Strwożone serce „pisowca”. Nie odpuszczać!
Wszyscy zadajemy sobie pytanie: czy oni tak na serio? Strojenie się przez PiS w piórka obrońców konstytucji i praworządności, wchodzenie w buty demokratycznej opozycji, łącznie z zakładaniem stowarzyszeń wzorowanych na KOR i KOD, urządzanie wolnościowych demonstracji itp. sprawia wrażenie jakiegoś gorszącego happeningu, w którym wilki poprzebierane za owce i diabły ubrane w ornaty urządzają sobie jakieś bluźniercze kpiny.
Dlaczego oni to robią i co przy tym czują? Czy przedrzeźniają demokratyczną opozycję całkowicie cynicznie, czy też bez reszty już pogrążeni w jakimś żałosnym fantazmacie, powodowani jakimiś podrobionymi czy fantomowymi ideałami demokratycznymi, są w swoich własnych oczach poważni? Odpowiedzi na te pytania mają kluczowe znaczenie dla strategii politycznej, a przede wszystkim dla sytuacji w kraju w ciągu najbliższych lat. Rozumiejąc, co się dzieje w umysłach i sercach tych, którzy tracą dziś władzę, a jutro być może stracą pieniądze i wolność osobistą, możemy odpowiednio się przygotować na ewentualne ekscesy warcholstwa i anarchii.
W moim przekonaniu ani Jarosław Kaczyński, ani cała „wierchuszka” PiS jeszcze nie wiedzą, co czują. Mają utrudniony kontakt z własnymi emocjami. Na zmianę ulegają imaginowanym patriotycznym uniesieniom, żalowi, frustracji, złości, lękowi oraz pokusom bezwzględnego cynizmu. Widać to migotanie uczuć w wypowiedziach Kaczyńskiego, Dudy i innych. Jednakże przy całej tej niestabilności jasno zaznaczają się główne wyznaczniki postępowania straumatyzowanego środowiska PiS.
Pierwszym z nich jest imperatyw tworzenia legendy. Cynicznie czy z głupoty ludzie PiS muszą odnowić swój mit i stworzyć dla siebie nową opowieść o chwale i męczeństwie, bo religia smoleńska całkowicie wyczerpała już potencjał, nie mówiąc o prehistorii z Porozumieniem Centrum czy rządem Olszewskiego. I podobnie jak w sprawie rzekomego zamachu smoleńskiego raczej drugorzędne znaczenie ma to, kto w PiS i w jakim stopniu wierzy w opowieść o brutalnym reżimie sterowanego z Berlina Donalda Tuska i dzielnych obrońcach demokracji z PiS.
Czy się wierzy, czy nie, nadal w amoku, cynicznie lub ogólnie bezmyślnie swoje robić trzeba. Najgorsza byłaby bezczynność. Skoro zaś PO i jej otoczenie ma długą historię walki z dewastacją państwa przez PiS, to PiS musi mieć swoją. Nie tylko po to, by w ogóle coś robić, jakoś się bronić, lecz przede wszystkim po to, aby się odbudować i skonsolidować wokół „działań opozycyjnych” swoje struktury i swój twardy elektorat. A także po to, aby wyprać sobie sumienia, utwierdzając się w fałszywym symetryzmie, wedle którego Tusk zachowuje się dokładnie tak samo jak wcześniej Kaczyński, a PiS wcale nie jest bardziej autorytarną i cyniczną machiną do zawłaszczania państwa niż PO.
Wmówienie sobie tego jest fundamentalnym psychologicznym interesem działaczy PiS. I z każdą demonstracją pod telewizją, więzieniem czy prokuraturą będą bliżsi tego poczucia, że wcale nie są gorsi i też mają swoją rację i swoją sprawę, o którą walczą.
Nie ma polityki bez idealizmu – choćby najbardziej absurdalnego i załganego. Pieśni żałosne i patriotyczne tromtadracje, do Boga inwokacje, męczeństwo bohaterów i płacz wdów potrzebne są zarówno tym, którzy bronią wolności, praworządności, jak i tym, którzy bezwstydnie albo z głupoty i nieświadomi własnej śmieszności taką walkę swymi błazeńskimi popisami parodiują. Dlatego PiS, złakniony legitymacji przez ideały i emocje, będzie w to brnął. O ile, rządząc, mógł chełpić się i napawać własnym bezwstydem i cynizmem, o tyle teraz nie pozostaje mu nic oprócz histerii.
