Czy Rosja przetrwa?

Znajdujemy się w samym środku kolejnej wojny Putina i za wcześnie, aby prorokować jej koniec. Jednakże co innego prognozy, a co innego ocena procesów historycznych, których wojny są tylko „stanami ostrymi”. Te, jak wiadomo, najlepiej widać ex post, bo słynna sowa Minerwy wylatuje o zmierzchu. Tyle że w naszych czasach tempo dziejowych przemian jest znacznie większe niż dawniej – nawet w tej burzliwej epoce, w której dane było żyć Heglowi, autorowi słów o mądrej i boskiej sowie. Dlatego zmierzchy i świty sąsiadują ze sobą, a przez to widać więcej. Możemy próbować wyobrażać sobie świat w horyzoncie kilku dekad i nawet powinniśmy to robić.

Rosja przegrywa swoją wojnę. Może ugra coś terytorialnie, lecz nie podbije Ukrainy i nie wymaże jej z mapy. Naród ukraiński nie pozwolił się ani złamać, ani wchłonąć „mateczce Rosji”. Mogło się nawet tak wydawać, skoro wschodnia Ukraina jest rosyjskojęzyczna, a nowym państwem w dużej mierze rządziła przez lata ukraińsko-rosyjska oligarchia.

Okazało się to złudzeniem. Naród ukraiński istnieje – i to jako naród polityczny, pragnący wolności i demokracji. Kwestie etniczne i językowe są w świadomości narodowej Ukraińców drugorzędne. A skoro tak, to Ukraina jest na swą wolność skazana. Bo wolność jest w środku, jest duchem, a nie stanem praw ani sytuacją. Prawa i sytuacja polityczna prędzej czy później za wolnością wewnętrzną ludzi i narodu muszą nadążyć. Jestem więc spokojny, że Ukraina, nawet pozbawiona części terytorium, stanie się częścią Zachodu, który już dziś uznał jej istnienie i prawo do istnienia.

Zupełnie inaczej ma się sprawa z Rosją. W ciągu dwóch miesięcy świat przekonał się, że ten wielki kraj jest nieszczęśliwą i żałosną tyranią, a jej władca jest zaburzonym psychicznie i schorowanym starym zbrodniarzem. Nic nie zostało z onieśmielającej wizji bezkresnego, tajemniczego imperium, w którym melancholia i ucisk zdają się być wieczystą pożywką niezrównanej potęgi ducha. Demitologizacja Rosji następuje w tempie piorunującym, a urzeczenie samych Rosjan własną potęgą i osobą cara postrzegamy dziś w kategoriach zwykłej indoktrynacji – takiej samej, jak w każdym totalitarnym państwie.

Trochę nas to śmieszy, trochę brzydzi, lecz już chyba nie fascynuje. Nas, czyli Europejczyków. Resztę świata zaś Rosja obchodzi coraz mniej, bo jej rolę, rolę wielkiej ośmiornicy oplatającej mackami cały świat, odgrywają teraz Chiny. Można przypuszczać, że to Chiny będą w przyszłości nas przestraszać i fascynować, w miarę jak ich wpływy i potęga rozlewać się będą na wszystkie kontynenty. Rosja może być w tym procesie tylko asystą, a na pewno nie rywalem.

Wszyscy zadajemy sobie pytanie, czy Putin odda władzę i czy zachodnie sankcje przyniosą rezultat. Odnośnie do sankcji – zdania specjalistów są podzielone i zwykły komentator czy publicysta nie może mieć w tej sprawie własnej opinii. Pewnie wiele tu zależy od łaskawości Chin, czyli od ich interesu. Jedno można jednakże powiedzieć na pewno – Chiny od dawna kolonizują Syberię i proces uzależniania Rosji od najludniejszego państwa i najbardziej wydajnej tyranii w dziejach nowoczesnego świata będzie postępował.

Jeśli zaś chodzi o samego Putina, to świat czeka już to na zamach, już to na postępy choroby satrapy, którą wszak widać gołym okiem. Mówi się o raku tarczycy. Może i tak. Nie wiadomo. Tak czy inaczej, ten tyran nie zdoła już długo utrzymać się przy władzy. Może będzie to pół roku, a może dwa lata. W wymiarach historycznych to już bez znaczenia, jakkolwiek nie mając już nic do stracenia, Putin może poważyć się na jeszcze straszliwsze zbrodnie. Nie możemy też przewidzieć, kto go zastąpi. Czy będzie to kolejny zbrodniarz i złodziej, czy może ktoś, jak to się mówi, w miarę normalny.

