Nie będą umierać za Białystok

Wejdą, nie wejdą? Pół świata żyje dziś tym nieobcym Polakom pytaniem. Rosja sroży się i gromadzi wojska nad granicą z Ukrainą, wojna wisi w powietrzu. A jednak nie wejdą.

Rosja więcej osiągnie, strasząc wojną, niż ją wszczynając. Kraj, który grozi wojną, a potem się wycofuje, zyskuje niemalże wdzięczność. Z pewnością Ukraińcy będą umieli taki gest docenić. Gdyby zaś Rosja rozpoczęła inwazję, w Ukraińcach obudziłby się wojenny patriotyzm, na długie dekady, a może i na zawsze antagonizujący ich z rosyjskimi pobratymcami. Jaka z tego korzyść dla Rosji? Żadna.

Groźne pomruki Kremla mają jeden i wciąż ten sam sens: jesteśmy potężni, więc nas szanujcie. Putin oczekuje, że o wycofanie się znad granicy poprosi go sam Biden, a potem bardzo go za to pochwali. Oczekuje powrotu do G7 i innych „wielkich formatów”. Rozmowy z Niemcami i Francuzami są poniżej jego ambicji. Obstawiam, że dostanie to, czego chce.

Co by się stało, gdyby jednak doszło do inwazji? Ukraińcy musieliby się bronić. Krym to co innego. To nie jest Ukraina-Ukraina, lecz terytorium, powiedzmy, nieoczywiste. Z jego aneksją pogodził się świat i spora część samych Ukraińców. Również mieszkańcy Krymu raczej się nie buntują. Jednak teraz – ani kroku dalej. Ukraina nie może sobie pozwolić na bierność, bo utraci godność w oczach własnych obywateli. Wojna musiałaby więc kosztować poważne straty również po stronie rosyjskiej. A do tego oznaczałaby sankcje, wycofanie inwestycji, wzrost cen paliw – również w samej Rosji – oraz wielkie koszty samej operacji. Wprawdzie Putin wojny się nie boi, a nawet ją kocha, to przecież nie będzie ryzykował utraty popularności, gdyby warunki życia Rosjan miały się w następstwie wojny pogorszyć. Za to królewska wspaniałomyślność przyniesie mu wiele przyjemności oraz podziwu w domu i w świecie.

Ukraina nie obchodzi świata. To nie Tajwan, który jest częścią demokratycznego Zachodu i wyspą o wielkim strategicznym znaczeniu. Za Kijów nikt umierać nie będzie. Putin to wie. Niemniej inwazja na taki „kraj buforowy” (jak postrzegają to wielcy tego świata) nieźle nastraszyłaby Europę. Z pewnością przyspieszyłaby europejskie zbrojenia, nie mówiąc już o zwiększeniu sił NATO w regionie, łącznie ze Skandynawią. Po co to Putinowi? A jeśli się wycofa, to wszyscy sobie zapamiętają, że Rosja nie zgodzi się na autentyczną okcydentalizację sąsiednich krajów i że w ostateczności gotowa jest na interwencję.

Jak więc potoczy się sprawa ukraińska? Kryzys z pewnością potrwa, bo jest na rękę Rosji. Drażnienie Zachodu w roku wielkich zmian politycznych (nowy rząd w Niemczech, a wkrótce może również we Francji), przy słabym prezydencie USA, to dobra i nie taka znowu niebezpieczna zabawa, która podoba się wielu Rosjanom. Wojska będą stały na granicy, trochę się odsuwały, a potem wracały, gdy tymczasem dyplomaci będą gorączkowo negocjować. Ukraińcy będą musieli się zgodzić na jakieś upokorzenia, a Zachód obiecać poważniejsze traktowanie Rosji i jej atomowych „zabawek”.

Niestety, oberwie się również Polsce. Zachód rozumie już, że Rosja nie zapomniała o kilku krajach, które jeszcze nie tak dawno znajdowały się pod jej panowaniem. W połączeniu z rozczarowaniem wywołanym odejściem Polski i Węgier od ideałów wspólnej Europy oraz od praktykowania demokracji konstytucyjnej nasze kraje zostaną mentalnie spisane na straty. Marzenie Kaczyńskiego, aby w pełni uniezależnić się od Unii, czyli faktycznie ją opuścić, w sposób nieformalny się spełni. Nawet jeśli demokracja powróci, to wszyscy będą pamiętać dwie rzeczy. Po pierwsze, że z nami nigdy nie wiadomo i w każdej chwili jakiś PiS może na powrót przejąć władzę.

Po drugie zaś, że gdy Rosji się zechce, to przerzuci „zielone ludziki” przez polską granicę i doprawdy lepiej nie przesadzać z gwarancjami dla naszego kraju. Bo po co Amerykanie czy Holendrzy mieliby umierać za Białystok? Duże rzeczy dzieją się w Azji – peryferie Europy to jednak problem lokalny. Czy władze Ukrainy albo Polski będą czy nie będą omdlewać w uścisku moskiewskiego niedźwiedzia, to niewiele znaczy dla Niemca i Jankesa. A „ruskie czołgi” w Warszawie zrobiłyby na widzach CNN mniej więcej takie wrażenie jak te same czołgi w Kijowie na widzach TVP. To znaczy duże – w sam raz, żeby się nieco ożywić przed wieczornym seansem z Netflixa. Na trzeci dzień sprawa spadłaby z pasków.

Spieprzyliśmy wszystko, co się dało. Polska nie ma już polityki obronnej, nie ma dyplomacji, nie ma żadnego prestiżu i znaczenia międzynarodowego. Jest takim sobie, zdanym na siebie, dalekim i obcym kulturowo krajem. Nasza sytuacja nie różni się tak bardzo od sytuacji Ukrainy. Dziś przynależność do UE i NATO wciąż wiele znaczy, lecz ile będzie znaczyć za 20 lat? Tymczasem Rosja jest imperium i nie musi planować sobie życia jedynie na cztery lata do przodu – do następnych wyborów. Patrzy wskroś dekad i spokojnie czeka na właściwy moment. Dziś upomniała się o Ukrainę. Kiedyś upomni się o Polskę.