Jędraszewski i Kościół upadły
Nominacja Marka Jędraszewskiego, słynącego z agresywnego radiomaryjnego fundamentalizmu oraz skandalicznych wypowiedzi o jawnie rasistowskim podtekście, dowodzi kompletnego braku profesjonalizmu kurii rzymskiej i zagubienia Franciszka, który w swej bezsilności i naiwności usłuchał podszeptów, zamiast zażądać rzetelnej informacji i dokonać odpowiedzialnego wyboru.
Co do tego, że znając słynne cytaty z Jędraszewskiego, z pewnością nie powołałby go na stolec krakowski, wątpliwości chyba nie ma nikt. Po prostu Bergoglio ich nie znał. A nie znał, bo nie ma profesjonalnej obsługi i nie potrafi sobie jej zapewnić. Zdany jest więc na swoich zauszników, którzy manipulują nim, jak chcą. A że są nielojalni, to w rezultacie mamy ów żałosny dysonans – papieża przestrzegającego przez klerykalizmem i fundamentalizmem, jednocześnie nominującego „paetzystę” i agresywnego zelotę na metropolitę najważniejszej polskiej diecezji, bo ten miał akurat w Watykanie wpływowego kumpla.
Czy Bergoglio zdaje sobie sprawę, jak bardzo rozczarował i obraził krakowski Kościół, Kościół Macharskiego i Tischnera, przywożąc mu w teczce człowieka obcego, o mentalności średniowiecznego inkwizytora, żyjącego nienawiścią i najbardziej ciemnymi obsesjami, nie wyłączając homofobii i „religii smoleńskiej”? Nie zdaje sobie sprawy, bo jest bezradnym starym panem, który potrafi wygłaszać piękne, „kikowskie” przemówienia, godne bawarskiej katechetki, ale nie wie i nie kontroluje tego, co się wokół niego i w jego imieniu wydarza.
Już sprawa Lemańskiego była symptomatyczna. Teraz zaś możemy nie mieć już żadnych wątpliwości – Franciszek jest tylko marionetką w rękach kurialnych aparatczyków, dla których jego względna postępowość, choć tak im osobiście wstrętna, stanowi po prostu narzędzie piaru. Czy damy się jeszcze na to nabrać? Ja z pewnością nie. Bo „po czynach poznacie ich…”.
Cóż, widać, że Kościół upada. Stetryczały, przygnieciony horrendalnymi skandalami seksualnymi i finansowymi, co rusz ogłaszający reformy, okazujące się tylko grą pozorów, rozpada się na naszych oczach. W kilku krajach, gdzie był potęgą, jak Hiszpania i Irlandia, skurczył się do wymiarów orzeszka. Zbrodniarze wojenni (w tym komendanci Treblinki i Sobiboru) ukrywani po wojnie na watykańskich papierach, zbielałe kości setek pomordowanych irlandzkich sierot, krzyk ofiar watykańskiego pupila i pedofila Maciela oraz tysięcy innych jemu podobnych „duszpasterzy” na całym świecie – tego wszystkiego Kościół katolicki przetrwać już nie zdoła.
Cóż z tego, że parę lat temu pedofilia została w Watykanie zakazana i potępiona? Czy coś z tego wynikło? Czy choćby symbolicznych stu księży spośród tych tysięcy, o których mówi Bergoglio, trafiło za kratki z pomocą Kościoła? Już na nic nie czekamy. Z całego prestiżu Kościoła, jakim niegdyś cieszył się wśród konserwatywnych chrześcijan różnych konfesji, a nawet wśród elit laickich, zostało już tylko samouwielbienie katolików, budzące coraz większe zażenowanie w szerokim świecie. Katolików, których zresztą dramatycznie ubywa z dekady na dekadę. Wszak tyle jest sposobów na bycie chrześcijaninem – czy muszę tkwić przy Kościele mającym tak straszną przeszłość? Czy historia tego Kościoła nie jest znakiem od Boga, że to nie jest Ten Kościół, który sobie upodobał? Tak myślą miliony i miliony odchodzą. Każdego roku. Żadni misjonarze, żadna działalność charytatywna nie jest już w stanie przeważyć tej szali. Bo szpitale i szkoły nie przywrócą życia pomordowanym ani nie naprawią krzywd doznanych przez gwałcone dzieci. To są rzeczy nieporównywalne i każdy, kto ma sumienie, doskonale to rozumie.
Kościół padł na kolana, z których już się nie podniesie. Choć pewnie i za sto lat będzie jeszcze jakiś papież i będą jakieś parafie, a w nich pojedynczy wierni. Siłą przyzwyczajenia świat będzie używał kościelnego kalendarza może jeszcze przez stulecie albo dwa. Długo padał starożytny Rzym, a co nie upadło, to przejęła nowa potęga – właśnie rzymski Kościół. Przez ponad tysiąc lat papieże i ich biskupi trzęśli Europą, a podporządkowani im cesarze i książęta podbijali i chrystianizowali kolejne kraje, nie wahając się przed najdalszymi łupieżczymi wyprawami, aż po rzeź i eksterminację mieszkańców Jerozolimy (1099), ten najbrutalniejszy i najbardziej totalny akt dzikiej agresji w dziejach Kościoła.
W tysiącletnim imperium katolickim tolerowano niewielkie grupy Żydów, zwykle trzymając ich w gettach i poddając rozmaitym prześladowaniom. Pozostali nie mieli szans na takie przywileje. Każdy, kto nie oddawał czci władzy kościelnej bądź mijał się w swych słowach i czynach z oficjalną doktryną, poddawany był torturom i najczęściej zabijany. Nieuczestniczenie w katolickich rytuałach było karane chłostą, a w razie uporu – śmiercią. Odstępstwa zwane herezjami – spaleniem na stosie. Terror sięgał nawet myśli człowieka, z których musiał się władzy „duchownej” spowiadać. Katolickie imperium, ze swą fanatyczną ideologią, ze swym systemem totalnej kontroli i bezwzględnością w stosowaniu represji – było matką wszystkich totalitaryzmów, jakie znamy.
Straszliwe rzezie wojen religijnych XVI i XVII wieku nadszarpnęły potęgę Kościoła. Jednak jeszcze do połowy XX wieku w wielu krajach dzielił się władzą polityczną z państwami Europy i Nowego Świata. Po drugim soborze watykańskim oficjalnie zrezygnował z tych aspiracji, choć w praktyce wciąż uzurpuje sobie prawo do narzucania prawa wyznaniowego świeckim państwom, pod pozorem ich „uniwersalizmu” albo „oczywistości”. Polski skansen polityczny jest tego żałosnym przykładem.
Jednakże pseudośredniowieczna farsa, odgrywana jeszcze tu i tam na marginesach współczesnej cywilizacji, to już tylko starcze podrygi na ostatnich w życiu zapustach. Bezwład i stetryczenie kurii, których objawem jest nominacja Jędraszewskiego, sprawiają, że Kościół tańczy na naszych oczach chocholi taniec z młotkiem, którym to tu, to tam wbija sobie gwoździe do własnej trumny. Nikt mu w tym dziele nie pomaga. Samobójstwo na raty popełnia sam, bez żadnej zewnętrznej ingerencji. Żadni szatani spoza Kościoła nie byli czynni, gdy Franciszek podpisywał papier dla Jędraszewskiego. Chciałbym zobaczyć jego minę, gdy za jakiś czas dojdzie do jego szanownych papieskich uszu to i owo z bogatej frazeologii pana Jędraszewskiego. Mamma mia!