Radości Dziadów!
Radujmy się! Idą Dziady! Nasze najprawdziwsze święto, którego nie udało się jeszcze do końca zawłaszczyć tym, co o najgłębszych tradycjach społeczeństw Europy mówią z pogardą i poczuciem wyższości „pogaństwo”. Dawni Europejczycy już tysiące lat temu palili ogień dla swych zmarłych przodków w jesienną noc każdego roku i będą palić przez kolejne tysiące lat, gdy o tych, co chcieli wgnieść ich w niepamięć i niesławę jako „pogan”, dawno już słuch zaginie.
Gdy w średniowieczu narratorzy wschodnich legend ustanowili sobie święto w czas Dziadów, by przejąć ich sens i nadać odwiecznej tradycji nowe znaczenie opowieści o „świętych”, lud wymusił na swych nowych kapłanach, by choć w części zostawili w spokoju pradawne obrzędy, nie wdzierając się ze swymi interpretacjami do każdego ich szczegółu. I udało się! 1 i 2 listopada to jedyne w roku święto, które nie zostało bez reszty zorientalizowane. Zawarto tu stosowne kompromisy. W świecie poceltyckim ogniowe obrzędy na cześć przodków podaje się za „wigilię Wszystkich Świętych”, czyli „Halloween”. Za cenę przyjęcia nowo-religijnej nazwy, zachowano coś z tradycji i duchowości przodków. Podobnie i u nas. 1 listopada ludzie palą „Panu Bogu świeczkę”, bo to dzień „wszystkich świętych”, dzień pod władzą kapłanów nowej wiary i nowej władzy. Ale za to 2 listopada jest „dla nas”, dla naszych drogich przodków. A tak naprawdę to nie robimy sobie subiekcji. To nasze święto – całe dwa dni! Sami, na własną rękę, nie oglądając się na pozwolenia i kapłańskie wykładnie, palimy znicze, w milczącej więzi z setkami pokoleń naszych przodków, którzy robili to samo. Czujemy, że to coś więcej niż rytuał wpisany w taką czy inną spośród zmiennych legend, jakie narzuca nam doczesna władza.
Dziady są nasze! To nasz dzień, kiedy wreszcie jesteśmy sobą. Gwiżdżemy na doktryny, dogmaty i ornaty. Tego dnia wierzymy w duchy, wierzymy, że nasze miejsce jest na cmentarzu – w ten dzień Dziadów i na zawsze – po śmierci. To nasze zbiorowe memento mori. Tego dnia jednamy się ze swoją śmiercią, a nie odpychamy jej w infantylnych iluzjach „nowego życia po śmierci”. W czas Dziadów jesteśmy śmiertelnikami, którzy wyzwalają się z dławiącego lęku przed śmiercią i odzyskują godność istot godzących się z własną śmiertelniczą kondycją. Przez naszą pamięć i bycie na cmentarzach ożywiamy naszych przodków i godzimy się z tym, że również nasze „nowe życie po śmierci” na tym właśnie polegać będzie, iż wnuki nasze przyjdą zapalić światło na naszych grobach. Światło powrotu i pojednania. Światło wolności ludzkiego plemienia, które swym tysiącletnim cichym uporem przetrwa ucisk obcych kultur i legend. Światło dobroci, które odpędza zmory nienawiści i lęku, tak jak pochodnie naszych przodków odpędzały wilki.
Chodźmy więc i radujmy się w dzień Dziadów. Ugośćmy znanych i nieznanych przodków kwiatami i światłami, a współplemieńców naszych i obcych ugośćmy w naszym wspólnym cmentarnym domu dobrym słowem i uśmiechem. Niech cisza dobroci zapadnie na ten świąteczny czas nad jazgotem złych mocy, a światła cmentarzy w ten cichy dziadowski wieczór niech roztoczą krąg prawdziwej i pradawnej świętości, której nie zmogą żadne kalumnie, przekleństwa ni egzorcyzmy. Niech się święcą nasze Dziady!