Palikot semper catholicus, czyli chrzest niewiniątek
Ciągle wydzwaniają do mnie w sprawie Janusza Apostaty. Ba, miałem nawet w pięknej ceremonii Jego cesarskiej apostazji uczestniczyć, czemu jednakże przeszkodziło moje bawienie w stolicy. Niechaj więc każden człowiek mediów, a takoż i człowiek prosty dowie się z niniejszego i wie, co Profesor Hartman sądzi w temacie i więcej niechaj już nie dzwoni!
Apostazja jest rzeczą piękną, bo pięknie jest występować z organizacji, do której wcielono nas pod przymusem. Jak sobie bowiem wyobrażam, taki Janusz Palikot na przykład został się katolikiem pacholęciem i nikt się go o zdanie naówczas nie pytał. A nawet, jak pytał, to trudno było odgadnąć znaczenie Jego wieszczbnego „ęsi, ęsi”. Ano tak: takie coś nazywa się właśnie przymus. W dawniejszych czasach, nawet nieco dawniejszych niż przedpółwieczne narodziny Prezydenta Palikota, tego rodzaju drobiazgi, jak wciąganie kogoś w wyznanie bez pytania o zgodę, w ogóle nie stanowiły problemu. I większe bowiem grzechy i niecnoty uchodziły za rzecz najzwyklejszą pod słońcem, by wspomnieć o niewolnictwie, przywilejach z urodzenia, dyskryminacji rasowej, narodowościowej, religijnej i wszelakiej innej. Mało komu to zresztą wadziło, bo prawie każdy, kogo zrobili katolikiem w kołysce, ani myślał, że mógłby nim kiedykolwiek przestać być. Miał inne sprawy na głowie, niż czcze rojenia, iż może do innych by się uciekać bogów albo i do żadnych. Dziś jednak wszystko się zmieniło. Żaden ksiądz nie może uważać się za człeka tak prostego i niepoinformowanego, iżby głosił, że nic mu nie wiadomo o wysokim prawdopodobieństwie, że chrzczone przezeń pacholę w przyszłości może nie chcieć być katolikiem, ba, może zostać innowiercą, ateistą i czym tam jeszcze. Nie może więc twierdzić, że nie rozumie, iż chrzcząc niemowlę, stosuje wobec niego przymus, za nic mając jego wolność wyboru i wolność religijną. Nie może też udawać, że nie słyszał o tym, że przymus religijny jest nieetyczny. Na ciemnotę i niedorozwój moralny można było wyłudzić pobłażanie z politowaniem w ciemnych czasach PRL, ale przecież nie po 23 latach budowania wolnego społeczeństwa.
Sprawa przymusowego chrztu i apostazji mogłaby się wydawać błaha, ale nie jest taka. Właściwie żaden to temat do żartów. Kościół uważa chrzest za akt sakramentalny i nadprzyrodzony, a więc nieodwracalny. Semel catholicus, semper catholicus, czyli: kto został katolikiem, ten będzie nim zawsze. Tak właśnie głosi kościół. Świadomie więc usidla dzieci swoich wyznawców, pozbawiając je (wedle własnych przekonań o znaczeniu chrztu) wolności religijnej. Nic go nie obchodzi poczucie upokorzenia, jakie przeżywają przymusowo ochrzczeni w nim ateiści czy też przeciwnicy katolicyzmu, wiedzący, że w żaden sposób nie mogą zerwać z kościołem, dla którego na zawsze pozostaną katolikami. Apostazja niczego tu nie zmienia. Wprawdzie czynienie jakichkolwiek trudności ze strony kościoła w dokonaniu tego aktu jest głęboko nieetyczne (z wolnego stowarzyszenia każdy ma prawo wystąpić i nie można mu w tym przeszkadzać), ale obstrukcja ta i tak niewiele znaczy. Człowiek raz ochrzczony, a żywiący do kościoła katolickiego uczucia, no powiedzmy takie, jakie on żywi w stosunku do masonerii czy new age, musi żyć ze świadomością, że ci, których tak nie znosi, wciąż uważają go za swego.
Jestem etykiem, ale chyba kiepskim, bo nie mogę wyobrazić sobie jakiegokolwiek poważnego argumentu, za pomocą którego kościół mógłby bronić etycznej akceptowalności chrzczenia dzieci, skoro uważa chrzest za nieodwracalny. Przychodzą mi do głowy same cyniczne bzdury. Szyderca mógłby powołać się na „dobrą wolę”, mówiąc, że chrzest jest aktem miłości, a bycie ochrzczonym katolikiem jest dobrem, a nie złem. Miłość i dobro na siłę? No, ładnie. Cynik bardziej jeszcze przewrotny mógłby powiedzieć, że osoba niewierząca, a nie czująca się katolikiem powinna być obojętna wobec faktu, że jest ochrzczona, gdyż nie wierzy w sakramentalną moc chrztu. No i co z tego, że nie wierzy? Ale katolicy wierzą! Czy to dziwne, że jest jej nieprzyjemnie, że jakaś obca jej wspólnota uważa ją za swojego członka? Zostaje więc argument ostateczny: jeśli ktoś żałuje, że go kiedyś ochrzczono w kościele katolickim, to sam jest winien swojemu dyskomfortowi, gdyż głęboko myli się, sądząc, że ów chrzest był dla niej zły i że źle jest należeć do wspólnoty katolickiej. I tu jest pies pogrzebany! Katolicy (oczywiście) uważają się za wspólnotę religijną, do której bardziej godzi się należeć, niż do jakiejkolwiek innej, wobec czego chrzest niedobrowolny jest usprawiedliwiony. Taaa, podobnie myśleli owi święci mężowie, poczytujący sobie za wielką zasługę, gdy zabili wielu takich, co odmówili chrztu. Wszak lepiej zginąć od miecza, niż obrażać Pana odmową nawrócenia! Czy to krzewiąc dobrą nowinę pośród „pogan”, czy to strzegąc katolickich owczarni przed zgorszeniem, przez kilkanaście stuleci kościół i zdominowane przez niego państwa karały śmiercią za odmowę chrztu. Roztropniej przeto było zafundować ten bilet do raju noworodkowi. Oj, nie odmawiało się chrztu, nie odmawiało.
Jakoś nie mogę sobie wyobrazić biskupów na serio zastanawiających się, czy chrzest niewiniątek jest rzeczą etyczną. Daleko do tego. Najpierw musieliby poćwiczyć na prostszych rzeczach, na przykład czy dzwonienie na całą okolicę o 6.30 rano jest zgodne z zasadami kultury osobistej i szacunku dla innych? Kompletne church fiction! Bardziej wszak ruszają ich kwestie teologiczne. Może więc zastanowiliby się, dlaczego Jezus dał się ochrzcić w wieku dorosłym i czy nie wypadałoby, aby jego wyznawcy i w tym względzie go naśladowali? Ale co ten Hartman wie o teologii!