Dlatego PiS nie ma wyboru. Wchodząc raz w ten zaklęty krąg złudzeń i histerii generowanych przez zranione ego, musi się w nim kręcić. Nie ma z niego wyjścia. Dla histeryka fakty się nie liczą. Nie liczą się trzeźwe kalkulacje. Liczy się wyłącznie stan emocji. Histeryk skupia się na nich, kumulując je, wstrzymując reakcję, a następnie dając im gwałtowny upust. Dokładnie tak jak w pełnych śmiesznych pauz, groteskowo groźnych min i nagłych wybuchów agresji przemówieniach Andrzeja Dudy.
Czy wobec tego powinniśmy się spodziewać niekończącego się cyrku w Sejmie i na ulicach? Czy PiS będzie bojkotował państwo i tworzył państwo równoległe w logice wojny domowej? Owszem, będzie to robił, ale tylko dopóty, dopóki strach nie zacznie podpowiadać pisowcom, że posłuszeństwo i oportunizm byłyby bezpieczniejsze i bardziej korzystne niż bunt. Kto dziś kozaczy i „chojraczy”, niby to taki silny w grupie, ten jutro w zaciszu domowym, przy stole z żoną policzy sobie, co się bardziej opłaci. I jak miliony kozaków przed nim nasz dzielny „pisowiec” dojdzie do wniosku, że lepiej siedzieć cicho, a nawet przymilić się do nowej władzy, tak jak niegdyś przymilił się do tej, która dziś jest starą, a wtedy też była nową. Ludzka małość to w polityce potęga. O wiele większa niż patriotyczne porywy na zawołanie.
Bo awanturnictwo, warcholstwo i histeria, niezależnie od tego, na ile są spontaniczne i szczere, a na ile są „strategią” niby to na zimno planowaną „na Nowogrodzkiej”, wynikają ze strachu. My też, walcząc z reżimem Kaczyńskiego (a niektórzy z nas również z komuną, w dawnych czasach), powodowani byliśmy lękiem. Baliśmy się, że tępy populistyczno-klerykalny reżim zniszczy podstawy naszego życia społecznego i odbierze nam godność. Bo życie pod władzą rozbisurmanionych chamów i złodziei jest upokorzeniem. A z czasem prowadzi też do utraty wielu swobód i wolności. Dziś „pisowcy” również boją się upokorzenia związanego z tym, że będą nimi rządzić ludzie, których nienawidzą i którymi gardzą. Przede wszystkim boją się jednakże o siebie. O swoje dochody i posady, a już szczególnie boją się odsiadki.
W momencie, w którym pierwszy prominentny człowiek PiS, będący jednym z filarów władzy tej partii, faktycznie znalazł się za kratami, przekroczony został rubikon i złamane zostało tabu. Politycy są bowiem święcie przekonani, że polityka jest grą. Gra się może i brutalnie, lecz nigdy nie zapomina się, że jest to tylko gra i wszyscy powinni się w niej czuć bezpiecznie. Nie tylko dlatego, że są kolegami uprawiającymi tę samą dyscyplinę „sportu”, lecz po prostu dlatego, że nie jest w niczyim interesie uruchomienie spirali przemocy. Granicą zemsty jest wyrzucenie ze stanowiska i jakieś niekończące się nigdy postępowanie w prokuraturze i sądzie.
Nie ma jednakże mowy o wsadzaniu, bo każdy wie, że ci, co dziś siedzą, jutro będą wsadzać tych, którzy wcześniej zrobili im to samo. Bycie politykiem daje całożyciowy immunitet, bo polityk w więzieniu to przecież „więzień polityczny”.
A tu się okazuje, że „Tusk się nie zawahał” i „zrobił TO”. I TEGO PiS naprawdę się nie spodziewał. Bo dla tych ludzi zasada „kruk krukowi oka nie wykole” jest jak nienaruszalne prawo przyrody. Są sitwą, plemieniem i ta grupowa solidarność – w zawłaszczaniu zasobów państwa i bronieniu swoich – jest dla nich tak samo oczywista jak oddychanie. Co więcej, jest dla nich oczywiste, że prawo, procedury i instytucje są tylko atrapą, więc jeśli ktoś wsadza „pisowca” do więzienia, to jest to po prostu polityczna decyzja najwyższego czynnika, a nie jakiegoś tam sądu. Coś takiego, że Tusk nie ma wpływu na to, kto idzie siedzieć, a kto rządzi telewizją czy Orlenem, ludziom PiS zupełnie nie mieści się w głowie i w ogóle nie biorą pod uwagę ewentualności, że tak może być bądź że tak ma być w przyszłości. Prędzej uwierzą, że Tusk z Putinem zamordowali Kaczyńskiego za przyzwoleniem Merkel, niż że ktoś mógłby na serio potraktować praworządność.
