temat pracy nad spektaklem, w którym występują elementy nagości. Co ważne, nagrane projekcje miały zostać wykorzystane jako tło spektaklu dyplomowego, jako element scenografii.

Co równie ważne, Dyrekcja szkoły w Bytomiu zapoznała się z tymi projekcjami i zaopiniowała je jako odważne i estetyczne. Paradoks? Dysonans poznawczy? Kogo to jednak teraz obchodzi?

Medialny lincz na mnie odbył się bez żadnej szansy obrony za przyzwoleniem organizacji, która powinna z urzędu przynajmniej spróbować podjąć jakikolwiek wysiłek wyjaśnienia sprawy. Zamiast tego przez związek zawodowy reżyserów, który rzekomo mnie reprezentował, zostałem uznany za winnego i zawieszony. Pod „wyrokiem” podpisał się Zarząd – żadnych nazwisk. Do dzisiaj nikt z jego reprezentantów nie zdecydował się podjąć jakiejkolwiek próby kontaktu ze mną, mimo że stawiłem się na walnym zgromadzeniu.

Właściwie już stałem się niewidzialny – relacjonująca przebieg mojego spektaklu „Najpiękniejszy wschód…” na Festiwalu Boska Komedia dziennikarka napisała, że „na sali nie zauważyliśmy Passiniego”. Zapomniała jednak dodać, że przez cały czas trwania spektaklu byłem na scenie, co można zobaczyć nawet na zdjęciach, które dołączyła do swojej relacji. Cóż, stałem się niewidzialny nawet dla oskarżycieli. Łatwiej jest powiedzieć, że Passini nie miał cywilnej odwagi pojawić się na spektaklu, który sam wyreżyserował.

I jeszcze jedno: nie ukrywam się pod pseudonimem – wybrałem taki, pod którym jestem bardzo łatwo rozpoznawalny i stanowi kwintesencję planowanego przeze mnie projektu, który zainicjował spektakl „Najpiękniejszy wschód…”. Przez ten projekt oddaję przestrzeń innej, ważniejszej sprawie, która jednak w świętym oburzeniu nie została kompletnie zauważona. Jakbym chciał się oczyszczać nieszczęściami innych ludzi – wtedy właśnie pojawiłbym się pod swoim nazwiskiem. Nikt tego nie dostrzega i nie chce dostrzec.

Zarządzanie prawdą stało się faktem. Ale pragnienia i chore ambicje kończą się szybciej niż wola walki, a ja pomimo trwającej egzekucji wciąż jej nie straciłem”.