Kogo bronicie?! Kontrlist przeciwko obrońcom Jana Pawła II
Ze zdumieniem przeczytałem skrajnie stronniczy i pełen manipulacji list otwarty dwustu (!) profesorów różnych polskich uczelni „w obronie” rzekomo niesprawiedliwie oskarżanego Jana Pawła II.
Jestem tylko jednym profesorem i trudno mi oprzeć się naporowi aż dwustu, lecz mam nadzieję, że nie będę jedynym, który wyrazi publicznie zażenowanie i zdegustowanie panegirykiem na cześć Karola Wojtyły, którym obdarzyli opinię publiczną Koleżanki i Koledzy.
To zupełnie niepojęte, że po tylu latach rzetelnych badań nad działalnością Kościoła katolickiego w czasach pontyfikatu Jana Pawła II, ujawniających niebywałą i zupełnie niespotykaną w świecie cywilizowanym skalę przestępczości seksualnej oraz gospodarczej (pranie brudnych pieniędzy mafii) w kręgach watykańskich i Kościołach krajowych na całym świecie, ludzie sumienia mogą jeszcze powstrzymywać się od dawania wyrazu swemu oburzeniu tymi faktami.
O ile jednak ludzka słabość tłumaczyć może lękliwe milczenie, o tyle już branie w obronę człowieka, który jako władca absolutny Kościoła-państwa, mający w ręku wszelkie narzędzia kontroli, miał też bezwzględny obowiązek przyjęcia moralnej odpowiedzialności za zbrodnie popełniane pod jego okiem, a zwłaszcza za te, o których w swej nieudolności lub niefrasobliwości nawet nie wiedział, choć mówiono i pisano o nich, zakrawa na etyczną przewrotność, jeśli nie szyderstwo z tysięcy ofiar masowej pedofilii, efebofilii i złodziejstwa, jakie panowało powszechnie, w nieznanej gdzie indziej skali, w Kościele Jana Pawła II. Tymczasem Wojtyła nawet nie umiał złożyć urzędu, jak uczynił to jego następca, widząc się zupełnie bezradnym wobec bezmiaru zła Kościoła i rzymskiej kurii.
Jedynym wytłumaczeniem dla kuriozalnego listu profesorów może być ich całkowita nieznajomość tematu, a nawet niezdolność uświadomienia sobie, że dostępne są (bez trudu) niezliczone świadectwa i analizy dotyczące przewin Jana Pawła II polegających m.in. na bezczynności wobec najgorszych zbrodni kleru, łącznie z mordowaniem Tutsi w Rwandzie.
Ignorancja profesorów nie jest przeto prostoduszna (zresztą i taka byłaby niedopuszczalna w przypadku akademików), ale uparta i złośliwa, a więc taka, jaką w psychologii nazywa się wyparciem i zaprzeczeniem. Świadczy o tym chociażby skupienie się przez autorów na kościelnym raporcie w sprawie McCarricka, który rzekomo nie obciąża w żaden sposób Wojtyły.
Obciąża jak najbardziej i jest to poza dyskusją. Wojtyła wiedział doskonale, a już na pewno miał obowiązek wiedzieć, jaka jest powszechna opinia o prowadzeniu się McCarricka, a i żenujący list na tematy intymne, który od niego otrzymał Dziwisz i który trafił do rąk Wojtyły, w wystarczający sposób potwierdzał, z jakim środowiskiem miało się w tym przypadku do czynienia. Jednak nawet nie w tym rzecz, że dwustu profesorów po prostu kłamie, jakoby raport nie kompromitował Wojtyły, lecz w tym, że najwyraźniej sądzą, że sprawa McCarricka jest kluczowa dla reputacji papieża. Nie jest kluczowa – jest epizodyczna.
Trzeba niczego nie wiedzieć o Wojtyle i globalnym skandalu, jakim jest przemysł pedofilski kleru katolickiego (co najmniej 4 proc. księży jest pedofilami, działającymi pod pełną osłoną instytucjonalną Kościoła), ani o roli, jaką osobiście odegrał Karol Wojtyła, żeby ewentualną nieistotność sprawy McCarricka traktować jako argument na obronę papieża. Otóż nie ma żadnego znaczenia, czy w świetle raportu Wojtyła jawi się jako aktywny promotor zboczeńca, czy tylko niefrasobliwy i niedoinformowany jego szef.
Sprawa McCarricka jest bowiem po prostu marginalna – jego przestępstwa były bowiem dość mizerne na tle wielu innych, np. takiego Jankowskiego, o którego zwyrodnialstwie można było nie wiedzieć, jedynie bardzo pragnąc o nim nie wiedzieć.
W wymiarze globalnym w przypadku Wojtyły ważne są jednak przede wszystkim trzy sprawy: radykalne złagodzenie kar za pedofilię przez reformę prawa kanonicznego z 1983 r. (wcześniej groziło za to wyrzucenie z pracy, czyli „kapłaństwa”, po reformie zaś zaledwie jakieś bliżej nieokreślone kary, jak za inne drobniejsze przewinienia), sprawa krycia przez Wojtyłę wiedeńskiego kard. Hansa H. Groera, o którego wybrykach był informowany, jak również (i przede wszystkim) aktywne promowanie Maciela Degollado, który znany był powszechnie jako drapieżnik seksualny.
Do tego można dodać utrzymywanie przez Wojtyłę w mocy prawie do końca pontyfikatu haniebnej i wrogiej wobec władz świeckich zasady utajniania znanych Kościołowi przypadków pedofilii (Crimen solicitationis).
