Zostawcie Sienkiewicza, tamtego Sienkiewicza!

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Dziś już nie wiadomo, czy „ten” Sienkiewicz to pradziad czy prawnuk, pisarz czy polityk. Umówmy się przeto, że ten jest ten, a tamten jest tamten. I jakoś tak się zabawnie złożyło, że gdy ten stał się przedmiotem nagonki prawicy – z powodu ministrowania naszej kulturze – to tamten stał się przedmiotem nagonki lewicy z powodu swych kolonialnych uprzedzeń, którym to dał wyraz w książce przygodowej dla dzieci „W pustyni i w puszczy”. Doszło do tego, że jedna z najlepiej napisanych książek dla starszych dzieci może wylecieć z listy szkolnych lektur lub zostać ocenzurowana. A w najlepszym wypadku odpowiednio skomentowana.

Naszej lewicy chyba pomyliły się stulecia. Jeśli jeszcze kilka dekad temu, gdy państwa postkolonialne były młode i niepewne swego bytu, los ludzi tam żyjących oraz stamtąd pochodzących zależał od zachodnich uprzedzeń, arogancji, suprematyzmu, a nawet rasizmu. Ale dziś? Komu dziś przychodzi do głowy pogardzać kimś dlatego, że jest z Afryki, albo uważać się za lepszego, gdyż jest się z Europy? Rasizm i pycha kulturowa zostały zepchnięte na głęboki margines i nie trzeba już dzisiaj chronić przed nimi dzieci. Trzeba im natomiast opowiedzieć, jak to z tym było dawniej.

A „W pustyni i w puszczy” doskonale się do tego nadaje, bo ta właśnie książka, jak żaden inny rodzimy utwór literacki, jest świadectwem borykania się umysłów dziewiętnastowiecznych z liberalną i egalitarną transformacją, która już była w toku, lecz jej (znany nam) kres spowijała jeszcze mgła. Odwołując się do anachronicznych klisz „treści nieodpowiednich dla dzieci”, pozbawiamy je szansy na uświadomienie – w tym przypadku uświadomienie historyczne. Książki Sienkiewicza z pewnością są stronnicze i anachroniczne. Ale takie właśnie mają być! Są zabytkami, które powinniśmy starać się zrozumieć.

I bynajmniej sprawa nie sprowadza się do kilku przesądów, których należy się wyzbyć (po ich uprzednim należytym zrozumieniu). Bo taki na przykład dyskurs „postkolonialny”, stojący za cenzurowaniem tamtego Sienkiewicza, jest w swojej podstawowej, edukacyjnej wersji całkiem bałamutny i tak zapatrzony w swój dogmatyzm i radykalizm, że trudno znaleźć dla niego analogie w dziewiętnastowiecznych ideologiach kolonialnych. Wtedy mówiło się o „dzikich”, wyolbrzymiało ponad wszelką miarę zjawisko kanibalizmu, a nawet uważało rdzennych mieszkańców Afryki i Ameryk za nierozgarniętych półgłówków, ale cóż to jest w porównaniu z pogardą, jaką żywi się do współczesnego „klasisty” i „suprematysty”! Ten to jest dopiero „wykluczeniec” i homo sacer!

Jako że osobiście nie muszę się już obawiać pogorszenia swej opinii, pozwolę sobie na kilka uwag wysubtelniających kwestię kolonializmu. Nie będę przy tym zastrzegał, że wyzysk i niewolnictwo oraz związane z nimi zbrodnie i nieprawości najsurowiej potępiam, bo takie zastrzeżenia są poniżej mojej godności, a na opinii ludzi, którzy podejrzewają mnie o rasizm, pochwałę niewolnictwa i inne tego rodzaju niecnoty, najzupełniej mi nie zależy.

Jak to więc z tymi koloniami i postkoloniami bywa? Bywa różnie, jak różne były kolonialne metropolie, kolonizowane tereny i mieszkający tam ludzie. Bywało strasznie, jak w belgijskim Kongu, i całkiem znośnie, jak w wielu państwach założonych w końcu przez kolonizatorów bądź społeczność mieszaną, a nie przez autochtonów. Bo postkolonialna jest przecież nie tylko, dajmy na to, Algieria czy Kenia, lecz również Australia, USA i Meksyk. Na dobrą sprawę większość państw powstała niegdyś w oparciu o model „przyjechali, przejęli i założyli państwo”, czyli model kolonizacyjny. Po prostu państwowość i związane z nią know-how to jeden z globalnych towarów eksportowych.

