Anno Domini 2022? Czas uwolnić kalendarz od Jezusa!

Trwa XXI wiek – zapewne ostatni w dziejach ludzkości. Nie dlatego, że zaraz wyginie (choć pewnie będzie się musiała nieco skurczyć), lecz dlatego, że za sto lat nikomu już nie będzie się chciało liczyć lat od narodzenia boskiego bohatera mitologii jednej ze schyłkowych religii. Dobrze więc powoli przyzwyczajać się do myśli, że trzeba stworzyć nowy, neutralny kulturowo kalendarz, który będą mogły zaakceptować wszystkie narody.

Już dziś Chińczycy, Arabowie czy Żydzi nie czują się dobrze z tym, że na pamiątkę światowej dominacji Wielkiej Brytanii, a następnie USA, muszą posługiwać się rachubą lat „od narodzin Chrystusa”, choć ani trochę nie wydaje im się, aby żydowski robotnik budowlany sprzed dwóch tysięcy lat był mesjaszem (Chrystusem), a co dopiero bóstwem, i to jedynym. To dla nich upokarzające i z pewnością będę chcieli to zmienić.

Jaki powód mają osoby niepoczuwające się do żadnego związku z postacią Jezusa z Nazaretu i religią chrześcijańską, aby liczyć upływ lat i określać daty wedle jego narodzin? Cóż, odpowiedź na to jest jedna: przymus, do którego przywykliśmy i na który zobojętnieliśmy. Mówimy, że to tylko umowa i że to dobrze, iż upowszechniła się na całym świecie, bo to wygodne. W przeciwnym razie musielibyśmy ciągle przeliczać lata z jednego lokalnego kalendarza na drugi.

Słaba to wymówka – przemoc nie staje się dobra przez to, że się utrwali, a pierwotne intencje jej sprawców dawno już stały się martwe i nieaktualne. Złe to myślenie – oportunistyczne wobec zła, a to pierwszy krok w stronę hipokryzji i braku wrażliwości na agresję kulturową. Tymczasem odwołanie się do fanatycznej chrześcijańskiej historiozofii, w myśl której najważniejszym wydarzeniem historycznym było przyjście na świat Jezusa Chrystusa, mające miejsce za każdym razem, gdy mówimy o „naszej” (czyli chrześcijańskiej) erze i gdy używamy wynalezionej w VI wieku (na razie wciąż „szóstym”) przez papieża rachuby lat, jest jakby rytualnym potwierdzeniem dominacji chrześcijaństwa i nieubłaganego postępu wiary chrześcijańskiej, która ma się kiedyś stać jedyną.

Uniwersalizacja chrześcijańskiej rachuby lat nie ma dwóch ani trzech przyczyn. Ma jedną: oznacza, że wszystkie ludy mają w przyszłości ukorzyć się przed swoim panem, Jezusem Chrystusem, a religia chrześcijańska jest jedyną religią prawdziwą i zgodną z wolą i objawieniem Boga. Kto zaś jeszcze nie wierzy, powinien neutralnie traktować kalendarz – nie ma jednak prawa go kontestować, bo to oznaczałoby uprzedzenie. Otóż wbrew temu szantażowi moralnemu nie mamy żadnego obowiązku do tego stopnia szanować cudzej wiary, aby wedle niej liczyć lata bądź w jakkolwiek sposób uczestniczyć w jej propagowaniu bądź obrzędach. Mówienie o „latach pańskich” (a dzieje się to zawsze, gdy liczymy lata tak jak chrześcijanie) jest zaś uczestniczeniem w narzuconej ceremonii afirmacji Jezusa z Nazaretu. Szacunek dla cudzej religii polega na powstrzymywaniu się od jej wyszydzania, na przykład przez nazywanie jej pogańską, albo puszenia się, że ma się jakaś lepszą religię. Chrześcijanie nie muszą liczyć lat po arabsku tylko dlatego, że obowiązuje ich szacunek dla islamu.

I gdyby to liczenie lat na sposób chrześcijański odzwierciedlało chociaż nagi fakt liczebnej supremacji chrześcijan! Ale nic takiego nie ma miejsca. Nawet formalni chrześcijanie stanowią wyraźną mniejszość mieszkańców ziemi, a realni to garstka. Znam wielu katolików, w tym duchownych katolickich, lecz nie znam żadnego, który nie żachnie się i nie poczuje wrabiany w jakieś nonsensy, gdy mu przypomnę, że obowiązany jest wierzyć, iż Bóg stworzył żydowską nastolatkę, którą następnie zapłodnił, by urodzić się z jej dziewiczego łona jako z własnej matki i przyjąć postać człowieka. A uczynił to po to, by jako skazany na śmierć cieśla i przewodnik duchowy grupki swych uczniów przebłagać samego siebie i wybaczyć Żydom ich grzechy polegające na nieposłuszeństwu jemu samemu. W tym celu tak pokierował wolą pewnej grupy Żydów i Rzymian, aby go ukrzyżowali. Po śmierci jednakże wrócił na kilka dni do żywych i wróci po raz drugi, aby oddzielić tych, którzy w niego wierzą, od niewiernych, a w konsekwencji jednych umieścić w raju, a innych w piekle. Litości! Czy dlatego, że kiedyś istnieli zeloci wierzący w takie historie, mamy dzisiaj twierdzić, że jest rok 2022? Przecież to dziecinada i kapitulacja rozumu. A przede wszystkim dowód słabości i bezmyślności.

