Zmierzch filozofii
Miło mi poinformować swoich wiernych (jakoż i niewiernych) czytelników płci obojga (jakoż i bezpłciowych, wielopłciowych etc.), że oto właśnie ukazała się nakładem wydawnictwa Austeria moja nowa (najnowsza!) książka pod bombastycznym i prowokującym tytułem „Zmierzch filozofii”. Nie jest to pamflet, nie jest to paszkwil na filozofię i filozoficzne środowisko, lecz książka ze wszech miar poważna.
Napisana jest jednakowoż wartko i przystępnie, przez co śmiem Wam wszystkim ją polecić i o dalsze polecanie prosić. Poniżej mały fragmencik ze „Wstępu” na zachętę oraz zdjęcie z siedziby wydawnictwa, czyli krakowskiego Klezmer Hois na Szerokiej. Na zdjęciu ja (ma się rozumieć), moja nowa książka, a także moja książka sprzed roku, również wydana w Austerii – autobiograficzny esej „Spowiedź antychrysta”.
Zmierzch filozofii podobny jest do zaniku łaciny. Nadal istnieje filologia klasyczna, lecz w ciągu wieku XIX ludzie faktycznie posługujący się łaciną właściwie wymarli. „Klasycy” mają swoje malutkie miejsce w świecie, a ludzie chętnie cytują łacińskie sentencje. Jednakże ani mówić, ani pisać, ani nawet czytać po łacinie nie potrafi prawie nikt. Dwieście lat temu potrafiły miliony ludzi. Łacina stała się ofiarą nowoczesności, z jej aspiracjami do poważnego traktowania języków „barbarzyńskich”, które od wieku XVI stawały się „narodowe”. Filozofia też jest ofiarą nowoczesności – tak bardzo zaangażowała się w ten wielki program kulturowy i polityczny, że jest z nim kojarzona niemalże tak silnie, jak łacina z Imperium Romanum i średniowieczem katolickim. Pożegnanie z nowoczesnością oznacza, siłą rzeczy, pożegnanie z filozofią. Trudno też sobie wyobrazić, aby filozoficzne teksty generowane przez sztuczną inteligencję były tak znacząco gorsze od przeciętnej produkcji filozoficznej, aby w przyszłości przeciętni filozofowie (czyli większość) mieli powody, aby pisać cokolwiek samodzielnie. Można się więc spodziewać stopniowego zmniejszania się „rynku” produkcji filozoficznych. W razie potrzeby w zasadzie na każdy „filozoficzny temat” z zasobów online oraz z pomocą wyspecjalizowanych modeli językowych i wyszukiwarek będzie można wygenerować znacznie więcej satysfakcjonującej treści, niż najbardziej nawet wymagający użytkownik mógłby kiedykolwiek sobie przyswoić czy z nich skorzystać.
Te okoliczności kulturowe i socjologiczne są oczywiście ważne, lecz wtórne, a książka nie skupia się na nich, lecz na ściśle teoretycznych (pojęciowych), a więc wewnętrznych przyczynach wyczerpania filozofii. W szczególności moim celem jest pokazanie, w jaki sposób filozofia – poniekąd naturalnie, lecz nie bez własnej winy – utraciła znaczenie i autorytet wśród nie-filozofów – zarówno pośród elit, jak i w szerokich kręgach społeczeństwa – oraz tego, w jaki sposób przyczyniło się do tego operowanie przez filozofów samym pojęciem filozofii oraz kilkoma innymi, utrzymującymi ją na jałowym biegu. Będziemy tu krytycznie analizować retorykę związaną z pojęciem filozofii, a także kulturowy etos filozofii, bo jej postępująca marginalizacja w dużej mierze wynika z niekonsekwencji tegoż etosu i zawartych w nim nieuzasadnionych pretensji intelektualnych oraz moralnych. Etos filozofii, utrzymujący się w różnych wariantach od czasów Platona i otrzymujący co jakiś czas mniej czy bardziej patetyczne sformułowania, przynajmniej aż do Husserla, ma swój niegasnący uwodzicielski urok i niewyczerpany potencjał narcystyczny. Ma się on jednak jak najgorzej, gdy skonfrontować go z realiami współczesnego życia akademickiego, czy też szerzej – umysłowego, a także z realiami szeroko rozumianej kultury i cywilizacji. To, co od starożytności obiecywano i o czym zapewniano publiczność odnośnie do filozofii, cała jej niemalże nadprzyrodzona chwała, dostojeństwo i wyjątkowość – wszystko to zostało zapomniane, zarzucone i zignorowane do tego stopnia, że apoteoza filozofii jest dziś zjawiskiem marginalnym czy niszowym, podobnym do wielu innych równie niszowych egzaltacji.
A tak nie było jeszcze w połowie XX wieku. Gdy przewidywano, na przełomie wieku XIX i XX, że to, co wartościowe w filozofii, zostanie przejęte przez nauki, a reszta stanie się niczym więcej niż literaturą, racja była po stronie tych, którzy mówili „o, nie tak prędko!”. Faktycznie, pozytywizm okazał się arogancki i naiwny (choć niezmiernie wpływowy). Jednak sto lat później sytuacja się zmieniła. Nauka faktycznie odebrała filozofom wiele zabawek, a to, co w filozofii naprawdę wartościowe i co mogłoby wnieść do nauki naprawdę wielki wkład, nie spotkało się z należytą recepcją. Po Russellu zabrakło już filozofów o takim autorytecie, aby naprawdę słuchano ich z uwagą. Naukowcy, politycy i dziennikarze czekają raczej na proste sentencje lub na potwierdzenie bądź ewentualnie na eleganckie ubranie w słowa ich własnych przemyśleń filozoficznych.
Są to jednak przemyślenia bardzo skromnej miary w porównaniu z tym, co posiada w swych skarbcach filozofia. Do skarbców tych jednakże mało kto sięga, bo w szerokim świecie nie ma nabywców na te precjoza. To, co osiągnęła filozofia w szczytowym okresie swojego rozwoju, czyli w ciągu minionych dwustu pięćdziesięciu lat, dostępne jest dla niewielu, niewielu też zdolnych jest to zrozumieć i wykorzystać. Jako że nie widać żadnych szans, aby miało się to zmienić, a skarby filozofii miały zacząć służyć nauce i społeczeństwu, czas przyznać, że filozofia jest martwa, tak jak martwa jest łacina. Społecznie żyje już tylko powierzchnią, jako jedna z „dyscyplin”, i to tylko o tyle, o ile udaje jej się ubrać w kostium działalności naukowej albo znaleźć zastosowanie retoryczne – głównie w produkcji medialnej i w sferze dyskursu politycznego.