Żydzi chcą więcej i więcej
Mieszkańcy Warszawy nie przyszli na obchody 70 rocznicy powstania w getcie. Może nikt ich nie zapraszał? Pewnie nie, bo „na teren” wchodziło się za zaproszeniami. A jednak, gdy odbywają się jakieś inne uroczystości państwowe, pod grobem Nieznanego Żołnierza, za barierkami zwykle stoją tłumy niezaproszonych, samozapraszających się szaraków. No ale to jest w środku miasta, a pomnik powstania gdzieś na Muranowie. Zresztą, ile w końcu tych powstań? Jest warszawskie, to i wystarczy. Za dużo tego świętowania to też by było niedobrze. Żydzi mają swoje, więc niech sobie obchodzą swoje. A my mamy swoje, w sierpniu. Niechaj każdy swego pilnuje. Żadna tam wrogość ani niechęć. Po prostu, tak jak u sąsiadów – co twoje to twoje, a co moje, to moje. Tyle że rząd inaczej na to patrzy. Więc czemu na przykład Pani Szumilas, siedząca z innymi oficjelami, nie wpadła na pomysł, żeby przyprowadzić choćby dzieci z muranowskich szkół? Głupie pytanie. Nie wpadła i już.
Ale była. Była wielka uroczystość 19 kwietnia, pod pomnikiem bohaterów getta na Zamenhoffa. W tle wspaniała bryła nowego Muzeum Historii Żydów Polskich. Pięknie przemówienia prezydenta, pani prezydent, a przede wszystkim odznaczonego Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski (ale nie za udział w powstaniach, lecz za wspieranie dialogu….) powstańca Symchy Ratajera-Rotema (Kazika). Do tego dość dziwne i krzykliwe przemówienie izraelskiego ministra edukacji (notabene rabina). Czy naprawdę Izrael nie mógł się wysilić na delegację nieco wyższego szczebla? Przecież pamiętają o warszawskim getcie. Taki na przykład kampus Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie znajduje się przy ulicy Bohaterów Getta. Nie wysilił się. Pewnie dlatego, że nie głosowaliśmy w ONZ przeciwko nadaniu Palestynie statusu państwa-obserwatora. Albo dlatego, że nie lubili Maraka Edelmana, który nie kochał syjonistów ani kolejnych izraelskich rządów (a którzy Żydzi kochają polityków?). Zresztą, kto ich tam wie. Pies ich drapał.
Przejmująco i wspaniale śpiewał słynny nowojorski kantor Malovany. Jakiś antysemita, mający w pobliżu sklepik, puścił głośną muzykę, żeby tego wycia nie słyszeć. Kilka godzin później opowiadała mi o tym z przerażeniem jedna pani profesor. Miała dialog chrześcijańsko-chrześcijański w tym sklepie.
Na uroczystości było mnóstwo ludzi. Istny tłum. Może i pięć tysięcy osób. Znaczna ich część to przybyli z zagranicy polscy Żydzi – emigranci z `68. Chłopaczki i dziewuszki organizujące uroczystość z ramienia miasta wymyślili, żeby zamknąć ich za barierkami, w specjalnym sektorze ulokowanym na tyłach pomnika. Uczestniczyli w uroczystościach patrząc w psujący się zresztą telebim. Nikt się nie obrażał, bo starsi państwo rozumieją, że teraz wszystko jest w rękach młodzieży, która się uczy na błędach. Obrazili się za to byli premierzy, których nie zaproszono, mimo że robili niemało dla poprawy stosunków polsko-żydowskich. Po prostu, wypadli z rozdzielnika. Ktoś skreślił parę nazwisk w komputerze i po krzyku – od zawsze Platforma i na zawsze Platforma! Jedynym „byłym” na uroczystości był Kwaśniewski. Błąd. Tak samo jak nieopuszczenie do głosu żadnego z przedstawicieli współczesnego warszawskiego żydostwa – dla zaświadczenia, że Żydzi wciąż są w Warszawie. Aż się prosiło, by choć dwa słowa powiedział dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego, Żyd warszawski Paweł Śpiewak. Ale on odszedł z Platformy…
Władze się starały – to widać – ale trochę nie wyszło. Tak to w Polsce bywa. Oby za rok, na otwarciu Muzeum, wyciągnięto wnioski z tegorocznych obchodów i nie powtórzono ich błędów. Bo my, Żydzi, jak wiadomo, wciąż chcemy więcej i więcej.