Co nas czeka jesienią?
Jutro będzie futro. Pożyjemy, zobaczymy. Futro zostanie z nami z pewnością dobrych kilka lat, bo panowie od ferm nie w ciemię bici i swój „fundusz reprezentacyjny” posiadają. I to nawet wspólny! A że pożyjemy, to rzecz wielce prawdopodobna, jakoż i to, że zobaczymy. Nie wyklucza się to jednakże z próbami przewidzenia, co nas czeka. Tym bardziej że tendencje się zarysowują wyraźnie, a przewidywania większości komentatorów sprzed kilku miesięcy całkiem dobrze sprawdzają.
Rzecz jasna, przed wakacjami nie można było odpowiedzialnie szacować, w jakiej skali pandemia rozpali się na nowo jesienią. Dziś wygląda na to, że nie sprawdziły się najbardziej optymistyczne prognozy. Covid jest gorszy od grypy i wkrótce może dorównać gruźlicy pod względem liczby ofiar. Właśnie przekroczyła ona milion. Nie ma co liczyć na samoistne wygaszenie tej epidemii w ciągu roku czy dwóch, więc nowy czynnik ryzyka śmierci na razie z nami pozostanie, dołączając do wypadków samochodowych czy samobójstw, których jest z ofiarami covidu porównywalna liczba.
Miejmy nadzieję, że przyszłe postępy w zwalczaniu chorób wirusowych pozwolą jakoś zrekompensować te kilka czy kilkanaście tygodni uszczkniętych przez SARS-CoV-2 z oczekiwanej długości życia. Zanim jednak to nastąpi, musimy się pogodzić z nowym zagrożeniem. Pogodzić to nie znaczy nic nie robić. Zapewne większa ostrożność i lepsza higiena zostaną z nami na stałe, a skłonność do szczepienia się przeciwko grypie (a w przyszłości również covid-19) wzrośnie. Jakoś to się w końcu uklepie i wchłonie. Zapewne covid nie będzie taką tragedią dla ludzkości, jaką stał się syfilis, gruźlica, polio, hiszpanka czy aids. Niestety, nie będzie też tragedią ostatnią. W zasadzie co kilka dekad dosięga nas kolejna plaga. I to się pewnie nie zmieni.
Tymczasem trzeba będzie jakoś przeżyć tę jesień. Łatwo nie będzie. Pieniądze wypłacane przedsiębiorcom przez rząd już się kończą, wobec czego ci, którzy nie odbudowali swoich interesów, będą musieli się zamknąć. W turystyce, rozrywce, kulturze, w mediach, w edukacji niepublicznej, w sporcie i w usługach adresowanych do ludzi zamożnych, a zapewne również w budownictwie i handlu nieruchomościami będzie kryzys. Recesja jest już z nami, a ekonomiści (przynajmniej ci, których słucham w TOK FM) ostrzegają, że może się ona utrzymać jeszcze przez cały przyszły rok. To zaś oznacza powszechny spadek obrotów przedsiębiorstw, znaczne ograniczenie inwestycji, wzrost bezrobocia, niestabilność cen (spadek w jednych branżach i wzrost w innych), podrożenie kredytów, pogorszenie bilansu w handlu zagranicznym, spadek wartości akcji itd. A przede wszystkim ogromny wzrost długu publicznego i podniesienie podatków.
Mamy to jak amen w pacierzu. Na pocieszenie możemy sobie powiedzieć tylko tyle, że inni mają jeszcze gorzej, a globalny charakter kryzysu pozwoli nam wynurzyć się spod wody razem z Niemcami i resztą Unii Europejskiej. Aż tak wiele nie zależy od polskiego rządu (na całe szczęście!).
Większość z nas już zarabia mniej i rezygnuje z wielu przyjemności. Wielu się zadłuża, zwłaszcza z powodu niespłacania już zaciągniętych wierzytelności. Każdy, kto ma pracę zależną od kondycji finansowej pracodawcy, obawia się ją utracić. W wielu branżach osoby pracujące na własny rachunek mają coraz mniej zleceń i widzą przyszłość w ciemnych barwach. Jesień przyniesie zapewne wzrost frustracji i pierwsze objawy pauperyzacji społeczeństwa. Zobaczymy więcej lokali i zakładów zamkniętych lub wystawionych na sprzedaż, wiele instytucji kultury zredukuje swoją działalność lub ją zawiesi, niejedna miejscowość turystyczna zacznie podupadać.
Po raz pierwszy od 1989 r. nie będziemy szli do przodu i żyli na coraz wyższej stopie, lecz cofniemy się o kilka lat. To będzie bardzo trudne doświadczenie dla takich w czepkach urodzonych skubańców. Ale doświadczenie potrzebne – zwłaszcza młodszej połowie społeczeństwa, która nie widziała powszechnego niedostatku. Teraz też go nie będzie, lecz degradacja w wielu miejscach będzie widoczna.
Kryzys będzie miał tę dobrą stronę, że ułatwi pozbycie się nieudolnych i anachronicznych reżimów. Polacy być może zdecydują się wreszcie odsunąć od władzy PiS, co będzie o tyle łatwiejsze niż wcześniej, że walka o schedę po Kaczyńskim weszła już w ostrą fazę, a lęk przed utratą władzy (i – w wielu przypadkach – wolności) narasta. Upadek rządu może się wydarzyć niejako przy okazji.
A okazji, czyli strajków i demonstracji, będzie wiele – zwłaszcza gdy wzrosną podatki, a siła nabywcza wynagrodzeń spadnie. Obniżenie dochodów i podrożenie wielu produktów to tylko kwestia (niedługiego) czasu, a nic tak nie budzi społeczeństwa jak pusty portfel. Nie będzie przyjemnie być w takiej sytuacji premierem, a tym bardziej wicepremierem…
Zaciskajmy więc pasa, czekajmy na kłopoty i cieszmy się, że gdy z nich już wyjdziemy, to może nasz obolały świat i kraj znajdą się w rękach nieco mądrzejszych i bardziej etycznych ludzi. Pandemia być może pozwoli nam nieco spoważnieć i nabrać więcej odpowiedzialności za sprawy lokalne i globalne. A tego nam dziś potrzeba bardziej niż kiedykolwiek.