Wiersze I (debiut poetycki)

Oto mój poetycki coming out (powiązany z atakiem na Herberta w dzisiejszym wydaniu „Polityki”). Piszę wiersze od czterdziestu lat, lecz nigdy nie miałem odwagi ich publikować (z wyjątkiem kilku fraszek i jednego „utworu eksperymentalnego”). Teraz namówił mnie stary przyjaciel. Będzie na niego, jakby co. Bardzo proszę Was o szczere opinie – od nich uzależniam dalsze ekscesy z publikowaniem swoich wierszy.

Do odważnych świat należy (podobno), więc wypuszczam ten poetycki balon próbny. Niech leci lub opada. Poświęćcie, proszę, chwilę i przeczytajcie tych kilka drobiazgów sprzed dekady lub dwóch, a na końcu bonus – sonecik covidowy!

Jan Hartman

WIERSZE I

ŁÓŻKO

Wstać z łóżka bo ojczyzna wzywa
Dlaczego nie mogę tu zostać
Ocean kołder i poduszek spieniony
Pochłania całe moje życie borsucze
Łóżko moja trumno łóżko mój rydwanie
Tu śnię o miłości i truchleję w koszmarach
Widocznie zgrzeszyłem skoro muszę wstać
Wstań i idź synu oddaj mocz ku chwale ojczyzny
Uczesz włosy na znak tej nadziei
Co kładzie się spać ostatnia
Więc idę w nadziei powrotu
Kochany ja wrócę do ciebie do siebie
Jak wraca syn i żołnierz i kochanek bo
Z barłogu wyszedłeś i w barłogu sczeźniesz
Oto wielka tajemnica wiary kurwa jej mać

NE ME QUITTE PAS

Wstań i idź sobie już nie chcę
Żeby pierś której pragnąłem
Zlepiała mi palce potem albo mlekiem
Żeby twój oddech który chłonąłem
Dusił mnie wilgotnym ciężarem
Żeby twe słowa w których czytałem żądzę
Dręczyły moją głowę spragnioną już snu
Idź sobie i nie wracaj aż cię znów zapragnę
Nie odchodź nigdy mnie nie zostawiaj
Nie idź dalej niż do łazienki bo co będzie
Gdy znów zostanę tu sam bez twoich ramion
Po prostu nie odchodź mimo wszystko

KOCHA

Więc powiadasz, że kochasz acha
Czyli wyssiesz jad żmii z mojej rany
I wytrwasz do zgonu na oddziale
I wymienisz z pielęgniarką tragiczne spojrzenia
I kupisz sobie coś czarnego na pogrzeb
I zdejmiesz stanik a potem majtki
I zrobisz mi kanapkę z twarożkiem
I podasz mi dziecko z uśmiechem nie upuść
I powiesz że się starzeję lecz ty mimo wszystko
I poświęcisz inne miłości zapięta pod szyję
Bohaterko szantażystko aniele
I powiesz że mnie nienawidzisz
Że zmarnowałaś przeze mnie życie
Że tamten dawał ci więcej ale byłaś głupia
Że nigdy mnie nie zdradziłaś a szkoda
Że byłem dla ciebie wszystkim daremnie
Więc lepiej nie kochaj już wcale
Niech ściany nie słyszą tych krzyków
Syren miłości i rozpaczy małych ludzi
Za każdą ścianą śpią cudze dzieci
Więc bądź cicho moja droga bądź cicho

PAN COITO

Pan Coito domaga się szacunku
Gdyż poddany władzy swych potrzeb
Cierpi męki i upokorzenia oraz realizuje
Realizuje siebie a nawet przedłuża gatunek
Pan Coito ma prawo istnienia
Coitalne prawo ludzkiego zwierzęcia
Prawo przyrody ponad innymi prawami
Daje świadectwo erekcji i ejakulacji
Dzierży pałkę w sztafecie pokoleń
Więc odwal się od Pana Coito
Który jest nieszczęśliwy i nierozumiany
Odwal się od jego głupoty
Pozwól mu żyć swoje marne życie
I nie bądź pan taki Cogito
Bo i tak nikt ci nie uwierzy