Paradoksalnie właśnie dlatego, że mitologia chrześcijańska nikogo już nie interesuje i nikt piśmienny, łącznie z papieżem, nie jest w stanie traktować jej serio, chrześcijańska rachuba czasu może się utrzymywać. Uważana jest za w gruncie rzeczy świecką. To tak jak z angielskim „good by”, które etymologicznie znaczy „niechaj Bóg będzie z tobą”, lecz w praktyce jest tylko nieco bardziej formalnym sposobem pożegnania w stosunku do zwykłego „do widzenia” („see you”), albo z rosyjskim „woskriesienije”, które dosłownie znaczy „zmartwychwstanie”, a faktycznie „niedzielę”. Po prostu przywykliśmy i nie przywiązujemy to tego wagi.

A jednak właśnie dzięki temu, że się nie szanujemy i pozawalamy, aby narzucano nam obcą nam kulturę (a Chińczyk czy Hindus może to wiedzieć o sobie w dwójnasób stanowczo), ta kultura – niekojarząca się nikomu, poza samymi chrześcijanami, z niczym więcej niż pychą, wolą panowania na całym świecie i bezprzykładną, trwająca przez wieki przemocą – może wciąż funkcjonować. Z pewnością łatwiej trwać chrześcijaństwu, gdy ma tak silny atut jak uniwersalna zgoda „jeszcze nienawróconych” na liczenie lat „od narodzenia Chrystusa”. A taka oportunistyczna zgoda to nic innego jak globalne przyzwolenie na to, żeby jedna ekspansywna kultura dominowała nad światem. Przyzwolenie może nie jawne, lecz przynajmniej wirtualne. A jakbyście się czuli, katolicy, gdyby Żydzi przeforsowali posługiwanie się przez dyplomację i systemy informatyczne rachubą lat „od stworzenia świata”? Czy jestem „chrystofobem”, wyobrażając sobie, że mielibyście coś przeciwko? No właśnie. I o to mi tylko chodzi, że inni też się niedobrze czują z tym, że wasz papież zainicjował półtora tysiąca lat temu proces, w wyniku którego od dobrych dwustu lat cały świat używa waszych dat. Dwieście lat to dużo czasu. Może już wystarczy?

Światowa umowa kalendarzowa musi zostać wreszcie zerwana. Funkcjonuje ona mocą oportunizmu i zwykłej bezmyślności. Chrześcijanie mają tu wielkie szczęście, że większość ludzi jest na tyle mało refleksyjna, że nigdy nie przyszło im na myśl zapytać: „dlaczego właściwie mam liczyć lata wedle jakiejś obcej mi legendy?”. Ale to się zmieni, bo ludzie stają się coraz bardziej świadomi. Jest tylko kwestią czasu, kiedy stanie na globalnej agendzie kwestia, jak w sposób neutralny określać daty. I padnie wiele propozycji, choć neutralna kulturowo może być tylko jedna: zacznijmy od zera w przypadkowym miejscu (albo od przypadkowej, wylosowanej liczby).

Proces przyjmowania się nowego datowania będzie pewnie oddolny i minie wiele lat, zanim zaczną go respektować instytucje, na czele z państwami. Tak czy inaczej, wieku XXII z pewnością już nie będzie (a raczej będzie dla garstki odwiedzających chrześcijańskie świątynie), a naszym dzieciom przyjdzie nauczyć się trochę szybciej dodawać i odejmować w pamięci, aby lepiej móc określać daty i okresy w obu stykających się erach bądź obu przez jakiś czas równolegle funkcjonujących porządkach datowania. Nie takich rzeczy jednakże uczyli się już młodzi ludzie. Skoro umieją obsługiwać media społecznościowe i wyszukiwać tanie loty, z pewnością nauczą się też szybko liczyć, ile lat ma babcia urodzona w roku 2022, choć obecnie jest rok, powiedzmy, trzydziesty szósty.

Na początek proponuję, abyśmy już się wyemancypowali i zaczęli liczyć lata od teraz. Umówmy się więc, że jest 1 stycznia roku 1. Nie wiem, czy umowa zadziała, ale wiem, że któraś z kolejnych propozycji uwolnienia kalendarza od Jezusa z Nazaretu wreszcie wypali.

Tymczasem wszystkiego najlepszego, moi drodzy czytelnicy, w roku pierwszym!