Świat płonie!
Trwają największe w czasach nowoczesnych pożary lasów: w Amazonii, na Syberii i w afrykańskiej strefie równikowej. Tragedia wydarza się głównie w trzech krajach: w Brazylii, Kongu i Rosji. Naturalne pożary wybuchają każdego roku – w tym roku jednak utracona powierzchnia naturalnej zieleni jest kilkakrotnie większa. Przyczyną jest susza wynikająca z postępującego ocieplenia klimatu oraz narastająca agresja ludzka. Ludzie podpalają lasy ze złości, że zabrania im się je wycinać…
Jeśli nie przebudujemy podejścia do wielkich zasobów przyrodniczych Ziemi na poziomie polityki międzynarodowej, to w ciągu kilkunastu lat utracimy bezpowrotnie puszczę amazońską i afrykański las równikowy. To więcej niż zagrożenie ekologiczne – to zagrożenie egzystencjalne. Płonące lasy to utrata tlenu i poważne źródło dwutlenku węgla. Bez „płuc Ziemi” na dłuższą metę nie możemy przetrwać.
Ideologia państwa narodowego, z jego suwerennością, nietykalnością i „sprawami wewnętrznymi”, do których innym państwom „nie wolno się wtrącać”, sprawia, że rządy światowych potęg umywają ręce. Albo rozkładają je w geście bezradności: cóż my możemy prócz apelowania do sumień?
Otóż suwerenność państw na danym terytorium odwołuje się do praw ludów na nich zamieszkujących. Ziemia należy do ludu, a jeśli lud staje się częścią narodu – do narodu. Ale właśnie dlatego, że Ziemia jest miejscem życia całej ludzkości i jako całość jest jej domem, „prawo do ziemi” ma wymiar nie tylko partykularny, lecz również globalny i ogólnoludzki. To dlatego, że Ziemia jest domem wszystkich ludzi, mój ogród jest mój i mogę w nim sadzić, co chcę, a nie odwrotnie. Prawo własności nigdy i nigdzie nie jest, nie było i być nie może absolutne.
Indywidualna i społeczna własność są ze sobą splecione i współzależne. Jeśli narody, które mają w swej pieczy zasoby ważne dla przetrwania całej ludzkości, nie potrafią o nie zadbać, inne narody mają prawo wywierać na te pierwsze jak najdalej idącą presję. Puszcza amazońska czy tajga to nie są „prywatne sprawy” Brazylijczyków i Rosjan, a tym bardziej dyktatorów tych państw.
Presja to nie tylko przemoc. To także perswazja oraz pokojowe umowy. Jestem jak najdalszy od namawiania Amerykanów do wszczynania wojny z Brazylią o Amazonię – choć takie głosy już słychać tu i tam. Sądzę, że nie uratujemy Ziemi przemocą. Zadziałać może tylko globalne porozumienie. Porozumienie, którego celem jest powstrzymanie pożarów i wyrębów lasu oraz sadzenie nowych lasów. Jak takie porozumienie osiągnąć? Za pomocą pieniędzy, rzecz jasna.
Nadszedł już czas, aby bogate kraje zaczęły płacić „globalny podatek ekologiczny” przeznaczony na odszkodowania dla krajów, które zobowiążą się do niewykorzystywania swych zasobów leśnych. Rezygnacja z wyrębów to realna strata ekonomiczna, polegająca na utracie możliwych i prawdopodobnych zysków, wobec czego jak najbardziej na miejscu jest mówienie w tym przypadku o odszkodowaniu.
Gdyby najzamożniejsze 2 mld ludzi płaciły na globalny fundusz leśny po 10 dol. rocznie na osobę (to znaczy równowartość jednego obiadu w restauracji), to jak łatwo policzyć, byłoby z tego 20 mld dol. Drugie tyle bez trudu mogłyby dorzucić rządy. A za 40 mld dol. rocznie można już niejedno załatwić.
Sądzę, że propozycja 15 mld dol. rocznego odszkodowania za nieużytkowanie Amazonii byłaby dla Ameryki Południowej do rozważenia. Podobnie dla krajów Afryki równikowej. Rosji można by zafundować system przeciwpożarowy dla ochrony Syberii, a wiele krajów mogłoby wyznaczyć tereny pod zalesienie w zamian za granty z globalnego funduszu.
Owszem, może 40 mld dol. to nie jest aż tak dużo, ale gdyby system zaczął działać, po kilku latach do funduszy mogłyby się przyłączyć kolejne kraje. Jestem przekonany, że dobrowolny udział w solidarnym zwalczaniu globalnego ocieplenia byłby na tyle prestiżowy, że z czasem większość społeczeństw poszłaby w tę stronę.
Swoją drogą z roku na rok skutki globalnego ocieplenia będą coraz bardziej widoczne, a wraz z tym narastać będzie w ludziach chęć finansowej partycypacji w ich zwalczaniu. Być może za dwie dekady każdy z nas będzie na te cele łożył nie jakieś głupie 10 czy 20 dol. rocznie, lecz setki dolarów. A wtedy to już będzie „inna rozmowa”.
Jak wiadomo, Amazonię niszczy się nie tylko dla drewna, lecz przede wszystkim pod uprawy i pastwiska. Wiadomo też, że oprócz elektrowni węglowych jednym z najważniejszych źródeł gazów cieplarnianych jest właśnie pasące się na wielkich połaciach Ameryki Południowej bydło. Jednym z niezbędnych posunięć, które mogą przyczynić się do pewnej redukcji szkód związanych z globalnym ociepleniem, jest zmniejszenie konsumpcji mięsa poprzez sztuczne podniesienie jego cen. Akcyza na mięso jest niezbędna. Tak samo jak na paliwo lotnicze.
Musimy się nauczyć jeść mniej (zwłaszcza mięsa i niektórych innych energochłonnych produktów), kupować mniej rzeczy, mniej podróżować samolotami i samochodami spalinowymi oraz zużywać mniej opakowań i jednorazowych przedmiotów. Śmieci mogą segregować za nas maszyny, ale zrezygnować z kotleta możemy tylko sami. A że większości z nas przychodzi to z trudem, musimy sobie dopomóc ekonomicznym przymusem.
Nie mam wątpliwości, że za dwie, najdalej trzy dekady państwa pozyskujące prąd z węgla będą za ten proceder surowo karane sankcjami – robiąc takie rzeczy, wylecimy z Unii Europejskiej. Skończy się też handel „prawami do emisji”, bo emisja gazów cieplarnianych będzie musiała wreszcie faktycznie zniknąć. Z dziurą ozonową się udało, lecz obecne zadanie jest nieporównywalnie trudniejsze. Mamy może dwie dekady, by przestawić się na wiatraki, panele słoneczne i elektrownie atomowe. To niewyobrażalny wysiłek dla takich krajów jak Polska.
Idzie nowe, trudniejsze życie, w którym będzie mniej wolności, mniej beztroski, mniej konsumpcji i mniej przyjemności. Będzie gorąco, będzie mało wody, mało mięsa, mało prywatnych samochodów, mało latania samolotami, a za to dużo ludzi, dużo kontroli, dużo ograniczeń. Ale pewnie i tak będzie się żyć zasobniej, bezpieczniej i dłużej niż przed stu laty.
A czy szczęśliwiej, to już zależy od naszej mądrości. Tak czy inaczej – lepiej już było. Cywilizacyjne beztroskie wakacje się kończą – czas wziąć się do roboty, bo trzeba zmienić świat. Zaczynając od siebie.