ROZMOWA ŻYDOWSKIM OJCEM

Kto pozwolił ci przeżyć przecież
Tylko śmierć była wiernością tym
Których wydali wywieźli zabili
Kogo zabiłeś by żyć i po co skoro
Nie da się z tym żyć jesteś cieniem
Krwawym cieniem wstydu niepamięci
Oni za ciebie umarli ty przeżyłeś za nich
Oni mają szczęście że nie zdołali
A ty stanąłeś przy Niemcach
Jak oni przeżyłeś bezprawnie i zdradziecko
Nie mamy prawa żyć po tamtym
Do czwartego pokolenia będzie ścigać nas klątwa
Przeklęci którzy przetrwali święci którzy zginęli
Takie jest okrutne prawo historii i honoru
Nie udźwigniesz tego musisz zapomnieć
I ja muszę zapomnieć albo się powiesić
Kto by miał odwagę kto by był tak śmieszny
Zdradziłeś i żyjesz cóż stało się co zrobić
Umrzesz i tak dołączysz do nich wybaczą
Ja też wybaczę bo sobie wybacza się słodko

Pierdolisz synu pierdolisz

ZWIERZĄTKO

Zwierzątko bez twarzy patrzy czujnie
Podrygując i węsząc nieludzkim noskiem
Mądre mądrością Darwina unosi łebek
Ono wie co naprawdę ważne i po się żyje
Patrzy w oczy karmodajnym bóstwom
Bezwzględne i gotowe na wszystko
Małe lecz mocne kosmiczną komunią
Wielkie i wrogie jest jego imperium
Patrz mi w oczy zwierzątko nieme
Aż zejdę ze szczytu swej samotnej pychy
I zrobię to co przystoi drapieżcy
Patrz mi w oczy czujne niedowierzające
Nieludzkie oskarżające i chciwe
Nim cię zarżnę w porządku natury
Mam dla ciebie marchew przekupstwa
Będziesz jadło jadło zapamiętale
Pyskiem młócąc wytrzeszczone w nicość
Będziesz żarło tak po wieki wieków
Póki ziemia będzie rodzić marchwie
Póki nie skręcę ci karku z chrupotem
Zwierzątko wulgarne zdrowe szczęśliwe

MILCZĄ

Milczą rzeczy rozpalone gonitwą atomów
Milczą atomy uwięzione w rzeczach jak oszalałe ryby
W sieci okrutnego rybaka milczą gwiazdy pędzące
Buchające w bezbożną pustkę chaosu piece
Milczą zwierzęta ryczące i ptaki krzykliwe

Bestie pędzone głodem i chucią milczą
Nic się nie wyłania nic się nie wyraża
Milczą ludzie nawet ci milczący milczą
Szkoda gadać do tego obrazu szkoda milczeć
To nie pomoże nic nie pomoże

Z dwojga złego nic nie mów
Cisza najpiękniej najszpetniej kłamie

KONCERT

Niewinna jest muzyka za nic nie odpowiada
Rzęzi, skrzypi, bębni i pędzi A dokąd a po co
Po nic dla draki bum bum pitu pitu
Jak gaworzenie dziecka byle bez sensu
Byle bez sensu nie myśleć oto jest idea
Otworzyć ciszę wieczności z hałasem
Uwieść i wystraszyć synów człowieczych
Zatrzymać w pozaczasie na chwilę złudzenia
Udręczyć daremnym uczuciem oszukać
Już kończy orkiestra tłuste łapy czekają

Czy już można klaskać? Czy koniec nareszcie?
Oklaski są muzyką plemienia groźną
Jak dzidy podniesione na wroga wśród wrzasku
Zakłócamy ciszę zasłużyliśmy na śmierć

KORONA

Bez wojny niech zaraza wojną będzie!
Tak nam przecież brakło życia w tym życiu
Tak przecież nam brakło sensu w tym piciu
Niechże Ariadna prędzej nić swą przędzie!

Niech to wszystko potoczy się szczęśliwie
Kto ma już umrzeć, niech umiera żwawo
Zły świat zarośnie krzakami i trawą
Czyń korono moją zemstę gorliwie

W waszej trwodze moja urasta nadzieja
Przetrwam bez straty, licho mnie oszczędzi
Ze swej niwy nie oddam ziemi piędzi

Upadki moje spłaćcie koronami!
Za moje to krzywdy ludzkość dziś jęczy
To moją głowę los koroną zwieńczy