Zakładając, że stanie się to drugie, co oznacza, że w Rosji nastąpi odwilż, a ludzie powychodzą z łagrów, to czy możliwa jest prawdziwa modernizacja tego kraju i ustanowienie trwałych rządów konstytucyjnych albo i rządów prawa z elementami demokracji?

Cóż, nigdy to się jeszcze Rosji i Rosjanom nie przydarzyło. Modernizacyjne zrywy trwały krótko i topiono je we krwi. Kiereńszczyznę zatopili w niej bolszewicy, a reformy Gorbaczowa i Jelcyna pogrzebał Putin i jego koleżkowie z KGB, mordujący w zamachach terrorystycznych setki Rosjan, a potem urządzający rzeź Czeczenii. Świat nie chciał o tym nic wiedzieć, lecz dzisiaj nareszcie przyjął to do wiadomości. Czy są jakiekolwiek podstawy, aby uwierzyć, że w razie kolejnej próby demokratyzacji Rosji po upadku bądź śmierci Putina (trudno wyobrazić sobie oddzielenie tych zdarzeń) przyniosą trwały rezultat? Znawcy Rosji są przecież zgodni w przeświadczeniu, że potencjał wolnościowy jest w narodzie rosyjskim słaby, a fatalizm polityczny bardzo głęboko w świadomości ugruntowany. Dlaczego mamy im nie wierzyć?

Skoro więc Rosja nie pójdzie drogą wolności, to może pójdzie drogą pracy i bogacenia się? Może weźmie przykład z Chin? Na to jednakże musiałaby wytrzeźwieć i zapragnąć tych wszystkich dóbr, po które sięgają dziś Chińczycy. I na dodatek pracować w pocie czoła, aby je zdobyć. Może i tak się stanie – w regionach kontrolowanych przez chiński kapitał. Lecz na prowincji, z dala od chińskiej granicy i wielkich miast? Bardzo to wątpliwe.

Raczej już należy się spodziewać dalszego cywilizacyjnego odpływania Moskwy i Petersburga od reszty kraju. A to oznacza ni mniej, ni więcej, lecz dekompozycję kraju. Niewiele się o tym mówi, lecz ona już postępuje. Dalekie azjatyckie regiony coraz bardziej stają się mafijnymi udzielnymi księstwami, a liczne kolonie, z tymi zakaukaskimi na czele, poddają się Moskwie jedynie dzięki terrorowi i przekupywaniu lojalnych elit.

Jak długo tak rozległy kraj może się trzymać kupy dzięki przemocy i korupcji? Owszem, długo, ale też nie za długo. Rosja w ciągu ostatnich trzystu lat bardzo zmieniała swoje granice i bynajmniej nie tylko się powiększała. Dość wspomnieć, że kiedyś miała i Polskę, i Finlandię. Rozpad ZSRR był największą utratą kolonii, a nastąpił po wielu dekadach istnienia prawdziwego rosyjskiego mocarstwa. Dziś niewiele z niego zostało. I doprawdy nie ma żadnych powodów, aby przyjmować, że proces rozpadu został już zatrzymany. Bo takim powodem nie jest gotowość do wszelkich zbrodni w celu spacyfikowania każdej nieposłusznej prowincji. Jak pokazują dzieje Rzymu, to bynajmniej nie wystarczy, by uchronić cesarstwo przed rozpadem. A również bohaterski opór Ukrainy wydaje się dowodzić, że tam, gdzie naród chce wolności, terror na dłuższą metę tej woli złamać nie zdoła.

Rosję czeka proces powolnego rozpadu i politycznego gnicia połączonego z postępującą chińską kolonizacją. Putinowskie sny o potędze przepadną wraz z jego odrażającą i przerażającą osobą. Ukraina będzie wolna, choć może nieprędko odzyska terytorialną integralność. I tylko Białorusinów mi szkoda, bo ich pociąg do wolności odjechał, a następny podstawią nieprędko.