Rzecz jasna, mówiąc o koloniach, mamy na myśli w pierwszym rzędzie to, co wyprawiała Wielka Brytania w Afryce, Indiach i na całym świecie oraz podobne podboje dokonywane przez Francję, Portugalię czy Niemcy. Oburza nas – słusznie – eksploatowanie, a tym bardziej zniewalanie ludzi, zmuszanych do pracy ponad siły na rzecz chciwych zysków kompanii i mocarstw. I choć to żadne usprawiedliwienie, to należy pamiętać i o tym, że i bez kolonizacji większość mieszkańców biednych regionów świata zwanego niegdyś egzotycznym doświadczała ciężkiej niesprawiedliwości i wyzysku, a nierzadko również niewolnictwa. Lokalni władcy czasami bywali mniej okrutni od „białych panów”, a czasami bardziej. Niewolnictwo i rasizm też nie były żadnymi nowymi chorobami, przywleczonymi z Europy przez zdemoralizowanych burżuazyjnych kapitalistów. Od tysięcy lat miały się jak najlepiej w Afryce i na innych kontynentach. Nie zmienia to zresztą faktu, że przybysze z Zachodu uczynili z wyzysku i ucisku przemysł sam dla siebie, w niektórych regionach niepomiernie je potęgując.

Nie można też porównywać kolonizacji do zwykłych najazdów na obce państwa. Czasami w miejscach, gdzie pojawiali się kolonizatorzy, w ogóle nie było struktur państwowych, a jedynie plemienne. A czasami, jak w Chinach, państwo istniało jak najbardziej, lecz kolonizacja nie zmierzała do przejęcia tego państwa, lecz do założenia na jego wybrzeżach kolonii, czyli miast handlowych. W ogóle kolonizacja ma głównie źródła ekonomiczne, natomiast aspiracje geostrategiczne i polityczne przyszły później – apetyty rosły tu w miarę jedzenia. Tworząc porty, plantacje, posterunki wojskowe, a następnie drogi, koleje i całe miasta, kolonizatorzy liczyli na zyski, a wędrujący z nimi misjonarze – na złowienie nowych duszyczek. I najczęściej starano się to wszystko urządzić pokojowo, w zgodzie i porozumieniu z lokalnymi przywódcami – od potężnych nababów i książąt aż po wioskowych szamanów.

Nie zmienia to faktu, że gdy nie dało się po dobroci, to w sukurs przychodził oddział „rifles” i robił porządek. Skądinąd gdy wielkie armie europejskie szukały w Afryce rekrutów, to chętnych nie brakowało. Podobnie jak do źle płatnej, lecz dość pewnej roboty na farmach, budowach czy w kolonialnej administracji. Bo, nomen omen, w koloniach na ogół nic nie było albo czarne, albo białe.

Dziedzictwo kolonializmu jest notorycznie dwuznaczne. Kolonizatorzy pozostawili po sobie wielkie traumy i krzywdy całych ludów, lecz ponadto infrastrukturę biurokratyczną i techniczną, która umożliwiła stworzenie biednych bo biednych, ale jednak państw. Państw narodowych, wzorowanych na europejskich, choć narody trzeba było klecić naprędce i to z mało dopasowanych do siebie elementów. Przez długie dekady trwały w byłych koloniach przeraźliwe rzezie (i nadal jeszcze się zdarzają, przez co żołnierze stoją tu wszędzie na rogatkach, jak stali i sto, i sto pięćdziesiąt lat temu), lecz powoli prawie każde z wyzwolonych od metropolii państw stawało na nogi. Prawie każde podjęło mądrą decyzję, aby utrzymać więzi z dawną metropolią, zachować jej język i zaadaptować niektóre jej instytucje. A byłe metropolie wydają naprawdę poważne kwoty, aby wesprzeć zaprzyjaźnione państwa afrykańskie.

