Gwarantowany dochód podstawowy to bzdura!
Ciągle słyszę ostatnio – z lewa i z prawa – o cudownym wynalazku podstawowego dochodu gwarantowanego (GDP). Media liberalne bezkrytycznie pieją na jego cześć, a najdziwniejsza jest koalicja, jaką w tej sprawie zawiera część lewicy z niektórymi libertarianami. Tylko patrzeć, a jakiś rząd wprowadzi ten absurdalny wynalazek w życie.
Czym się politycy i komentatorzy tak podniecają? Ano lewica podnieca się tym, że jeśli każdy będzie dostawał co miesiąc jakąś kwotę, to zniknie stygmatyzacja i upokorzenie związane z pobieraniem świadczeń socjalnych. Libertarianie zaś podniecają się wizją likwidacji pomocy społecznej na zasadzie: masz tu kasę i spadaj.
Dyskusja o GDP jest księżycowa. Zdumiewające, że prowadzi się ją bez żadnej refleksji ekonomicznej, za to z ideologicznym zapałem i publicystycznym zacięciem. Obok jak najsłuszniejszych uwag i postulatów pojawiają się tezy bałamutne, a zupa ugotowana z prawd i półprawd oraz zupełnych nonsensów ma nam w końcu smakować Gwarantowanym Dochodem Podstawowym. Może by się koleżeństwo chwilę zastanowiło i nieco opanowało swoje zapały?
Gdyby nam jakiś przyszły Kaczyński zaczął wypłacać po kilkanaście stówek na łebka miesięcznie, to byłaby z tego radość pewnie przez tydzień albo dwa. Już po miesiącu ceny byłyby nie do poznania. A po roku? Gdyby Superkaczor wydrukował 500 mld zł i rzucił na rynek, ten z radością by go wchłonął za pomocą kilkudziesięcioprocentowej inflacji. Dług publiczny by sobie oczywiście rósł, podobnie jak oprocentowanie obligacji rządowych, podatki i wszystko, co się da. Po dwóch latach kwota GDP byłaby g… warta, a po trzech wszyscy by chcieli o tym nonsensie zapomnieć.
A wszystko tylko z tego powodu, że zapomogi poniżają człowieka… Nie, nie poniżają. To po pierwsze. Trzeba nie mieć szacunku dla biednych i potrzebujących, chcąc za nich decydować, że bycie w ich sytuacji jest poniżające. Ale panicze tak właśnie mają. Sądzą przeto, że jak się zamarkuje pomoc społeczną, czyniąc z niej uprawnienie i zamieni „proszę o pomoc” w „domagam się wypłaty należnego mi prawnie świadczenia”, to znikną kompleksy i antagonizmy klasowe. Nie znikną, a poczucie uprawnienia do świadczeń nie zależy od tego, jak wielu ludzi je otrzymuje. GDP nie zlikwiduje innych świadczeń, bo wielu ludzi potrzebuje więcej. To po drugie.
Cały system redystrybucji pomocy społecznej musiałby istnieć nadal (tym bardziej że inflacja zaraz by GDP zjadła). GDP jest niesprawiedliwy. To po trzecie. Opiera się na prymitywnym, populistycznym pojęciu sprawiedliwości, znającym jedynie zasadę „należy się wszystkim po równo”. Otóż mi się nie należy. Nie ma żadnego powodu, aby państwo czy też ogół społeczeństwa dorzucało zamożnym co miesiąc jakąś kwotę tylko z powodu jakiejś prostackiej idei, że są obywatelami jak wszyscy inni, więc skoro biednym się należy, to im też.
No proszę, przecież to jakiś absurd. Pomoc społeczna nie przestaje być pomocą społeczną, gdy wypłaca się ją niewłaściwym (niepotrzebującym jej) odbiorcom. A właściwie przestaje być – wypacza się, staje się coraz bardziej marnotrawna, aż w końcu staje się kpiną. Taką kpiną jest waśnie GDP. To samobójstwo systemu pomocy społecznej w imię utopii społeczeństwa, w którym nikt nie potrzebuje pomocy. Ale biedni nie znikną dzięki takiej „przemocy ekonomicznej”. Nie da się ich zasypać pieniędzmi jak liśćmi. GDP to udawanie, że biedy nie ma. To odwracanie się plecami od biednych, niejako przekupywanie ich: weź to i nie bądź już biedny, bo nas to w oczy kole.
Rządy całego świata zastanawiają się, jak uszczelniać systemy pomocy społecznej i jak wypłacać świadczenia inteligentnie, aby nie trafiały do cwaniaków i oszustów i aby nie demotywowały w poszukiwaniu pracy. Efekty są całkiem niezłe. W wielu krajach zachowuje się część uprawnień socjalnych, gdy znajdzie się pracę i zaczyna się już zarabiać. Usamodzielnienie jest procesem i dokonuje się w taki sposób, żeby ludziom nie opłacało się trwale być „na zasiłku”. Pomoc społeczna powiązana jest z aktywizacją zawodową, edukacją, pomocą psychologiczną i medyczną. Ponadto oprócz wypłacania gotówki rządy fundują infrastrukturę, a zwłaszcza tanie mieszkalnictwo.
GDP w zamyśle miałby to wszystko wywalić do kosza – koniec z pomaganiem! Masz tu swoje tysiąc pińcet i do widzenia. I to ma być obrona godności człowieka? To zatkanie ludziom gąb pieniędzmi, żeby przestali się domagać uwagi i pomocy. Z lewicową wrażliwością ma to tyle wspólnego co ogrodzone osiedla i hipsterskie knajpy.
Po co bajać brednie o GDP? Trzeba domagać się, aby rządy zamiast pieścić klasę średnią płaczącą nad swoimi kredytami we frankach szwajcarskich, zajęły się wreszcie trzystoma tysiącami bezdomnych. To oni powinni dostać zasiłki na wynajem tanich mieszkań. To ich zdrowiem trzeba się zająć. Jakże trzeba być niewrażliwym na ludzką nędzę, hańbiącą dla nas wszystkich, którzy na nią pozwalamy, żeby prowadzić kretyńskie dywagacje nad wypłacaniem comiesięcznej ekstra pensyjki dla obrzydliwego Hartmana, trzepiącego kapuchę na wypisywaniu chamskich wpisów na blogu.