Kaczyński zaciera rączki
Trudno nie być dziś z rządem PiS, który ze wszystkich sił wspiera Ukrainę. Rząd jest z narodem i naród z rządem. Tak wyszło. To cholernie frustrujące. Znów Morawiecki jest „premierem Morawieckim”, a Duda „prezydentem Dudą”.
Ba, również państwa Zachodu muszą rozmawiać z ludźmi Kaczyńskiego jak z partnerami, zapominając na jakiś czas, kim ci ludzie są i co uczynili Polsce i Unii Europejskiej. Naturalne zjawisko konsolidacji wokół własnego rządu społeczeństwa doświadczającego lęku i znajdującego się w nadzwyczajnym, kryzysowym położeniu sprawia, że ta całkowicie zdeprawowana władza, która już przed laty nieodwołalnie straciła moralny mandat do rządzenia, może teraz wiele zyskać. To trzeba sobie powiedzieć jasno: wojna Putina przeciwko Ukrainie przynosi korzyści PiS i Kaczyńskiemu, znacznie zwiększając szanse na reelekcję tej politycznej szajki demolującej polską demokrację i grabiącej na oślep wszystko, co tylko da się zagarnąć.
Nieczęsto zdarza się, by całe niemalże społeczeństwo jednoczyło się emocjonalnie i moralnie wokół wspólnej sprawy. Było tak w roku 1980, być może również w 1989. Jest tak również dzisiaj – i chyba po raz pierwszy to moralne poruszenie całego narodu związane jest nie z krzywdą doznawaną przez Polaków i nie z polską nadzieją na wolność, lecz z walką i wolnością cudzą. To bardzo piękne i jakoś jednak niespodziewane, zważywszy niemalże zimną obojętność większości Polaków na los muzułmańskich uchodźców (w wielu wypadkach ofiar tego samego Putina, tyle że w dalekiej Syrii) na polsko-białoruskiej granicy. Również tragiczne żniwo pandemii nie wywołuje większego poruszenia, podobnie jak występna polityka rządu świadomie poświęcającego życie tysięcy, które można by uratować, lecz kosztem niepopularnych obostrzeń, analogicznych do tych wprowadzonych w całym świecie.
Nie wiemy, jak długo potrwa moralne uniesienie i mobilizacja Polaków na rzecz Ukraińców. Oby jak najdłużej. Tego samego trzeba życzyć ludziom władzy, którzy wydają się dziś szczerze zaangażowani, jakkolwiek jeszcze niedawno widzieli w Ukraińcach głównie „banderowców”. Jednak za jakiś czas na pewno proza życia da o sobie znać, a rozmaite kłopoty, które nas czekają (jak wzrost cen i problemy logistyczne związane z absorpcją uchodźców), zmęczą nas i osłabią proukraińską mobilizację. Dziś opiera się ona na lęku, że wojna może jakoś dotrzeć do nas, a także na sympatii, jaką darzymy licznych ukraińskich mieszkańców naszego kraju. Jeśli jednak wojna będzie się przedłużać, a oligarchowie i wojsko nie pokwapią się obalić Putina, coraz więcej Polaków zacznie postrzegać konflikt rosyjsko-ukraiński jako sprawę pomiędzy „Ruskimi”. Ale nawet gdyby tak miało się stać, wciąż miliony Polaków będą skłonne wierzyć propagandzie PiS, tłumaczącej drożyznę i wzrost podatków sytuacją na Wschodzie.
Reperkusje wojny dla ładu międzynarodowego będą ogromne. To pewne. Pewne jest również to, że wojna wiele zmieni w położeniu Polski. Zapewne nasz kraj uzyska pewniejszą ochronę w ramach NATO. Zapewne powstaną nareszcie wojska UE, na czym bardzo skorzysta nasze bezpieczeństwo. Owszem, niewykluczony jest również czarny scenariusz, czyli atak na Polskę jako kraj aktywnie wspierający wojskowo Ukrainę, lecz jest on znacznie mniej prawdopodobny. Możemy mieć nadzieję, że w długiej perspektywie bezpieczeństwo naszego kraju się jednak zwiększy. Zwłaszcza gdyby Ukraina przetrwała jako wolne i demokratyczne państwo, czego jej z całego serca życzymy. Jednak w krótszej perspektywie wojna może nas kosztować przedłużenie rządów Kaczyńskiego bądź jego następcy. A to może oznaczać trwały demontaż państwa prawa i kompletną degradację kulturową i polityczną.
Nie skończyła się jeszcze upiorna pandemia, a już spadło na świat kolejne nieszczęście. A przecież miało być miło, spokojnie i zasobnie. Do kogo wnieść zażalenie?