Jakoś to działa i w większości przypadków panuje kulturowa i polityczna zgoda wokół dziedzictwa kolonialnego danego kraju. Kolonizacja to jest po prostu część historii, a nie coś w rodzaju „niedawno dokonanej napaści, za którą należy się odszkodowanie”. I z całą pewnością współczesny jako tako wykształcony Anglik czy Francuz nie uważa się za lepszego od Angolczyka czy Kenijczyka. To się po prostu już skończyło i nie grozi również naszym dzieciom, nawet gdy przeczytają „W pustyni i w puszczy”.

I jeszcze jedno. Większość protekcjonalnych i wyższościowych komentarzy w stosunku do ludności rdzennej, jakie znajdziemy również na kartach książki Sienkiewicza, jest takimi tylko pozornie, bo wcale nie wyraża się w nich pogarda, lecz jedynie stwierdzenie różnic odnoszących się do poziomu rozwoju cywilizacyjnego, który wszędzie mierzymy tymi samymi miarami i w obrębie którego mamy podobne aspiracje. Gdy za komuny mówiliśmy, że w jakiejś dziedzinie byliśmy „sto lat za Murzynami”, to nie było w tym grama rasizmu. Wręcz przeciwnie – bardzo surowa ocena naszej własnej kondycji.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Oddychać najlepiej rano. Tak się żyje w mieście z najgorszym powietrzem w Polsce

Zdrowie? Pochodzę stąd z dziada pradziada i żyliśmy w smogu cały czas. Nie widzę, żeby ludzie się tym jakoś przejmowali – słyszymy w Suchej Beskidzkiej, która jest w czołówce miejscowości z najgorszym powietrzem w Polsce.

Anna Wyrwik

Gdy zaś w jednym kraju afrykańskim nie było jeszcze kolei i utwardzanych dróg, to był to kraj zacofany i zacofanie to mógł stwierdzić i nazwać po imieniu zarówno Europejczyk, jak i Afrykanin. Pojęcia zacofania i postępu są moralnie neutralne i całkiem uniwersalne. Nie zmienia to faktu, że przez ponad sto lat Europejczycy bardzo często wyrażali się o ludach kolonizowanych z poczuciem wyższości niezwiązanym z kwestiami cywilizacji materialnej, a nawet politycznej. Panowało bowiem przekonanie, że cała ludzkość podąża jedną drogą cywilizacyjnego rozwoju, a najbardziej na tej drodze posunięci są zachodni europejscy i zamorscy biali chrześcijanie. Ale to właśnie kontakt w kulturami rdzennymi Afryki i obu Ameryk oduczył Europejczyków takiego wyższościowego myślenia. Pozostało ono jeszcze tylko w instytucjach religijnych – chrześcijanie i muzułmanie wciąż „ewangelizują” i „nawracają”, bo nadal im się wydaje, że ich religia jest lepsza i prawdziwsza, a tamte afrykańskie czy indiańskie są fałszywe i w ogóle „pogańskie”. Pewnie i to się kiedyś zmieni, a ostatnia forma kolonizacji, jaką jest „przekabacanie” cudzych dzieci na „jedynie słuszną wiarę” w zamian za jedzenie i edukację, zostanie uznane za moralnie niedopuszczalną ingerencję w suwerenność molestowanych w ten sposób społeczności i ich kultur.

A na koniec opowiem Państwu anegdotkę. Smutną i prawdziwą. Otóż piszę te słowa w Kenii. Często pytają mnie tutaj, skąd jestem. I już trzykrotnie na swoje „From Poland” usłyszałem: „Kenia nie ma kanibal, nie ma kanibal”. Oczami wyobraźni widzę setki Polaków ucinających sobie z Kenijczykami pogwarki o kanibalizmie. Czy naprawdę myślicie, że to chamstwo wzięło się z lektury „W pustyni i w puszczy”? Albo że zniknie, gdy powieść Sienkiewicza zniknie ze szkół? A swoją drogą, czas zastanowić się nad tym, skąd się to bierze, że Polacy robią za granicą rzeczy, których inni zwykle jednak nie robią. Ale to już temat na inną okazję.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj