Posłance Mateusiak-Pielusze o faszyzmie słów kilka
Niezwykłe – i słuszne – wzburzenie wywołała wypowiedź posłanki PiS Beaty Mateusiak-Pieluchy, wzywająca władze do egzekwowania od ateistów, prawosławnych i muzułmanów będących cudzoziemcami specjalnych deklaracji lojalności wobec polskiej konstytucji i „wartości uznawanych za ważne”.
Sądząc po komentarzach, środowisko PiS nie zdaje sobie sprawy z faszystowskiej grozy, którą wieje od tej wypowiedzi. Takie właśnie enuncjacje budowały w latach 20. i 30. klimat ksenofobii i nacjonalizmu, ze wszystkimi tego złowrogimi konsekwencjami. Posłanka Mateusiak-Pielucha zapewne niewiele wie o tych sprawach. Nie wie, czym były ustawy norymberskie i noc kryształowa. Pewnie nie wie też, że ceniony przez nią Kościół katolicki już od średniowiecza ćwiczył stygmatyzowanie Żydów kolorowymi elementami garderoby oraz (od XVI do XIX wieku) trzymanie ich w zamkniętych dzielnicach (łącznie z wenecką dzielnicą Getto, która dała nazwę wszystkim późniejszym gettom). Nie uczyła się w szkole, czym był faszyzm i jaki był udział Kościoła w budowie reżimów Mussoliniego, Franco, ks. Tiso i wielu innych. Nie uczyli się tego również jej koledzy z PiS ani większość wyborców tej partii. Po prostu nie mają o tych sprawach zielonego pojęcia. Jestem przekonany, że coś tak okropnego posłanka mogła powiedzieć tylko dlatego, że nie wie, co mówi, a nie dlatego, że jest złym człowiekiem. Dlatego podejmę trud spokojnego wyjaśnienia jej, dlaczego nie wolno takich rzeczy mówić. Zacznę od przytoczenia wypowiedzi:
Mam prawo oczekiwać od rządu i rządzącej partii polityki otwartych oczu i rozwiązywania rzeczywistych problemów. Wolni w swoim myśleniu i działaniu, powinniśmy żądać od mieszkających i pracujących w Polsce cudzoziemców legalizowania pobytu i stworzyć skuteczniejszy mechanizm bezwzględnego egzekwowania tego obowiązku przez państwowe służby. Ale także powinniśmy wymagać od ateistów, prawosławnych czy muzułmanów oświadczeń, że znają i zobowiązują się w pełni respektować polską Konstytucję i wartości uznawane w Polsce za ważne. Niespełnianie tych wymogów powinno być jednoznacznym powodem do deportacji.
Wprawdzie prawo demokratycznego państwa prawnego nie żąda od nikogo znajomości prawa (jakkolwiek ignorantia legis non excusat – nieznajomość prawa nie usprawiedliwia), to jednak w przypadku posła, zwłaszcza powołującego się na konstytucję, byłoby dobrze, gdyby znał jego podstawy, a konstytucję zwłaszcza. Wypowiedź Pani Poseł jest tymczasem z polską konstytucją, a zwłaszcza jej demokratycznym duchem, w dramatycznej wprost kolizji. Tak więc (wolno zaczynać zdania od „tak więc”, choć pewnie uczono Panią w szkole inaczej) Pani żądanie, aby ktokolwiek znał i potwierdzał znajomość polskiej konstytucji, stoi w sprzeczności z ważną zasadą państwa prawnego, którą jest nieingerowanie w wolność jednostki w zakresie tego, co zechce czytać i czego zechce się uczyć. Państwo może żądać przestrzegania prawa, a nie uczenia się prawa. To jednak zupełny drobiazg. Skupmy się na tym, co naprawdę istotne.
Otóż obowiązki prawne obywateli oraz innych osób przebywających na terytorium danego kraju nie zależą od tego, czy dobrowolnie bądź też pod przymusem (np. pod groźbą deportacji) je przyjął. Na tym polega między innymi imperium państwa, że prawo obowiązuje każdego tak samo, całkiem niezależnie od tego, czy jakimś osobistym aktem podporządkował się mu czy też nie, ani od tego, czy mu się ono podoba czy nie. Wszelkie akty samopodporządkowania się prawu są pozbawione znaczenia prawnego i nie zmieniają sytuacji prawnej jednostki. Wyjątkiem jest przypadek, gdy obywatel otrzymuje immunitet, w związku z czym państwo wyłącza w stosunku do niego część swego władztwa. W zamian za to może żądać przysięgi na wierność konstytucji. Innym wyjątkiem jest staranie się przez cudzoziemca o obywatelstwo. Zdaje się jednak, że nie o takich przypadkach mówiła poseł Pielucha.
Nasza konstytucja gwarantuje wszystkim osobom znajdującym się pod polską jurysdykcją równe traktowanie i niedyskryminowanie z powodu rasy, płci, światopoglądu, wyznania i orientacji seksualnej. W świetle polskiej konstytucji wszystkie wyznania są równouprawnione. Nikt nie może być traktowany lepiej dlatego, że jest katolikiem, ani gorzej dlatego, że jest muzułmaninem. I to niezależnie od tego, jakiego kraju jest obywatelem. Chodzi tu bowiem o prawa człowieka, a więc prawa uniwersalne i niepowiązane z obywatelstwem. Polska konstytucja gwarantuje, że państwo nie będzie w odmienny sposób traktować różnych osób ze względu na dzielące je różnice światopoglądowe i wyznaniowe ani tym bardziej dyskryminować kogokolwiek z racji jego przynależności wyznaniowej bądź braku, z racji światopoglądu, przekonań politycznych itp.
Ba, państwo polskie nie może nawet gromadzić informacji na temat wyznania i poglądów poszczególnych obywateli i innych osób korzystających z konstytucyjnej ochrony praw (w tym cudzoziemców), gdyż narusza to ich prywatność oraz stwarza pokusę do stosowania przez państwo praktyk dyskryminacyjnych wobec mniejszości. Zbieranie szczególnych informacji tego rodzaju jest możliwe tylko w przypadku prowadzenia śledztwa, a więc w następstwie uzasadnionych podejrzeń o dokonanie przestępstwa. Żadne „prewencyjne” gromadzenie informacji na temat prywatnego życia mieszkańców Polski nie da się pogodzić z naszą konstytucją.
Żądanie składania jakichkolwiek nadzwyczajnych deklaracji odnośnie do posłuszeństwa prawu przez takie czy inne grupy ludności (obywateli bądź kogokolwiek innego) stanowi jednoznaczną szykanę i dyskryminację. Deklaracje tego rodzaju, jak już wspomniałem, nie mają żadnego znaczenia prawnego (są, jak to się mówi w prawie, redundantne), lecz mają za to jednoznaczny wydźwięk moralny, oznaczając piętnowanie, negatywne wyróżnianie danej grupy jako podejrzewanej przez państwo o szczególną skłonność do wchodzenia kolizję z prawem.
Tym samym, wedle pomysłu Pani Poseł, cudzoziemcy o określonym wyznaniu i światopoglądzie (jak należy się domyślać wszyscy, którzy nie są wyznawcami katolicyzmu) mieliby dowiedzieć się od państwa polskiego, że w związku ze swoim wyznaniem czy światopoglądem stanowią potencjalne zagrożenie dla porządku prawnego. Jeśli Pani Poseł nie widzi od razu całej obrzydliwości insynuacji, jakoby ateista albo prawosławny miał szczególną skłonność do popełniania przestępstw w porównaniu z katolikiem, to niechaj sobie wyobrazi, że milion Polaków w Wielkiej Brytanii (skądinąd popełniających statystycznie znacznie więcej przestępstw niż obywatele tego kraju) otrzymałaby wezwanie do zadeklarowania swojego wyznania i w razie wskazania na wyznanie katolickie (będące w Wielkiej Brytanii mniejszościowym) zostali „poproszeni”, pod groźbą deportacji, o złożenie deklaracji posłuszeństwa brytyjskiemu prawu i „brytyjskim wartościom”. Czy na pewno Jarosław Kaczyński powiedziałby wtedy, że to bardzo dobre prawo i warto byłoby coś podobnego wprowadzić również w Polsce? A może przeciwnie, mówiłby o dysk rymowaniu Polaków i katolików? No to wte czy wewte?
Pani Poseł i cały PiS! Opamiętajcie się! Droga do faszyzmu jest krótka i prowadzi w dół. Łatwo zbiec z górki na pazurki. I zarzekanie się, że nie ma się nic a nic z faszyzmem wspólnego, ani trochę nie pomaga zatrzymać się na tej niebezpiecznej ścieżce. Zobaczcie, co mówili państwowi i kościelni dygnitarze faszystowskich Włoch, a potem Hiszpanii albo Portugalii (wszystko jest do znalezienia w internecie). I porównajcie to z co bardziej zaperzonymi nacjonalistycznymi i klerykalnymi wypowiedziami dygnitarzy PiS, publicystów Radia Maryja oraz kibico-narodowców, którym okazujecie tyle wyrozumiałości i wsparcia. Dla ułatwienia tego bezstronnego porównania wstawcie tylko w miejsce „Italii”, „Hiszpanii” czy „Portugali” Polskę. Ależ tam będzie pięknie mówione o silnym i dumnym narodzie, suwerenności, tradycji, Kościele, wolności i prawie do bezpieczeństwa! Będą też pewne różnice – oceńcie sami, czy te różnice są jeszcze duże czy może już tylko marginalne…