A tu klops. Do więzienia trafił sam bezwzględny „łaps” Kaczyńskiego, wierny pretorianin od zadań specjalnych. Wszyscy się go bali, wszyscy go z tego strachu nienawidzili, a on teraz w ciupie. Świat się kończy! I w dodatku Duda z Kaczyńskim, chociaż mogą go stamtąd wyciągnąć, to jednak tego nie robią. Zrobili sobie za to z Kamińskiego męczennika. Czy w takiej sytuacji ja mogę liczyć na ochronę? Nie bardzo. Tak myśli dziś „pisowiec”. Czuje, że traci grunt pod nogami i że ta władza nie żartuje. Że kiedyś i do niego przyjdzie wezwanie na przesłuchanie.
Z każdym procesem lęk będzie narastał, a z tym lękiem pokornieć będą kolejne zastępy niedawnych kozaków. Nieraz jeszcze widzieć będziemy skruszonych „pisowców” sypiących swoich kolegów w nadziei uniknięcia kary. Oportuniści sami przynosić będą nowym szefom dokumenty, zdradzać swoje kluby radnych, przechodząc na stronę „antypisowską”, pisać donosy, ochoczo zeznawać, dzwonić do dziennikarzy itd. Bo to marne jest towarzystwo – łatwo je zlepić gotówką, lecz gdy lepiszcze się wykrusza, zwarte zastępy rozpierzchają się bez śladu. Zwłaszcza gdy strach zagląda w oczy. Lojalność to taka Jola, co trzyma na dobre i na złe, ale tylko sama ze sobą.
Tu nie ma wielkiej filozofii. W PiS zapanował strach. Strach wisi nad PiS jak czarna burzowa chmura, na którą nie wolno patrzeć, aby nie sprowokować do pierwszych gromów. Teraz to ten strach jest tabu. Nie wolno o nim mówić. Nie ma z kim o nim porozmawiać. Nie ma dokąd przed nim uciec. To strach spędza sen z oczu tysięcy większych i mniejszych cwaniaków i to strach będzie nimi rządził przez następne lata. Jedyna nadzieja PiS to zarazić tym strachem polityków, prokuratorów i sędziów. Bo, faktycznie, strach jest zaraźliwy.
Dlatego dziś największym wrogiem demokracji i praworządności nie jest PiS, lecz własna słabość, miękkość i lękliwość polityków i prawników. Nie bójcie się! Nie słuchajcie cynicznych suflerów, którzy chcą zbić kapitał na wzywaniu do „umiaru”, czyli abolicji. Nie bójcie się ich strachu, który odzywa się w was! Miejcie odwagę być stróżami prawa i sprawiedliwości! Nie odpuszczajcie! Nie cofajcie się ani na krok!
Machina prawa musi zadziałać i pracować wytrwale i uparcie jak młockarnia. To jedyny sposób, aby wszyscy kandydaci na warchołów i dyktatorów przekonali się, że to bardzo ryzykowana gra, której nie opłaca się podejmować. Jeśli zaś ulegniecie pokusie, by na ołtarzu sprawiedliwości zarżnąć jakiegoś kozła ofiarnego, by tylko zadowolić masy i tym sposobem uwolnić od odpowiedzialności tysiące innych przestępców, to za kilka lat oni powrócą i zemszczą się bez litości, śmiejąc się z waszej słabości. W 2007 r. Donald Tusk popełnił błąd, bo przestraszył się, że rośnie w nim niegodne pragnienie zemsty. Miejmy nadzieję, że on sam, a przede wszystkim prokuratorzy, śledczy i sędziowie tym razem nie zawahają się zapełnić więzień więźniami politycznymi.
Tak, więźniami politycznymi. Bo przestępstwa popełniane przez polityków i urzędników, polegające na nadużyciu stanowisk, sprzeniewierzeniach, łamaniu procedur i „niegospodarności” w wydawaniu środków publicznych, mają naturę polityczną. Są to – nie bójmy się tego słowa – przestępstwa polityczne. W słabych demokracjach tego rodzaju przestępstwa i ich sprawcy pozostają bezkarni. Tylko dlatego, że są lub byli politykami. Bo też słaba władza boi się mieć w więzieniach „więźniów politycznych”, których masy ich zwolenników okrzykną „więźniami reżimu” albo „więźniami sumienia”. Za to silna władza takiemu szantażowi nie ulega i nie boi się procesów polityków ani nie boi się wsadzać ich do więzienia, jeśli są przestępcami.
„Cela plus” to jedyna droga do silnego, praworządnego państwa, które wreszcie będzie szanowane przez wszystkich obywateli. Bo tylko wykonywanie prawa i przestrzeganie przewidzianych przez prawo, zrozumiałych, transparentnych procedur może sprawić, że państwo staje się silne i wolne siłą i wolnością swoich obywateli.