Tusk i cała reszta

Czas leci, zewsząd słychać głosy wzywające do zjednoczenia opozycji, a tu nic. Kilku panów gra w cykora, czyli jedzie na zderzenie, licząc na to, że rywal się wystraszy i zjedzie na bok. Hołownia, Kosiniak i Czarzasty „pogrywają”, bo wydaje im się, że jak nie podporządkują się Tuskowi, to w ostatniej chwili podbiją stawkę i zostaną przy nowym-starym premierze kimś na miarę Ziobry u Kaczyńskiego. Ale cwaniactwo zabija. Podobnie jak autorytaryzm. Jedno i drugie ma u podstawy narcyzm. Tusk chce wszystkich przeczołgać, a potencjalni koalicjanci chcą Tuska przeczekać i wypościć. Co gorsza, nieustannie kombinują z ewentualnością dwóch list. Ba, snują nawet wizje trzeciej kadencji PiS, przy której będą mieli okazałe kluby parlamentarne i dotacje. Jak to często u mężczyzn bywa – ślub w zasadzie planują, lecz o koleżanki dbają.

Trzeba sobie jasno powiedzieć, że kto dziś gotów jest grać na zwycięstwo PiS, niby to licząc na to, że po wyborach nie uda się Kaczyńskiemu stworzyć rządu, ten jest dureń, gówniarz i zdrajca. Nie wolno w taki sposób igrać losem Polski! Tylko jedna lista, nawet nieco sztuczna i szyta grubymi nićmi, dostanie więcej niż PiS. Taki mamy kraj, takie mamy warunki. Każdy wariant z wygraną PiS jest dla kraju skrajnie niebezpieczny. Kaczyński nie odda władzy po dobroci. To jego ostatnia prosta w polityce i nie odejdzie bez walki. Trzeba ją stoczyć przed wyborami, a nie po wyborach.

Nie podoba mi się arogancja Donalda Tuska wobec małych partnerów, a zwłaszcza instrumentalizowanie lewicy. Platforma wciąż jest feudalną partią władzy, rozbudowaną w strukturach i zwieńczoną wyniosłą wieżycą z niedostępnym i kapryśnym wodzem, zatarasowanym na najwyższym piętrze. Ale Tusk jest jak ojciec – mamy go, jakiego mamy, i drugiego nie będzie. Trzeba żyć z jego wadami, a nie walczyć z nim, bo to walka wbrew naszym najżywotniejszym interesom.

Inaczej mówiąc, musimy stać murem za tym przywódcą, który zdolny jest obalić reżim, jeśli wszyscy mu się podporządkują. To bolesne, trudne do zaakceptowania, lecz nie ma innej realnej możliwości. Sytuacja jest nadzwyczajna i nie czas na wybrzydzanie ani demokratyczną rywalizację. Obalenie oraz rozliczenie reżimu Kaczyńskiego i Ziobry jest wymogiem bezpieczeństwa narodowego i racją stanu. Nie wolno z tym igrać. Tak jak w Ukrainie walka polityczna z obozem Zełenskiego chwilowo nie ma sensu, tak również w Polsce boczenie się na Tuska oznacza lanie wody na kaczy młyn. Nie powinno tak być, lecz sytuacja jest nadzwyczajna i trzeba się tym faktem pogodzić.

Nie mam wśród przywódców partii demokratycznych żadnego swojego faworyta. Jednocześnie muszę przyznać, że wszyscy są ludźmi inteligentnymi i doświadczonymi, co w jakimś stopniu równoważy ich narcyzm i egoizm osobisty oraz partyjny. Liczę na to, że w chwili próby stać ich będzie na wyjście z własnych ograniczeń i pokazanie klasy. Ale ta chwila już się zbliża! Koalicja nie może powstać na kilka miesięcy przed wyborami, bo nie zdąży się zaprezentować ani uwiarygodnić. Już teraz musi być wiadomo, jak opozycja wyobraża sobie przejęcie władzy. Nie ma na co czekać!

Wygląda na to, że bitwa o wyrwanie Polski z łap mafii definiuje się jako ostateczne starcie dwóch gigantów: Kaczyńskiego i Tuska. Może się to nam nie podobać, lecz taka jest estetyka politycznego teatru. Polacy personifikują swoje emocje polityczne i skupiają się wokół swoich bohaterów, z którymi pragną się identyfikować. Będzie więc wielki mecz albo raczej wielkie zapasy w błocie. Ostateczna rozgrywka pomiędzy dwoma nienawidzącymi się od dekad rywalami. No i dobrze. Pogódźmy się z tym i kibicujmy Donaldowi. A nawet pomagajmy, jak umiemy.

Donald Tusk bardzo się zmienia w ciągu swej kariery. Stanowisko premiera uczyniło zeń polityka wagi ciężkiej, który jak coś mówi, to mówi, zaś stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej przydało mu wymiarów polityka formatu światowego. Trudno w to może uwierzyć, lecz w drugim dwuleciu swej służby był nim naprawdę. Powrócił więc do Polski jako ktoś, kogo słowa ważą więcej, niż znaczą – mąż stanu bez stanu, premier na uchodźstwie, przemawiający jak ktoś, kto reprezentuje państwo w czasach, gdy zawładnęli nim uzurpatorzy i obiecuje je odzyskać.

Zdolności retoryczne Donalda Tuska są spektakularne. Ględy Kaczyńskiego brzmią żałośnie i żenująco, gdy porównać je z wystąpieniami byłego i (miejmy nadzieję) przyszłego premiera. W dodatku Tusk niespodziewanie zaczął posługiwać się językiem pełnym agresji i pogardy dla przeciwnika, który w pełni wszak na to zasługuje. Dziś nazwał pisowców talibami znad Wisły. Mocno i trafnie. Okazuje się, że powaga i wiarygodność polityka nie wymaga już zachowywania kurtuazji i unikania nazywania rzeczy po imieniu. Ubocznym efektem zdziczenia obyczajów politycznych i tego rynsztoka, którym stały się media społecznościowe, jest wzrost szczerości i autentyczności w wypowiedziach polityków. To zmiana, którą poczuł i doskonale wykorzystuje Donald Tusk.

Widzimy dziś Tuska w roli twardziela, który nie boi się grozić politycznym gangsterom pogruchotaniem kości, a jednocześnie pilnuje, aby nie zantagonizować żadnej grupy społecznej. Jest „pozytywnym populistą”, poruszającym się blisko krawędzi przyzwoitości w dogadzaniu pospolitym emocjom i oczekiwaniom, lecz granicy tej nieprzekraczającym.

Nic to jednakże nie pomoże, jeśli nie powstanie wspólna lista opozycji. Nasz los zależy dziś od kilku facetów, którzy muszą pokonać swoją miłość własną i wyrzec się iluzorycznych ambicji. Jednym z nich jest sam Donald Tusk.