Wstyd, doktorze Duda!
Beata Szydło z PiS, szefowa sztabu Andrzeja Dudy, twierdzi, że dr Duda „dopełnił wszystkich formalności w związku z pracą na uczelni”, czyli – jak rozumiem – złożył podanie o zgodę na dodatkowe zatrudnienie w Wyższej Szkole Pedagogiki i Administracji w Poznaniu.
Sam kandydat na urząd prezydenta potwierdził tę informację. Tymczasem rzecznik UJ mówi, że stosownego dokumentu uniwersytet nie posiada.
Prawdomówność Dudy i Szydło graniczy z niepodobieństwem. Otóż spieszę wyjaśnić, że obowiązkiem Dudy nie było jednorazowe złożenie pisma, lecz co najmniej dwukrotne. Do niedawna bowiem obowiązywało składanie podań o zgodę na zatrudnienie na etacie na innej uczelni, a w zeszłym roku wszyscy wypełnialiśmy stosowny formularz, na którym trzeba było ujawnić ewentualne zatrudnienie poza uczelnią.
Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, aby zaginęły aż dwa dokumenty, i to sygnowane nazwiskiem osoby pełniącej tak eksponowane funkcje publiczne jak Andrzej Duda. Ponadto asystentem nie jest się wiecznie – w ciągu minionych 9 lat z pewnością odpowiednie komisje dziekańskie na Wydziale Prawa rozpatrywały kwestię przedłużenia zatrudnienia dr. Dudy na stanowisku asystenta, a i rektor pewnie w którymś momencie był w tej materii czynny.
Po prostu kontrakty dla asystentów zwykle są kilkuletnie, a my mówimy o okresie blisko dziesięcioletniego blokowania etatu. Czy komisja i rektor wiedzieli, że przedłużają zatrudnienie osobie, która pracuje na innej uczelni? Wątpię. Natomiast bezterminowa umowa dla asystenta (niewymagjąca przedłużania przez całe dziewięć lat) byłaby czymś nietypowym. Inny PiS-owski VIP, prof. Ryszard Legutko, również od lat pracuje jako polityk, zachowując etat profesora UJ. Trudno sobie wyobrazić, aby ten, skądinąd znakomity, profesor nie uzgadniał swego statusu z władzami uczelni. To jest najzupełniej normalne. Coś podobnego musiało mieć miejsce również w przypadku dr. Dudy.
Nie jestem rektorem i nie zamierzam nikogo pouczać, niemniej jednak – jako profesor UJ, pracujący na uniwersytecie od ćwierć wieku – mogę sobie pozwolić na przypuszczenie, że gdyby asystent skierował do rektora UJ podanie o zgodę na pracę w innej uczelni krajowej, jednocześnie przebywając na urlopie bezpłatnym, spotkałby się z odmową – ze względu na nielojalność względem uniwersytetu. Gdyby zaś takie podanie złożył nie byle jaki asystent, lecz asystent-dygnitarz państwowy, rektor zapewne zaprosiłby go na rozmowę.
Znając jako tako pragmatykę uniwersytecką, jej wrażliwość na kwestię lojalności oraz staranność uczelni w archiwizowaniu akt osobowych, śmiem twierdzić, że pan dr Duda nie dopełnił obowiązku uzgodnienia z macierzystą uczelnią, czyli Uniwersytetem Jagiellońskim, swojego zatrudnienia w innej szkole wyższej. Tym samym śmiem twierdzić, że wprowadza nas wszystkich w błąd, utrzymując, że było inaczej.
Dlatego wzywam go do poważnego i niepozostawiającego wątpliwości wyjaśnienia tej sprawy – jeszcze przed wyborami. Polacy mają bowiem prawo wiedzieć, czy kłamał, czy mówił prawdę. Dziś jest to wysoce niejasne. Jeśli kłamał, nie ma moralnego prawa przyjmować urzędu prezydenta. I nic w tej sprawie nie pomoże ewentualna rezygnacja dr. Dudy z pracy na UJ. My chcemy wiedzieć, czy mówił prawdę, czy kłamał.
Co do meritum, to wydaje mi się czymś niegodnym pracownika UJ, aby korzystać na swojej uczelni z urlopu bezpłatnego, a jednocześnie pracować w trzeciorzędnej szkole, setki kilometrów od domu, tylko dlatego, że dwa razy lepiej płaci. Gdyby mnie UJ złapał na podobnym postępowaniu, spaliłbym się chyba ze wstydu. Zostałbym też zapewne w jakiś sposób ukarany.
Nie wiem, jak asystent Duda, ale my, profesura UJ, traktujemy lojalność względem naszej alma mater, niezwykle poważnie.