Wszystko to razem daje obraz moralnej ohydy, doskonale harmonizujący z nieprawdopodobnym zepsuciem, jakie panowało (a pewnie i dziś panuje) pośród biskupów i kardynałów watykańskich, czym zresztą z dziwnym zapałem się przechwalają (F. Martel, „Sodoma”). Fakty te są powszechnie znane, a przypieczętowaniem fatalnej reputacji, jaką papież Jan Paweł II miał w czasie swego pontyfikatu i po śmierci (proszę wybaczyć, jeśli obrażę czyjąś inteligencję, zastrzegając, że mam na myśli reputację w kręgach mających szansę na bezstronność, a więc nie pośród katolików, lecz pośród niekatolickiej opinii światowej), jest słynna denuncjacja papieża Franciszka, który podał do wiadomości, że Wojtyła nakazał Ratzingerowi „schować do archiwum” sprawę pedofilską (najprawdopodobniej sprawę Degollado – zob. wyżej link do tekstu ks. Kobylińskiego).
Jest prawie niemożliwe, aby autorzy „listu dwustu” o tym nie słyszeli bądź nie zrozumieli przerażającej wymowy tej historii. Nie mogą też nie wiedzieć, kim był Marcial Maciel Degollado i jak niebywale gorliwa, wręcz zawzięta była ochrona, jaką dawał temu zbrodniarzowi Wojtyła.
Sprawa krycia pedofilów jest tylko jednym z wielu elementów kompromitujących Wojtyłę. Nawet gdyby miał on poza tym znaczne zasługi (co jest mitem i kłamstwem), byłoby czymś szalenie niestosownym wybielanie go poprzez przypominanie ich w tak fatalnym kontekście. Swoją drogą, jakże przewrotne jest wysławianie przez Was poparcia Kościoła dla przyłączenia Polski do Unii Europejskiej. Czyżbyście nie wiedzieli, jaki haracz w postaci oszałamiających przywilejów trzeba było dać tej organizacji, ba, temu obcemu państwu, od którego od tysiąca lat Polska jest zależna, aby łaskawie zgodziła się na akcesję? Czyżbyście nie wiedzieli, że nawet Unia musi płacić mu za nieprzeszkadzanie integracji europejskiej żywą gotówką?
Nie wiem, w jaki sposób można twierdzić, że Karol Wojtyła przyczynił się do polskiej wolności, skoro wprost mówił, że chce, aby „otworzyć drzwi Chrystusowi” w życiu społeczno-politycznym. Czy sygnatariusze „listu dwustu” mieliby dość odwagi, aby udawać, że Wojtyła sprzyjał liberalnej demokracji, świeckiej i wolnej Polsce, całkowicie niezależnej od tzw. Stolicy Apostolskiej? Więc czymże miała być owa wolność Polski, do której Wojtyła się przyczynił? Czy tylko wolnością od rosyjskiej hegemonii? To już jest wolność? Czy konkordat, gwarantowany w polskiej konstytucji, zawierający żenujący hołd dla Wojtyły i przez niego podpisany (pewnie na dowód wrodzonej skromności i pokory tego wzoru cnót wszelakich), nie jest dowodem, że nie wolnej Polski chciał Wojtyła, lecz zhołdowanej Kościołowi?
Kościół katolicki zawsze kierował się wyłącznie swoim interesem i choć kilka razy zdarzyło się w historii Polski, że był to interes zbieżny z polskim, to prawie zawsze Polskę zdradzał, sprzyjając potężniejszym państwom niemieckim, a nawet prawosławnej Rosji (choćby Targowica czy uznanie zaborów). Nie wiem, gdzie Karol Wojtyła miał sumienie, gdy jako obywatel Polski, niewiele ponad trzy dekady po tym, jak Watykan na masową skalę ratował i przerzucał poza Europę hitlerowskich oprawców (łącznie z komendantem Treblinki i Sobiboru), sięgnął po władzę w tym wrogim Polsce, pasożytującym na niej państwie? Czy w ogóle je miał?
Swoim listem pokazaliście obojętność na prawdę, a przede wszystkim na cierpienie ofiar Kościoła katolickiego. Tania retoryka, obliczona na ignorancję i brak doświadczenia intelektualnego odbiorców (kogo właściwie?), budzi zażenowanie i dezorientację. Jak to jest możliwe, żeby dziś, w XXI w., po tym wszystkim, czego dowiedzieliśmy się o mordowaniu irlandzkich dzieci, o udziale księży w rwandyjskich czystkach etnicznych w środku pontyfikatu Jana Pawła II, po tych drobiazgowych, porażających raportach o pedofilii kleru w USA, Australii, Irlandii, Anglii, w Niemczech i innych krajach, elity kraju tak bardzo dotkniętego przez Kościół, ba, jeszcze za życia wielu współczesnych napadniętego wraz z Hitlerem przez armię kościelno-hitlerowskiej Słowacji ks. Tiso, mają czelność wpisywać się nadal w tępy, bezmyślny kult tego człowieka, kładący się od wielu dekad cieniem na polskim życiu publicznym?
To oburzające. Gdy kiedyś prawda o Janie Pawle II stanie się powszechnie znana, tak jak dziś znana jest tylko tym, którzy potrafią się nią zainteresować, wychodząc poza opłotki zadufania w sobie i narcystycznego fanatyzmu, będziecie się bardzo wstydzić tego, co czyniliście przez lata, płaszcząc się przed papieżem, i co uczyniliście dziś, pisząc ten okropny list.
PS Tymczasem, gdyby kogoś z Was ruszyło sumienie, polecam trzy książki, w których można dowiedzieć się czegoś o działalności Jana Pawła II i współczesnego Watykanu:
P. Szumlewicz „Ojciec nieświęty”, F. Martel, „Sodoma”, J. Leociak „Wieczne strapienie”. Miłej lektury!